Tomasz Terlikowski to człowiek interesujący, choć osobliwy. Wiara głęboka, rozum płytki. Idea czysta, czyn plugawy. W duszy ambrozja, w ustach jad. Savonarola III Rzeczpospolitej. Chuck Norris katolicyzmu. Zastępowy Pana Zastępów. Przyglądam mu się od lat. Z zaciekawieniem, irytacją, współczuciem, zażenowaniem lub złością. I widzę, że krzywa jego publicznej aktywności rośnie w postępie geometrycznym. Nie ma tygodnia, by media nie informowały o kolejnym paroksyzmie jego duchowej febry. Arcykapłan Frondy poucza, potępia, piętnuje i daje odpór wrogom na dziesiątkach szachownic.
Nie mam powodu, by wątpić w szczerość jego wiary. Mam jednak wiele powodów, by twierdzić, że ta szczera wiara tyleż ma wspólnego z nauczaniem Chrystusa, co twórczość Nergala z Hildegardą z Bingen. Bo ten kit, który regularnie próbuje wciskać Polakom Terlikowski, ani trochę nie jest religią miłości, tylko jej spotworniałą karykaturą. A on sam nie jest żadnym katolikiem, tylko manichejczykiem w wersji pop. Ja nie żartuję. On naprawdę wyznaje dualizm – dość prostacki, ubolewam, ale nie wymagajmy od grubo ciosanego Arcyredaktora finezji i głębi Maniego – że we współczesnym świecie Boga Miłości obronić może wyłącznie Demiurg Skuteczności.
Oto jest wielka Terlikowskiego tajemnica wiary. On oczywiście będzie się zżymał na takie postawienie sprawy, ale to bez znaczenia. Bo Terlikowski może myśleć każdą banialukę na temat wyściółki własnej duszy, może kreować każdą fantasmagorię na temat swoich osobistych relacji ze Zbawicielem i Jego rodziną bliższą i dalszą, może przez 24 godziny na dobę pohukiwać na innych, by weszli na jedynie słuszną ścieżkę, której odręczny rysunek przekazał mu Harcmistrz Zastępów, może to wszystko robić, ale to nie ma – zaprawdę, powiadam wam – najmniejszego znaczenia.
Bo znaczenie ma tylko, że ów Arcyführer katolickiego dżihadu nie u Boga Miłości za siewcę się najął, ale u Demiurga Skuteczności za siepacza. I siepie na prawo i lewo. W imię karykaturalnie pojmowanej prawdy zaprzęga do działania kłamstwo, nadinterpretację i przeinaczenie. Przekonany, że cel uświęca środki, manipuluje słowem bożym, i tak już wcześniej zmanipulowanym. I czyni „dobro”, jakby roznosił syfilis.
Wśród wielu słów, opisujących kostropate właściwości człowieczej brzydy, jest jedno, które idealnie pasuje do Tomasza Terlikowskiego. Funkcjonariusz. To słowo przerażające. Pozornie obojętne, kumuluje w sobie przestrzenie banalne i piekielne. Funkcjonariusz. Sumienie zredukowane do czynu. Funkcjonariusz. Narzędzie w cudzych rękach własne ręce mające. Funkcjonariusz. Lisi spryt. Psia wierność. Skóra słonia. Funkcjonariusz. Chłodny profesjonalizm. Łzy zostawione za progiem. Bo tak trzeba, choć nie jest mi lekko. Funkcjonariusz. Młot na czarownice. Sierp żniwa bożego. Włócznia w prawym boku. Funkcjonariusz. W imię Rasy. W imię Ojczyzny. W imię Ojca. Funkcjonariusz. Wyznaj swe grzechy, synu. Złóż podpis. Nazwiska. Kontakty. Adresy. Nie śpij. Nie krzycz. Wstań. Leż. Wyznaj swe grzechy. Zgnijesz. Zdechniesz. Nie śpij. Nazwiska. Pozwolę ci spać, tylko wyznaj grzechy. Służysz diabłu. Jesteś na usługach obcego mocarstwa. Bo masz nie taki nos. Bo masz nie taką płeć. Oddaj życie za wiarę. Za partię. Za naród. Krzycz, i tak ci nic nie pomoże. Nie wzywaj imienia nadaremno. To nie jest twój Bóg. Boga nie ma. Podpisz, a przestanie boleć. Podpisz, a zobaczysz dzieci. Nie krzycz. Krzycz. Nie krzycz. Kurwa, nie śpij. Ja jestem twoim Bogiem. Ja tylko wykonywałem rozkazy. Głos mi kazał. Taki mam zawód. Tak mnie wychowano. Wierzyłem w to. Myślałem, że tak trzeba. Jestem profesjonalistą. Jestem funkcjonariuszem.
Patrzę na film. Na nim Tomasz Terlikowski walczy z Szatanem. Tnie siekierą karty tarota, a potem wrzuca je do pieca. Zmęczył się. Trochę jest niezadowolony, bo niezgrabnie wyszło, poza tym chciałby wyglądać w kamerze lepiej. Ale trochę jest i zadowolony, bo koncept ogólnie fajny, a poza tym czasy takie, że Kościołowi trzeba pomóc z jajem.
„Palimy karty, bo nie chcemy, by w ogniu płonęli ludzie” – żartuje Arcydefensor Instytucji, która paliła ludzi na stosie w obronie ich zbawienia. Cieszymy się razem z nim, bo nigdy dość radości z jednego nawróconego ponuraka. Ale zaraz potem Arcymudżahedin poważnieje i pisze: „Spalenie tarota było nawiązaniem do najpiękniejszego okresu w dziejach ludzkości, czyli średniowiecza. To wtedy ludzie mieli nie tylko świadomość realności świata duchowego, ale także potrzeby walki z nim”. Polska 2014. Funkcjonariusz Terlikowski suszy drewno pod stosy. Uważacie, że przesadzam? Powiedzcie to Syryjczykom z 2010. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.