„Nie ma nic bardziej Żałosnego niż życie emerytowanego prezydenta USA” – powiedział kiedyś szósty lokator Białego Domu, John Quincy Adams. Bill Clinton to żywe zaprzeczenie tej tezy.
To prawda, że przechodząc na emeryturę, prezydenci tracą z dnia na dzień nimb najpotężniejszego człowieka świata. Orkiestry przestają grać im marsza „Hail to the Chief", głowy państw wręczać upominki, stażystki zaglądać w oczy i odgadywać najskrytsze życzenia. Emerytom nie grozi jednak ubóstwo. Piszą pamiętniki, zasiadają w radach nadzorczych korporacji i wygłaszają płatne przemówienia.
Ronald Reagan wzbudził jeszcze pewne kontrowersje, biorąc za 10-dniowe tournée po Japonii 2 mln dolarów, czyli o 400 tys. więcej, niż zarobił przez osiem lat w Białym Domu. Ale już George Bush starszy zarabiał na publicznych oracjach 4 mln rocznie i nikt mu nie robił wyrzutów. Clinton bierze dziś za jedną mowę od 150 do 350 tys. dolarów.
Ronald Reagan wzbudził jeszcze pewne kontrowersje, biorąc za 10-dniowe tournée po Japonii 2 mln dolarów, czyli o 400 tys. więcej, niż zarobił przez osiem lat w Białym Domu. Ale już George Bush starszy zarabiał na publicznych oracjach 4 mln rocznie i nikt mu nie robił wyrzutów. Clinton bierze dziś za jedną mowę od 150 do 350 tys. dolarów.
Więcej możesz przeczytać w 44/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.