Spór między Kazikiem Staszewskim i Radiem Eska Rock przemknął przez media jako pudelkowa bójka i zgasł. Nikt nie napisał prawdy o istocie problemu. Ludność dowiedziała się jedynie, że Eska miała promować płytę zespołu Kazik na Żywo, poprosiła, by artysta skrócił piosenkę z sześciu minut do trzech. Kazik w odpowiedzi ów utwór skrócił, przyspieszając go dwukrotnie, i całość wyszydził w liście otwartym (zamiast zamkniętego). W rewanżu dostał serię ciosów od jednego z szefów Eski oraz innych e-mediów – generalnie oceniono go jako półgłówka niekumającego życia. Tak to z grubsza wygląda.
Nie wnikam w detale sporu, bo mnie on nie obchodzi, ale gdyby w umowie między stronami zawarty był zakaz takich żądań albo gwarancja na ich wysuwanie – ktoś musiałby siedzieć cicho.
Artysta, bez względu na to, czy ma rację, czy nie, w takim sporze jest bezsilny. Wiele lat temu wspaniała wokalistka zespołu Jefferson Starship, Grace Slick, wyśpiewała, co sądzi o krytykach i znanych stacjach muzycznych, wymieniając ludzi z imienia i nazwiska. Jej kariera runęła w gruzach. Dziś polskie media osiągnęły siłę tak straszliwą, że właściwie nie wolno artyście unieść łba nad krawężnik. Wiele lat temu krytyk „Gazety Wyborczej" zmieszał z błotem artystę, który zaprotestował przeciwko nierzetelnej recenzji. „Historia nie zna przypadku, by szarpidrut śmiał polemizować z prasową recenzją, co za tupet!” – napisał w ripoście krytyk. Czesław Niemen zawarł porozumienie z RMF, które miało promować jego ostatnią płytę „Spod chmury kapelusza” (na płycie znalazł się słynny żółty trójkącik z logo stacji). Po ukazaniu się CD radio zamilkło w tej kwestii. Nasłuchujący godzinami Niemen zachodził w głowę, co się stało. W końcu zadzwonił i usłyszał: Puszczamy o drugiej w nocy, dzienni słuchacze takiej muzyki nie znoszą.
Nie wiadomo dokładnie, w którym momencie szefowie polskich rozgłośni uznali, że im wszystko wolno. Przedstawiciele wytwórni płytowych czołgali się u drzwi ich gabinetów, artyści lizali klamki – bez radia nie sposób wypromować piosenki. Bezszelestnie cały repertuar muzyczny w Polsce zaczął być tworzony pod kątem kilku par uszu, które dbały o radiowy biznes. Ktoś powiedział, że nie może być gitar – i gitary znikły. Inny, że nie może być za smutno – i przejmująco piękne, ale smutne songi wyparowały. Bliski mi zespół popadł w zachwyt, gdy muzyczny szef RMF zażądał, by mu przedstawili kilka wersji nowej piosenki. Spełnili polecenie. Gość wysłuchał kilku empetrójek i wskazał, którą będzie grał – kazał jednak wyrzucić jeden refren – wyrzucili. Była to zupełnie inna wersja niż ta, którą pierwotnie stworzyli. Kapela zyskała wymarzoną promocję, sprzedała duszę. Tak postępowało również Radio Zet i przy okazji znieważało artystów, o czym powszechnie wiadomo.
Czy wobec czegoś takiego można mieć do Eski Rock pretensje o tak banalną rzecz, jak żądanie od Kazika, by skrócił swoje dzieło? „Jakie dzieło?!" – parskną pewnie śmiechem. Dla nich to codzienność, Kazików mają na pęczki. W tej codzienności łatwo zapomnieć, że tylko niektórzy wykonawcy istnieją w standardzie hamburgera i można od nich zażądać usunięcia majonezu, bo się z palców wyślizguje. Tego, że są artyści, wobec których takich żądań składać po prostu nie wypada – trudno kogoś nauczyć, jeśli tego nie czuje. Więc zero pretensji.
Pretensje można mieć do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o to, że tak rozdawała koncesje. Dzięki jej decyzjom znikła z eteru wartościowa polska muzyka, jak choćby hip-hop – przedstawiciele tego gatunku mają na Facebooku po kilkaset tysięcy fanów, ich songi są recytowane przez miliony młodych ludzi, a żadne radio ich nie gra. Nie ma na nich biznesu. Na koniec, odpowiadając poniekąd zgryźliwej replice Eski Rock wobec Kazika, zwrócę uwagę, że nieprawdą jest, iż stacje radiowe zawsze miały wpływ na długość utworów. Za krótko żyjecie albo za mało wiecie o świecie sztuki, panowie. Genialna piosenka „November Rain" z roku 1992 w wykonaniu zespołu Guns N’Roses (67 mln wejść na YouTube) trwa 9 minut i 8 sekund. Legendarne „Like a Rolling Stone” Boba Dylana z 1965 r. trwa 6 minut 8 sekund. Uważana za największy song Beatlesów „Hey Jude” (1968) to 7 minut i 11 sekund. „Hotel California” zespołu The Eagles (1976) – 7:12, a „Purple Rain” Prince’a (1984) – 8:45. Arcydzieło „Bohemian Rhapsody” grupy Queen z 1975 r. to 5:55. Nawet mityczny „Thriller” Michaela Jackson z 1984 r. trwał 5:57 i dopiero po latach skrócono go o 40 sekund, kiedy już swoje zrobił. Chciałbym sobie wyobrazić telefon szefa stacji Eska Rock do któregokolwiek z tych artystów z ofertą złożoną Kazikowi.
ZBIGNIEW HOŁDYS
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Nie wnikam w detale sporu, bo mnie on nie obchodzi, ale gdyby w umowie między stronami zawarty był zakaz takich żądań albo gwarancja na ich wysuwanie – ktoś musiałby siedzieć cicho.
Artysta, bez względu na to, czy ma rację, czy nie, w takim sporze jest bezsilny. Wiele lat temu wspaniała wokalistka zespołu Jefferson Starship, Grace Slick, wyśpiewała, co sądzi o krytykach i znanych stacjach muzycznych, wymieniając ludzi z imienia i nazwiska. Jej kariera runęła w gruzach. Dziś polskie media osiągnęły siłę tak straszliwą, że właściwie nie wolno artyście unieść łba nad krawężnik. Wiele lat temu krytyk „Gazety Wyborczej" zmieszał z błotem artystę, który zaprotestował przeciwko nierzetelnej recenzji. „Historia nie zna przypadku, by szarpidrut śmiał polemizować z prasową recenzją, co za tupet!” – napisał w ripoście krytyk. Czesław Niemen zawarł porozumienie z RMF, które miało promować jego ostatnią płytę „Spod chmury kapelusza” (na płycie znalazł się słynny żółty trójkącik z logo stacji). Po ukazaniu się CD radio zamilkło w tej kwestii. Nasłuchujący godzinami Niemen zachodził w głowę, co się stało. W końcu zadzwonił i usłyszał: Puszczamy o drugiej w nocy, dzienni słuchacze takiej muzyki nie znoszą.
Nie wiadomo dokładnie, w którym momencie szefowie polskich rozgłośni uznali, że im wszystko wolno. Przedstawiciele wytwórni płytowych czołgali się u drzwi ich gabinetów, artyści lizali klamki – bez radia nie sposób wypromować piosenki. Bezszelestnie cały repertuar muzyczny w Polsce zaczął być tworzony pod kątem kilku par uszu, które dbały o radiowy biznes. Ktoś powiedział, że nie może być gitar – i gitary znikły. Inny, że nie może być za smutno – i przejmująco piękne, ale smutne songi wyparowały. Bliski mi zespół popadł w zachwyt, gdy muzyczny szef RMF zażądał, by mu przedstawili kilka wersji nowej piosenki. Spełnili polecenie. Gość wysłuchał kilku empetrójek i wskazał, którą będzie grał – kazał jednak wyrzucić jeden refren – wyrzucili. Była to zupełnie inna wersja niż ta, którą pierwotnie stworzyli. Kapela zyskała wymarzoną promocję, sprzedała duszę. Tak postępowało również Radio Zet i przy okazji znieważało artystów, o czym powszechnie wiadomo.
Czy wobec czegoś takiego można mieć do Eski Rock pretensje o tak banalną rzecz, jak żądanie od Kazika, by skrócił swoje dzieło? „Jakie dzieło?!" – parskną pewnie śmiechem. Dla nich to codzienność, Kazików mają na pęczki. W tej codzienności łatwo zapomnieć, że tylko niektórzy wykonawcy istnieją w standardzie hamburgera i można od nich zażądać usunięcia majonezu, bo się z palców wyślizguje. Tego, że są artyści, wobec których takich żądań składać po prostu nie wypada – trudno kogoś nauczyć, jeśli tego nie czuje. Więc zero pretensji.
Pretensje można mieć do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o to, że tak rozdawała koncesje. Dzięki jej decyzjom znikła z eteru wartościowa polska muzyka, jak choćby hip-hop – przedstawiciele tego gatunku mają na Facebooku po kilkaset tysięcy fanów, ich songi są recytowane przez miliony młodych ludzi, a żadne radio ich nie gra. Nie ma na nich biznesu. Na koniec, odpowiadając poniekąd zgryźliwej replice Eski Rock wobec Kazika, zwrócę uwagę, że nieprawdą jest, iż stacje radiowe zawsze miały wpływ na długość utworów. Za krótko żyjecie albo za mało wiecie o świecie sztuki, panowie. Genialna piosenka „November Rain" z roku 1992 w wykonaniu zespołu Guns N’Roses (67 mln wejść na YouTube) trwa 9 minut i 8 sekund. Legendarne „Like a Rolling Stone” Boba Dylana z 1965 r. trwa 6 minut 8 sekund. Uważana za największy song Beatlesów „Hey Jude” (1968) to 7 minut i 11 sekund. „Hotel California” zespołu The Eagles (1976) – 7:12, a „Purple Rain” Prince’a (1984) – 8:45. Arcydzieło „Bohemian Rhapsody” grupy Queen z 1975 r. to 5:55. Nawet mityczny „Thriller” Michaela Jackson z 1984 r. trwał 5:57 i dopiero po latach skrócono go o 40 sekund, kiedy już swoje zrobił. Chciałbym sobie wyobrazić telefon szefa stacji Eska Rock do któregokolwiek z tych artystów z ofertą złożoną Kazikowi.
ZBIGNIEW HOŁDYS
Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Więcej możesz przeczytać w 48/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.