Dlaczego „każda demokracja musi czasem zbankrutować"? Wyjaśnienie jest zdumiewająco proste. Bankrutuje ten, kto ma większe wydatki niż dochody, a stan taki trwa dłuższy czas. Wszystkie demokracje, dopuszczając obywateli do udziału w pełni praw socjalnych, edukacyjnych czy kulturalnych, doprowadziły do tego, że obywatele domagają się możliwie dużych świadczeń od państwa: emerytur, bezpieczeństwa zdrowotnego, świadczeń socjalnych– od płatnych urlopów macierzyńskich po pomoc dla najuboższych. To jest w porządku i w zgodzie z duchem demokracji. Jednak obywatele chcieliby płacić jak najmniejsze podatki. Tak się nie da. Dochody państwa stają się za małe w stosunku do zobowiązań. Ponadto obywatele wychowani w dobrobycie wydają pieniądze ponad swoje możliwości.
Widzimy to doskonale na przykładzie Grecji, gdzie rozpasanie w zakresie świadczeń socjalnych, wczesnych emerytur i niezdolność do ściągania podatków doprowadziły do kryzysu. W Stanach Zjednoczonych u podstaw dramatu są wydatki wojenne George’a W. Busha oraz obecny spór republikanów, pragnących zmniejszyć podatki, z prezydentem, który dba przede wszystkim o sprawy socjalne (zdrowotne). Jednak u podstaw tych dwu i innych nie tak dramatycznych jeszcze zagrożeń bankructwem stoi demokratyczna polityka.
Po pierwsze, wszystkim się wszystko należy. Po drugie, wszyscy chcą zarabiać jak najwięcej. Po trzecie – i tu zaczyna się bardzo poważny problem – wszystkie partie polityczne, zwłaszcza w okresach przedwyborczych, muszą obywatelom obiecywać więcej, taniej i lepiej. A potem chociaż w niewielkiej części zobligowane są obietnice te zrealizować. Wyobraźmy sobie partię polityczną, która staje do wyborów z hasłami: wprowadzimy wyższe podatki, nie podwyższymy płac, a za to obniżymy emerytury i ograniczymy świadczenia zdrowotne. Najczystszy przypadek politycznego samobójstwa.
Nie przypadkiem takie sukcesy gospodarcze osiągają Chiny (chociaż i tam jest już nieco gorzej), bo władza nie musi się liczyć z oczekiwaniami socjalnymi miliarda obywateli. Nie pochwalam niedemokratycznego ustroju, tylko pokazuję mechanizm. A ten mechanizm naturalnie działa rozmaicie w rozmaitych państwach i w olbrzymim stopniu zależy od stopnia zdyscyplinowania obywateli demokracji, czyli od zrozumienia tego, że demokracja to wspólnota i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za całość. Dlatego nieoczekiwany, ale spektakularny sukces w wychodzeniu z kryzysu i uniknięciu bankructwa odniosła Łotwa, gdzie obywatele spragnieni wolności, ciężko przez Rosję doświadczeni, potrafili zrozumieć rządową politykę radykalnych oszczędności, czego zrozumieć nie chcą Grecy. Dlatego wciąż nieźle się mają Niemcy i nieoczekiwanie – Polska.
Wprawdzie w Polsce dług publiczny jest spory i finanse domagają się uporządkowania, ale obywatele nie stawiają aż takich roszczeń jak w wielu innych krajach europejskich (może jednak pamiętamy biedę lat 80.) i – jak wskazują badania – są względnie zadowoleni z życia. Dlatego partie polityczne, które w ramach kampanii przedwyborczej obiecują Polakom gruszki na wierzbie, nie tylko plotą głupstwa, ale też zbliżają nas do granicy bankructwa. To powinno być w dzisiejszych czasach karane, ale – niestety – mamy wolność słowa...
Polska demokracja nie jest wprawdzie wspólnotowa ani solidarnościowa, ale jest wciąż przedmiotem satysfakcji obywateli oraz niesłychanie silnej obrony ze wszystkich możliwych stron. To stwarza pewne nadzieje, pod warunkiem że społeczeństwo, czy chociażby jego większość, pojmie, że przyszły czasy oszczędności i zaciskania pasa, a nie wezwań do podwyżek płac. Z tego punktu widzenia niektóre działania związków zawodowych są skandalicznie niebezpieczne i polegają na popychaniu ku przepaści.
Co się jednak dzieje, kiedy demokracja zbankrutuje, a prędzej czy później jest to nieuniknione? Mamy znane przypadki, przede wszystkim Argentyny. Jeżeli bankructwo jest kontrolowane, jak to ewentualnie byłoby w Stanach Zjednoczonych, następuje obniżenie stopy życiowej i od kilku do kilkunastu lat wydobywania się na powierzchnię, a potem powrót do dobrobytu. Jeżeli jest niekontrolowane – jak zapewne będzie w Grecji – następuje chaos, forma rewolucji i odejście – co najmniej na pewien czas – od demokracji.
Cała odpowiedzialność spoczywa zatem na dwu czynnikach. Na władzy politycznej z jednej strony i na postawach społecznych – z drugiej. W istocie nie chodzi o to, żeby bronić się przed bankructwem (o to także), ale żeby bronić siły i stabilności demokracji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.