Władimir Putin nie kryje, że chce przejść do historii. Chce być kapitanem, pod którego rozkazami statek o nazwie Rosja znowu wypłynie na wielkie wody. Nie liczą się koszty, a cel uświęca środki. Władimir Władimirowicz musi pękać ze śmiechu, widząc nieporadność, z jaką unijni przywódcy próbują mu się przeciwstawić w kwestii aneksji Krymu i destabilizacji sytuacji na Ukrainie. Może i okręt Rosja ma zbutwiałe burty, zardzewiałe działa i dziurawe żagle, ale i tak nie powstrzyma go banda niemrawych urzędników z Brukseli.
Unia Europejska to dziś chora struktura, w której dominuje brak solidarności, brak konsekwencji w działaniu, brak spójnej polityki wobec Kremla i brak jasnej wizji co do przyszłości zjednoczonej Europy. Oto Francuzi zapraszają Putina na obchody 70-lecia lądowania aliantów w Normandii. Prezydent Rosji, piewca praw i swobód obywatelskich, stróż międzynarodowych umów, będzie tego dnia mile widzianym gościem prezydenta Hollande’a. Wszak wykupił u Francuzów bilet w pierwszym rzędzie za ponad miliard euro, a w pakiecie otrzymał dwa okręty desantowe Mistral.
Ale co tam się dziwić lewackim żabojadom, skoro nawet najbardziej prawicowy z prawicowych polityków Viktor Orbán idzie pod rękę z Władimirem Putinem. Nie dość, że Rosjanie wybudują na Węgrzech elektrownię atomową, na którą udzieli kredytu, to jeszcze wspólnie wyszarpią Ukraińcom, co tylko się da. Akurat teraz, gdy władze w Kijowie starają się utrzymać integralność terytorialną kraju, Viktor Orbán uznał, że należy się upomnieć o mniejszość węgierską żyjącą na Zakarpaciu. Polityk chce, by jego ziomkowie żyjący na Ukrainie mieli prawo do podwójnego obywatelstwa, do narodowej wspólnoty i do autonomii. Prezydent Putin musi mieć ubaw, słysząc z jednej strony groźne zapowiedzi kolejnych sankcji, a z drugiej – deklaracje bliskiego partnerstwa „w krótszej i dłuższej perspektywie” – to cytat z Angeli Merkel, która mówi też o konieczności zachowania „minimum wspólnych wartości” w relacjach niemiecko-rosyjskich.
O jakie wartości chodzi? Być może o cenę gazu. Partyjny kolega niemieckiej kanclerz, jednocześnie komisarz UE ds. energetyki Günther Oettinger odrzucił bowiem pomysł unii energetycznej z jednolitą ceną gazu. Bo jego zdaniem „dla UE gaz jest towarem, a nie polityczną bronią”. Szkoda tylko, że podobnie nie uważa Rosja. Ciekawe, czy Oettinger mówiłby to samo, gdyby Niemcy musiały płacić za gaz tyle, ile Polska.
Przy okazji kryzysu ukraińskiego Wspólnota Europejska, nazywana też wspólnotą egoistów, potwierdza bezwzględny prymat biznesu nad polityką. Szczytne hasła mają swoją cenę, mierzoną w kontraktach, wymianie handlowej, kredytach, giełdowych notowaniach. Nawet Aleksander Kwaśniewski uznał, że dla kasy można iść na służbę do ukraińskiego oligarchy związanego z ekipą Janukowycza. Oczekiwałbym jednak od byłego polskiego prezydenta większej rozwagi w wybieraniu pracodawców. Rozmienianie się na drobne nawet za wysoką pensję pewnym osobom w pewnych okolicznościach po prostu nie przystoi. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.