WOJCIECH JARUZELSKI: A czym ona się różni od klasycznej gitary?
Struny ma ze stali, tu są cewki, wytwarzają pole elektromagnetyczne. Hałasuje jak silnik boeinga. Kupiłem ją w 1976 r. w Ameryce. W Polsce nie można było grać muzyki, którą my graliśmy, grałem w podłych restauracjach. Kosztowała tyle, ile tutaj wówczas mieszkanie. Potem wykonywałem na niej piosenkę „Nie bój się tego wszystkiego", a ludzie śpiewali „Nie bój się tego Jaruzelskiego".
Ona się zużywa przez tyle lat?
Odwrotnie, jest coraz lepsza i nabiera wartości. Właściwie dlaczego pan się zgodził na tę rozmowę?
Skłoniła mnie do tego moja córka Monika.
Ona bywała kiedyś w klubie Stodoła.
Tak. Bardzo sympatycznie o panu mówiła, poza tym czytam pana felietony we „Wprost", podobają mi się. Wiem, że pan był w Perfekcie, ale nic więcej. Zawsze mi się pan kojarzył z tym egzotycznym kapeluszem (uśmiech). Generalnie staram się już unikać wszelkiego rodzaju wywiadów. Po pierwsze, metryka, wiek, a po drugie, jestem ciężko chory. Mam nowotwór złośliwy węzłów chłonnych, kroplówki, chemię, kilka dni w szpitalu, potem parę tygodni w domu, no i znów. Mówię o tym, żeby pan miał świadomość, że rozmawia z człowiekiem, który nie jest w dobrej formie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.