Polskie lokomotywy stoją na stacjach, ale nie sapią, nie dyszą i nie dmuchają. Po prostu stoją, bo stan torów, taboru oraz umysłu polityków i szefów PKP sprawia, że i tak nie mogą wyjechać.
Woda w toalecie przez całą noc, jak w pierwszej klasie! Tyle trąbili w telewizji o tym, jaki to ścisk w pociągach, a tu proszę – jedziemy jak ministrowie, wagonów tyle, a przedziały puściutkie, że rozłożyć się można i spać jak dziecko – mówi pani Zofia. Pani Zofia, emerytowana urzędniczka, jak co miesiąc jedzie pociągiem ze Świnoujścia, żeby odwiedzić córkę mieszkającą w Lublinie. Nie przeszkadza jej, że podróż trwa bite 11 godzin (średnio 72 km/h). – Przyzwyczaiłam się – mówi i układa się wygodnie na trzech pustych fotelach w pociągu przecinającym ciemność pokrytej śniegiem mazowieckiej równiny. U celu będziemy o 8.20. Będziemy albo i nie będziemy. W pierwszej połowie 2010 r. polskie pociągi spóźniły się łącznie aż o pięć lat.
Spóźnialstwo kolei powoduje, że pasażerów ubywa. Ponieważ ubywa pasażerów, zmniejsza się opłacalność przewozów i konieczne jest wsparcie z pieniędzy podatników. W 2010 r. dołożyliśmy do kolei aż 2,75 mld zł. W poprzednich latach dotacje również oscylowały wokół dwóch miliardów. Co się dzieje z tymi pieniędzmi?
Więcej możesz przeczytać w 2/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.