Tytułowe stwierdzenie może wydawać się paradoksalne. Któż nie zna Dwurnika? Medialna popularność, gigantyczny dorobek, uznanie krytyki, sukces rynkowy… Kim jednak naprawdę był Dwurnik? Czy prawdziwy jest ten, który odmalowywał PRL lat 70. i 80.? Czy ten, który w latach 90. skwapliwie zadowalał gusta posttransformacyjnej klasy średniej? A może ten, którego celebrowały nobliwe muzea? Ten z telewizji śniadaniowych czy ten z esejów najwybitniejszych historyków sztuki? Dwurnik awangardowy czy komercyjny? Bon vivant czy samotnik? Sybaryta czy tytan pracy? Realista czy abstrakcjonista? Portrecista czy malarz tulipanów? Można tak wyliczać jeszcze długo. Najbliższe prawdy będzie stwierdzenie, że Dwurnik był Zeligiem, który wcielał się w wiele ról i realizował kilka artystycznych strategii. Dla każdego coś miłego. Tylko czy któraś z masek była prawdziwa?
Zbiórka w krainie ubu
Jedno jest w tym wszystkim pewne – Dwurnik bywał wielkim malarzem. Właśnie bywał, nie był – bywał, kiedy mu się chciało. A może kiedy nikt nie patrzył? Dowodzi tego wystawa „Zbiórka na placu” przygotowana we współpracy z fundacją założoną przez spadkobierców artysty i jednocześnie inaugurująca prezentację spuścizny Dwurnika przez galerię Raster. To wybór skromny – zaledwie ośmiu prac – ale wybitny. Dawno nie oglądałem tak treściwego, swobodnego, a jednocześnie przejmującego malarstwa. Malarstwa kompletnego. Na wystawie oglądamy prace z lat 1983-1991. To Dwurnik, którego rzadko się pokazuje, malował tak po stanie wojennym. Brudny, turpistyczny, niby niestaranny, ale przecież niezwykle pewny siebie, prowadzący pędzel ze zdumiewającą celnością.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.