Wanda Nowicka w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (8 maja) powiedziała, że jeśli ktoś chce zachować czystość moralną, to powinien dać sobie spokój z polityką, bo ta „nie jest zabawą dla grzecznych dziewczynek”. Nie wiem, czy autorka chciała przez to powiedzieć, że tylko grzeczne dziewczynki są czyste moralnie i że w związku z tym jedynie te niegrzeczne mogą zajmować się polityką (na podobnej tezie oparta jest książka Ute Ehrhardt „Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą”). Czy też – ogólniej – chciała powiedzieć to, co Machiavelli, że polityka stanowi dziedzinę brudną, czyli niemoralną, i kto tego nie zaakceptuje, ten nigdy nie będzie skutecznym politykiem. Polityk to nie tylko ktoś, kto wie, że musi połknąć wiele obrzydliwych żab, lecz także ktoś, kto ma przyzwolenie na łamanie zasad moralnych.
Świadomość „niemoralności” polityki mieli niemal wszyscy jej wielcy teoretycy. Od Platona przez Machiavellego i Hobbesa po Webera. Ale też każdy z nich stawiał jakieś granice politycznej destrukcji moralności. Granice te są cienkie, czasem ledwie dostrzegalne – ale są! Platon twierdził, że państwo powinno być odwzorowaniem wieczystego porządku tak wartościowego, że nawet kłamstwem i siłą można do niego przymuszać obywateli. Machiavelli miał wiedzę o ludzkich potrzebach i namiętnościach (o skłonności do egoizmu, tchórzostwa, wygodnictwa, obojętności itd.) i dowodził, że polityk, o ile chce być skuteczny, musi swoją działalność opierać raczej na tej wiedzy niż na zasadach chrześcijańskich i abstrakcyjnych ideałach. Hobbes uważał, że istotą państwa jest bezpieczeństwo obywateli, a ponieważ ci z natury są egoistyczni i agresywni (człowiek człowiekowi wilkiem), tedy polityk może korzystać z wszelkich metod (kłamstwa, manipulacji, siły i przemocy), by swój cel zrealizować. Wszelako uzasadnieniem tych niecnych działań było zawsze nadrzędne dobro wspólnoty, a nie interes własny lub partyjny. I nie sama władza. Dobro wspólnoty stanowiło rację i granice moralnej samowoli. Weber powiedział coś jeszcze: polityk nie musi być wierny powszechnie akceptowalnym normom, nie musi respektować rygorystycznej „etyki przekonań”, ale jego wolność musi zawierać jakieś „no pasarán!” (słowa te wypowiedziała polityczka Dolores Ibárruri, broniąc republiki w czasie hiszpańskiej wojny domowej). Podobnie zachował się Luter, gdy na procesie w Wormacji był nakłaniany, pod groźbą tortur i ekskomuniki, do zmiany swoich przekonań. Luter powiedział wtedy: „Stoję przy tym, bo inaczej nie mogę. Amen”. Są bowiem jakieś granice politycznej elastyczności i niemoralności. Każdy polityk musi mieć jakieś przekonania, przy których stać musi, bo inaczej cała jego działalność traci sens. Musi być jakiś cel, który sankcjonuje niemoralne środki, nieprzyzwoite zachowania.
Nie może być nim jednak tylko utrzymanie władzy. Nie może nim też być ślepa lojalność wobec przywódcy; posłowie to nie robocopy, powinni mieć swoje zdanie, swoje sumienie, swoją autonomię. Mogą być zmienni, elastyczni, cwani, cyniczni (nie da się od tego uciec w polityce), mogą być nawet niewykształceni i głupi (czego kolorowy przegląd mamy w czasie obecnej kampanii), ale bez pewnych zasad, którychprzekroczyć nie powinni, przestają być politykami. I nic im nie pomoże, gdy wykrzyczą nam, że to my nie znamy się na polityce!
Co do Wandy Nowickiej nie mam żadnej wątpliwości, że ma swoje „no pasarán!”. Przez 30 lat walczyła o prawa kobiet i zapewne będzie to robiła do końca życia. Grzecznie lub niegrzecznie. Po to jest w polityce. Zapewne jest w niej jeszcze sporo takich osób. Trzeba je wyłuskiwać. Troszczyć się o nie, głosować na nie, niezależnie od przynależności partyjnej. I pamiętać, że niekiedy sprawdzianem polityka jest nie działanie, ale moralny opór. Polityczne: „Stoję przy tym, bo inaczej nie mogę. Amen”. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.