The Doors byli wilkami pośród stada hipisowskich owieczek
Rockowa elita z amerykańskiego Zachodniego Wybrzeża szykowała się do inauguracji Lata Miłości na festiwalu w Monterey. W tym samym czasie Jim Morrison snuł tragiczną opowieść o zabójcy, który przywdziawszy maskę króla Edypa, sposobił się, by zamordować ojca i zgwałcić matkę. Był rok 1967. Wydany wtedy, dokładnie 40 lat temu, pierwszy album The Doors miał się stać "jednym z najważniejszych momentów w historii rocka". Tak go określił Paul Rothchild, producent płyty.
Dziś zarówno sensacyjny debiut, jak i pozostałe albumy grupy trafiają do sklepów w zremiksowanych, poszerzonych o liczne dodatki, wersjach. Słuchany po latach legendarny utwór "The End" wciąż jest wyzwaniem rzuconym duchowi swoich czasów: naiwnej hipisowskiej ideologii spod znaku pokoju i miłości.
Dziś zarówno sensacyjny debiut, jak i pozostałe albumy grupy trafiają do sklepów w zremiksowanych, poszerzonych o liczne dodatki, wersjach. Słuchany po latach legendarny utwór "The End" wciąż jest wyzwaniem rzuconym duchowi swoich czasów: naiwnej hipisowskiej ideologii spod znaku pokoju i miłości.
Więcej możesz przeczytać w 15/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.