Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem albo choćby taką ciężką „Czarodziejską górą” Thomasa Manna. Kto uważa, że nie ma zaległości w klasyce, niech przejrzy sobie listy najważniejszych książek poszczególnych krajów. Nagle się okazuje, że tylko nam się zdawało, bo tak naprawdę oglądaliśmy kiepski film na motywach którejś ze słynnych cegieł.
W ostatnich latach właśnie zimą udało mi się nadrobić takie pozycje klasyki anglojęzycznej jak „Buszujący w zbożu”, „Paragraf 22”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Mechaniczna pomarańcza”, „Rzeźnia numer pięć”, „Nowy, wspaniały świat”, „Myszy i ludzie”, „Wielki Gatsby”, „Serce to samotny myśliwy”, „Chata wuja Toma” czy „Zabić drozda”. No dobrze, pomiędzy był jeden Coben w pociągu, ale czegóż to się nie czyta w pociągu... Swego czasu Jurek Pilch stworzył nawet specjalne określenie „literatura pociągowa”, do której natychmiast z podejrzanym zapałem zaliczył swoją powieść pt. „Spis cudzołożnic”...
W pociągu czyta się inaczej, w pociągu jesteśmy wyrwani z naszego kontekstu, czujemy się uwolnieni, niesie nas w dal, siedzimy w Warsie, pijemy kawę, za oknem drzewo, baba, krowa, budka, pole, wrona, czytamy. Pociąg jedzie do przodu i my jedziemy w tekście w tym samym kierunku, stąd cudowne poczucie współistnienia z pociągiem. Poza tym, że – rzecz jasna – każdy szanujący się obywatel tego kraju czyta w podróży tygodnik „Wprost” – jesteśmy w drodze bardziej otwarci na eksperymenty. Na przykład w ramach uzupełniania klasyki niemieckiej – wróciłem w pociągu do porzuconej ze wzgardą powieści Theodora Fontanego pt. „Effi Briest”. Wydaje wam się może, że to jest jakiś film? Nic bardziej mylnego. Niecierpliwość serca Stefana Zweiga w pociągu gdzieś zgubiła swój banalny sentymentalizm, podobnie jak tegoż autora „24 godziny z życia kobiety”.
To już jest nawet lepsze niż Coben! Można powiedzieć, że pęd pociągu „przewietrza” nieco zastałe powietrze zalegające niektóre pozycje klasyki. Ale żeby nie było tak wesoło: nadrabianie klasyki powieści światowej w „latach czterdziestych” życia to co innego niż czytanie jej za młodu. Nic, żaden pociąg, nawet Pendolino, nie przekona mnie do „Pani Bovary” – albo ta dziwka, albo ja, co za nudy! Nie ma takiej pierwszej klasy, w której nie zaproponowałbym bardzo daleko idących skrótów w „Czarodziejskiej górze” czy „Blaszanym bębenku”. Nie ma szans na to, abym – po zachwytach nad językiem przez pierwsze 20 stron – przeczytał 21. stronicę powieści „Mechaniczna pomarańcza”. Człowiek jest już jednak asertywny i nie daje sobie wciskać kitu, wszystkie te dzieła są genialne, ale z felerem. Nie czyta się już na kolanach, zresztą – w pociągu nie byłoby to zbyt wygodne...
Zawsze kiedy widzę, że ktoś czyta moją powieść w pociągu, rumienię się, targany sprzecznymi uczuciami: po pierwsze – zaraz podniesie głowę znad tekstu i zacznie się na mnie znacząco lampić. Tego nie lubimy. Po drugie – póki jeszcze czyta – możemy obserwować na twarzy gościa czy facetki całą,niczym nie zafałszowaną, „psychologię lektury” – uśmiechy, znudzenie, przewracanie kartek, żeby zobaczyć, ile tego jeszcze, a może nawet i zachwyt. Jak mnie zauważy, o szczerej lekturze nie będzie już mowy. Nie chciałbym być na jej (jego) miejscu: musieć czytać dalej, wiedząc, że autor obserwuje czujnie lekturę (udając, że patrzy w okno, że miesza kawę, że grzebie w komórce) – co za męka! Dlatego w pociągach należy czytać klasykę na tyle szacowną, aby autor już nie żył.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.