Podwyżki za wywóz śmieci rozwścieczyły mieszkańców i samorządowców, ale według polityków i przedsiębiorców były nieuniknione. – Opłaty przez ostatnie lata były zamrożone na niskim poziomie, a firmy mają coraz wyższe koszty. Założenia Unii Europejskiej co do recyklingu nakładają na nas konieczność kupienia nowych maszyn, do tego dochodzi wzrost płac i cen energii – wylicza Leszek Zagórski, dyrektor firmy Lekaro, która obsługuje 60 proc. terenów Warszawy. Do podwyżek przyczyniły się też rządowe obostrzenia wprowadzone po zeszłorocznych pożarach wysypisk śmieci i magazynów składujących odpady. Konieczne są nowe zabezpieczenia i systemy przeciwpożarowe, będą szczegółowe kontrole oraz system monitoringu, pozwalający wojewódzkim inspektoratom sanitarnym śledzić obiekty online przez całą dobę. Nie bez znaczenia jest skokowo rosnący podatek ekologiczny od składowania odpadów na wysypiskach. W 2007 r. wynosił 16 zł, dziś 170 zł, a w przyszłym roku wyniesie aż 270 zł za tonę. Firmy, przewidując podwyżki, już teraz obciążyły konsumentów. – Skończy się czas tanich, niesegregowanych śmieci, a zacznie czas, kiedy surowce wtórne będą miały swoją wartość – mówił wiceminister środowiska Sławomir Mazurek, tłumacząc nowelizację ustawy śmieciowej, którą już podpisał prezydent. Nowelizacja wprowadza od 1 stycznia 2020 r. obowiązek selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Bo na razie dopiero uczymy się segregować śmieci na pięć frakcji. Od przyszłego roku będą ustawowe kary dla tych, którzy śmieci nie sortują. – Niestety politycy nie mają pomysłu, jaką wizję walki z odpadami przyjąć, dlatego po kieszeni wciąż dostaje Kowalski – uważa Leszek Świętalski, sekretarz generalny Związku Gmin Wiejskich RP. I z niepokojem dodaje: – Czeka nas kolejna rewolucja śmieciowa. Wszystko stanie na głowie.
Głuchy rząd umył ręce
Poprzednia rewolucja miała miejsce w 2013 r. Wtedy całą odpowiedzialność za śmieci rząd przerzucił na samorządy. – Nie dość, że rząd sam umył ręce, to jeszcze uniemożliwił nam skuteczne działania. Apelowaliśmy, że nie da się gospodarować odpadami w taki sam sposób w małej wiejskiej gminie i w miejskiej metropolii. Ale rząd był głuchy – mówi Świętalski. O recyklingu mało kto wtedy w Polsce myślał, choć zachodnia Europa inwestowała właśnie w zamknięty system obiegu opakowań pochodzących z wtórnego wykorzystania odpadów. – Już w latach 90. podeszliśmy do tematu ze złej strony. Cała para poszła na zagospodarowanie odpadów zmieszanych, a recykling potraktowaliśmy jak piąte koło u wozu. Woleliśmy składować i spalać odpady zmieszane.
Szybko się okazało, że to nie załatwia problemu coraz większej ilości zalegających śmieci. Dotąd nikt nie myślał poważnie o obowiązkowej selektywnej zbiórce odpadów, ale teraz musimy się z tym zmierzyć – tłumaczy Paweł Głuszyński z Towarzystwa na rzecz Ziemi. W 2020 r. na mocy dyrektywy UE wszystkie kraje członkowskie będą musiały osiągnąć 50-procentowy poziom recyklingu odpadów komunalnych, a w 2035 r. aż 65 proc. Do 2025 r. musimy poddawać recyklingowi 77 proc. butelek PET, a do 2030 r. aż 90 proc. O tym, że będziemy musieli spełniać unijne standardy, wiedzieliśmy już, kiedy wchodziliśmy do UE w 2004 r. W 2011 r. były znane powyższe wytyczne co do recyklingu. Dzisiaj, jak się okazuje, nie ma żadnych szans, aby Polska sprostała temu zadaniu. Według wyliczeń przetwarzamy średnio 21 proc. odpadów. Jeśli nie dokonamy radykalnej zmiany, założenia na przyszły rok spełnimy za osiem lat.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.