Potem byłem świadkiem, gdy zostawszy posłanką, była coraz bardziej wikłana w zupełnie obce jej mechanizmy, w których chamstwo jej partyjnych kolegów i opozycyjnych rozmówców było jedną z metod rozmowy. Przyglądałem się, jak powoli się zmienia, zaczyna używać języka, którego wcześniej nie znała, i bronić ludzi, których bronić się nie da. Pięła się, równocześnie spadając, a mimo to nigdy nie przestałem jej lubić. W końcu była fanką mojego dawnego zespołu i zdaje się, że poznała swojego dzisiejszego męża, starając się dostać na nasz koncert, a to wiele zmienia.
Pani Jakubiak nie jest cynikiem. Dramat tego typu ludzi polega na tym, że prawdopodobnie nie wiedzą, kiedy stają się członkami gangu. Idą gdzieś z wiarą i ambicjami, a potem nagle dowiadują się, że uczestniczą w podłym procederze. Wówczas nie umieją się cofnąć. Z każdym dniem brną coraz głębiej w gangsterskie rytuały, stając się najpierw narzędziem, potem wykonawcą mokrej roboty. Lądują w miejscu, z którego nie ma odwrotu. Pozwalają się wykorzystać do spodu, nie mając cienia podejrzenia, że kiedy już wyciśnie się z nich wszystko, wyrok śmierci jest kwestią czasu.
Obie renegatki – Kluzik-Rostkowska i Jakubiak – były świadkami paru jatek, jakie swoim przyjaciołom zaserwował Jarosław Kaczyński, prezes rządzący niczym nowojorski gangster Meyer Lansky w wersji politico. Nie oponowały, kiedy Kaczyński wyrzucał z partii w sposób bezwzględny i bez prawa do obrony Ludwika Dorna. Nie słyszałem, żeby wówczas mówiły źle o metodach panujących w PiS, a przecież nieco wcześniej to one decydowały o wyborze tego samego Dorna na stanowisko wiceprezesa. Nie walczyły o odchodzących ludzi w rodzaju Pawła Zalewskiego czy Kazimierza Ujazdowskiego. Nie łapały za marynarkę Sellina, gdy się zwijał, i nie odpychały go, gdy wracał. Kiedy ich partia nawiązywała stosunki intymne z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin, nie mówiły twardo „nie". Wręcz odwrotnie – twierdziły, że to wina Platformy, iż trzeba tak podłą koalicję zawiązywać.
W czasie gdy obie panie nie były niczym zagrożone w swojej macierzystej partii, działy się dzięki ich przełożonym rzeczy straszne. Ludzi zgromadzonych w Auditorium Maximum ( w tym mnie) nazywali Targowicą – i żadna z pań nie powiedziała wówczas, że jest to język agresji. To wtedy powiedziałem po raz pierwszy, że PiS to jest banda żuli na klatce schodowej, którzy terroryzują mieszkańców bloku i ci mieszkańcy postanowili się w końcu spotkać i coś z tym zrobić. W rządzie kierowanym przez PiS, w którym obie panie zasiadały, grasowali przestępcy – i nie padło z ust pań Elżbiety i Joanny słowo sprzeciwu wobec prezesa, że może przegina. A kiedy ten sam prezes wywalał z rządu swoich przyjaciół w biało-czerwonych krawatach i starał się przekierować ich z Sejmu do pierdla – obie panie powiedziały, że to znakomity ruch.
Wiem, że jestem twardy w ocenach, ale tak właśnie wygląda prawo gangu. Jesteś blisko Ala Capone – musisz się liczyć z nalotem FBI, zamachem ze strony konkurencji, kulą od wynajętego zabójcy i surową oceną ze strony społeczeństwa. Nie ma łatwego odejścia.
Jestem programowo antypartyjny. Nie mógłbym należeć do gangu, który mógłby naprawdę na kogoś napaść. A taki gang został spisany w statucie PiS. Statut PiS to jest statut partii totalitarnej, w której wódz może wszystko. Może wyrzucić człowieka bez rozmowy z nim, może go zawiesić, odwiesić, przywrócić, przewrócić, zawrócić. Może wszystko.
Mnie wystarczyłoby, żebym przypomniał sobie, że tę partię zakładają ludzie, którzy palili kukłę prezydenta RP. W życiu bym do nich nie poszedł, pani Elu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.