Kompetencje? Wiedza? Doświadczenie? Wsparcie organizacji pozarządowych? Współpraca międzynarodowa? Dorobek? To się liczy na uniwersytecie, ale nie w rządzie Donalda Tuska, a już na pewno nie w takich nieważnych dziedzinach jak dyskryminacja kobiet czy przeciwdziałanie wykluczeniu. Nieważnych i niewygodnych. Wszak biskupi, na których poparcie Tusk i cała partia liczą, twierdzą, że to, co Europa uznaje za dyskryminację i wykluczenie, jest „naturalnym powołaniem" lub „boskim prawem”; kobiety wszak powinny siedzieć w domu i rodzić, innowierca i bezbożnik powinni być wykluczeni ze społeczności, biedak powinien cieszyć się nagrodą w zaświatach, a homoseksualista wiedzieć, że znajduje się poza porządkiem natury. Minister Radziszewska doskonale to rozumie, więc swoją aktywność kieruje raczej na zagraniczne podróże i – miłe Panu – rozrywki folklorystyczne. Dzięki jej pasywności Tusk ma pełną gwarancję, że żaden biskup nie oburzy się naruszaniem w Polsce boskich hierarchii społecznych. I choć cena, jaką premier musi płacić za niekompetencję swojego ministra do spraw dyskryminacji, jest spora, bo jest nią międzynarodowa kompromitacja Polski, to – jak widać – opłaca mu się.
Bartosz Arłukowicz zapewne kompromitować premiera Tuska nie będzie, bo nie zdąży. Najpierw dostanie przydział gabinetu, potem samochodu, dwóch kierowców, kilka sekretarek i może jeden etat dla znajomego lub znajomej, potem zaczną się wakacje, potem będą wybory. Chyba nawet nie zdąży się zorientować, że jego kompetencje są identyczne z kompetencjami Radziszewskiej. Bo wszak dyskryminacja, którą „zajmuje się" Radziszewska, i wykluczenie, którym ma się zajmować Arłukowicz – są praktycznie tym samym. Każda dyskryminacja prowadzi do wykluczenia lub jest jego formą, każde wykluczenie jest rodzajem dyskryminacji.
Różne natomiast mogą być powody wykluczenia i dyskryminacji i różne polityki przeciwdziałania im. Można być wykluczonym z powodu biedy lub wyznania, można być dyskryminowanym z powodu płci, orientacji seksualnej lub pochodzenia społecznego. I odwrotnie. Wobec pewnych typów wykluczenia i dyskryminacji powinno się prowadzić politykę właściwej dystrybucji środków (politykę socjalną, prorodzinną, podatkową), wobec innych typów wykluczenia powinno się prowadzić „politykę uznania", czyli politykę afirmatywną, kwotową, preferencyjną. Są bowiem ludzie, którzy nie potrzebują polityki dystrybucji (bo mają środki), ale potrzebują „polityki uznania”, ponieważ ich status i prawa są lekceważone. Należą do nich homoseksualiści, imigranci, kobiety. „Polityka uznania” tak rozumiana jest prawdziwą sztuką, którą posiadły i doskonalą nowoczesne państwa. Bowiem uznanie to – obok dobrobytu – podstawowe dobro, dla którego cenimy demokrację. Donald Tusk tego nie rozumie. Wydaje mu się zapewne, że poza dobrobytem obywatele potrzebują wyłącznie piłki nożnej i modlitwy. Stąd – lekceważenie polityk równościowych.
I tak w kancelarii premiera ślepy (do spraw dyskryminacji) prowadzić będzie kulawego (do spraw wykluczenia). I zapewne przeprowadzi go przez całą prezydencję. Ku pośmiewisku całej Europy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.