Na scenie – zadziorny, w życiu – niezdecydowany. Lech Janerka kończy w tym roku 60 lat i zapowiada nową płytę. Pierwszą od ośmiu lat.
Jest mnóstwo powodów, dla których nie został narodowym wieszczem. Przede wszystkim – nigdy nie chciał. Gdy w połowie lat 80. ukazał się debiut jego postpunkowej grupy Klaus Mitffoch, w piosence „Nie jestem z nikim” wykrzykiwał jak mantrę: „Nie jestem z wami, nie jestem z nikim, nie ma mnie. Nie jestem żywy, jestem nieżywy, nie ma mnie”. To nie tylko zaskakująca, lecz także niezwykle bezpośrednia deklaracja z ust artysty, który lubi niedopowiedzenia, wątpliwości i półcienie. „Kocham uniki”, śpiewał w tym samym utworze i wydaje się, że śpiewał o sobie.
Od czasów rewelacyjnego debiutu Klausa Mitffocha, który wszedł do kanonu polskiego rocka – obok „Nowej Aleksandrii” Siekiery czy „Nowych sytuacji” Republiki – Janerka stara się, by nie dorobiono mu gęby lub nie wybudowano pomnika. Konsekwentnie podśmiewa się z hołubiących go krytyków, publicznie drwi z poważnych interpretacji swojego tekstu „Jezu, jak się cieszę”, bagatelizuje przesłanie własnych piosenek „Konstytucja” czy „Powinność kurdupelka”, w których krytycy doszukiwali się znaczących metafor. A przecież, jak wspomina działacz dolnośląskiego podziemia Leszek Budrewicz, już na początku lat 80. Janerka był jednym z artystycznych symboli Wrocławia – tuż obok żużlowego klubu Sparta czy teatru Grotowskiego. Skumplowany z przedstawicielami wrocławskiej „Solidarności”, dręczony przez cenzorów, mógł wyrosnąć na kolejnego barda opozycji, gdyby tylko polityka zajmowała go trochę bardziej. Tymczasem zamiast o tym, że „mury runą”, wolał śpiewać, że „Boga właściwie nie ma”, a „Prawda jest obesrana”.
Od czasów rewelacyjnego debiutu Klausa Mitffocha, który wszedł do kanonu polskiego rocka – obok „Nowej Aleksandrii” Siekiery czy „Nowych sytuacji” Republiki – Janerka stara się, by nie dorobiono mu gęby lub nie wybudowano pomnika. Konsekwentnie podśmiewa się z hołubiących go krytyków, publicznie drwi z poważnych interpretacji swojego tekstu „Jezu, jak się cieszę”, bagatelizuje przesłanie własnych piosenek „Konstytucja” czy „Powinność kurdupelka”, w których krytycy doszukiwali się znaczących metafor. A przecież, jak wspomina działacz dolnośląskiego podziemia Leszek Budrewicz, już na początku lat 80. Janerka był jednym z artystycznych symboli Wrocławia – tuż obok żużlowego klubu Sparta czy teatru Grotowskiego. Skumplowany z przedstawicielami wrocławskiej „Solidarności”, dręczony przez cenzorów, mógł wyrosnąć na kolejnego barda opozycji, gdyby tylko polityka zajmowała go trochę bardziej. Tymczasem zamiast o tym, że „mury runą”, wolał śpiewać, że „Boga właściwie nie ma”, a „Prawda jest obesrana”.
Więcej możesz przeczytać w 2/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.