Od pewnego czasu, kiedy słucham lub czytam (w porządku alfabetycznym) Leszka Balcerowicza, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Michała Boniego, Jana Rostowskiego czy Krzysztofa Rybińskiego, mam poczucie, że wszyscy mają rację. Więc albo ja tego nie pojmuję, a to znowu nie aż takie loty, albo wspomniani ekonomiści i politycy opowiadają prawdy subiektywne w sposób sugestywny, a nie mają nic jasnego do powiedzenia na temat makroekonomicznych wymiarów i kontekstu problemu OFE.
Ponieważ często jeżdżę samochodem z mojej wsi na Uniwersytet Warszawski, więc słucham radia, a przez radio, z niekłamanym upodobaniem, wypowiedzi ekonomistów. Najczęściej są to osoby określane jako główny doradca ekonomiczny banku lub innej podobnej instytucji. Przyjemność wysłuchiwania ich wystąpień polega na tym, że można zawsze zgadnąć, co powiedzą. Prowadzący audycję pyta, czy to dobrze, że PKB wzrośnie zapewne o 4,1 proc. Główny ekonomista odpowiada, że dobrze, tylko nie wiadomo, jak długo to potrwa. Prowadzący pyta, od czego to zależy. Odpowiedź – już ją znam! – że od wielu czynników. Sądzę, że banki powinny zatrudniać nie głównych ekonomistów, ale głównych specjalistów od filozofii politycznej i społecznej – czyli na przykład mnie – bo to oni, a nie ekonomiści, odpowiadają za myślenie o przyszłym rozwoju sytuacji.
W Polsce zapomniano albo udaje się, że nic nie wiemy o krytyce makroekonomii, jaka przetacza się przez świat zachodni, a zwłaszcza silna jest w USA. Sprowadza się ona do trzech punktów. Po pierwsze, makroekonomia rzekomo prezentuje wiedzę niemal ścisłą, lecz w istocie, ze względu na irracjonalną naturę ludzkich zachowań, jej modele są ułomne, a czasem nonsensowne. Kto wie, czy ludzie będą woleli w najbliższej dekadzie raczej oszczędzać, czy raczej wydawać. Zależy to od przemian w mentalności społecznej, których makroekonomia przewidzieć nie potrafi. Po drugie, makroekonomiści pracują na uniwersytetach, które – z minimalnymi wyjątkami – są bastionem neoliberalizmu. Neoliberałowie gospodarczy są zaś bezczelni, gdyż mimo wielu poniesionych porażek kryzys przecież wiele im zawdzięcza. A oni nie zmieniają zdania i dowodzą, że każdy interwencjonizm państwowy jest zły oraz że rynek wszystko wyreguluje, a nam da szczęście i dobrobyt. Po trzecie (nie śmiałbym odnosić tego do polskich ekonomistów), wielu ekonomistów po prostu reprezentuje interesy instytucji finansowych, z jakimi są związani, najczęściej prywatnych, i nie widzi nic złego w tym, że ich przepowiednie okażą się fałszywe. Ryzyko zawodowe. Tyle tylko, że nie ich, ale nasze.
Ekonomiści zatem, jak mędrcy, nie są już specjalnie potrzebni. Czasem lepiej więc posłuchać rad praktyka ( jak George Soros), który potrafi znacznie więcej przewidzieć i zbija na tym kapitał w dosłownym znaczeniu. Dlatego – wracając do OFE – czuję się podobnie jak większość społeczeństwa zabajdurzony. Skoro wszyscy mają rację, to kto ma ją naprawdę? Reakcja społeczna na tę rzekomą debatę jest tak niechętna, dlatego że ekonomiści nie wyjaśnili nam, ani czy rzeczywiście OFE są mało dochodowe, ani jak to bywa na świecie, ani kto na tym zyska, a kto straci. Zyska lub straci w kategoriach konkretnych, czyli jak będą wyglądały kwotowo nasze emerytury za dwie lub trzy dekady przy jednym rozwiązaniu, a jak przy innym. Nie mogą tego wyjaśnić, bo nie wiedzą, więc z czym do gościa?
Ekonomiści nawet nam nie powiedzą, że nie warto lokować pieniędzy na 5,5 czy 5,8 proc., bo inflacja i inne drobne koszty zjedzą cały ewentualny dochód z tej lokaty, więc czemu mieliby powiedzieć cokolwiek rozumnego i jasnego w sprawie o tyle poważniejszej. Odwaga formułowania silnych opinii przez ekonomistów równa jest nie tyle ich niekompetencji, bo to ludzie uczeni, ile fikcji, że dziedzina, którą reprezentują, ma charakter naukowy. My zaś, zastraszeni liczbami i trudnymi słowami, lubiący słuchać bajek, jak to jest dobrze lub źle, sądzimy, że od ich debaty zależy nasza przyszłość. Owszem, od ich decyzji zależy ta przyszłość, tylko gdyby ekonomiści mieli odwagę powiedzieć, że są to zawsze decyzje polityczne, czyli arbitralne, a nie ekonomiczne, czyli naukowe, wszystko byłoby w porządku. Ale oni tej odwagi nie mają, więc wszystko jest nie w porządku.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.