Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy po ujawnieniu przez „Wprost” taśm z rozmów polityków czytałem gazety: „Polacy oniemieli. Zastygli w szoku. Domyślaliśmy się, jak wygląda kuchnia władzy. Jednak co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć” – pisał Jarosław Kurski w „Gazecie Wyborczej”. „Trudno jest opanować zażenowanie. […] Zamiast refleksji, czy aby w żądzy władzy nie posunęliśmy się za daleko, że może zatraciliśmy instynkt moralny – słyszymy od liderów, że […], »dopuszczono się manipulacji«, a »termin całej awantury nie jest przypadkowy«.
Dziś partia […] ma wystarczającą większość, by kurczowo trzymać się władzy i twierdzić, że winien jest układ. Staje na głowie, żeby utopić całą tę aferę, zamieść pod dywan i powtarzać, że pada ofiarą wrogów »naprawy państwa«. I pozostaje tylko wierzyć, że w najbliższych wyborach […] dostaną czerwoną kartkę”. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy to czytałem. I słusznie. Bo to była stara gazeta. Z czasów, gdy Renata Beger z Samoobrony nagrywała Adama Lipińskiego składającego jej propozycję utrzymania koalicji za kilka stanowisk dla Samoobrony. Teraz, po ośmiu latach, Jarosław Kurski pisze: „Tą publikacją wolność słowa zamieniono w anarchię”. Mniej więcej to samo mówił wtedy PiS. Natomiast PO po ujawnieniu nielegalnie nagrań taśm twierdziła, że dzięki nim miliony ludzi poznały kulisy kuchni politycznej kompromitujące rząd. Obecny premier dziękował dziennikarzom za wspieranie demokracji poprzez ujawnienie nagrań. Tylko PiS twierdził wtedy, że wszystko jest w porządku. Szlag mnie trafił, gdy przeczytałem felieton Tomasza Lisa, w którym opisał, co zrobiłby z taśmami, gdyby ktoś je przyniósł do redakcji „Newsweeka”. „Jeśli chcę być dziennikarzem, a nie paserem złodzieja treści prywatnych rozmów, który je nagrywał, muszę wykonać dziennikarską pracę. Nie ma więc mowy wyłącznie o spisywaniu i drukowaniu. Mam obowiązek na przykład sprawdzić, czy deal między panem Belką a Sienkiewiczem był czy nie. Czy miał charakter pozakonstytucyjny czy nie”. Hm, bo to raz, gdy pracowałem w „Newsweeku”, publikowaliśmy takie nagrania? A to ze spotkania zarządu PO, a to ze spotkania klubu Ruchu Palikota, gdy wywalano Wandę Nowicką, a to z regionalnych spotkań PO. Jakoś sobie nie przypominam, by ktokolwiek wtedy prowadził śledztwo, na czyje zlecenie dokonano nagrania, kto nagrywał, czy deale z podsłuchanych rozmów faktycznie zostały zawarte. Zwykle sama treść tych rozmów była dla polityków kompromitująca, więc je publikowaliśmy. A trzymając się felietonowej retoryki, zdarzało się, że sami szukaliśmy „złodzieja treści prywatnych rozmów” lub chociażby pasera. Więc nie wiem, skąd teraz to oburzenie? Zwłaszcza że treść opublikowanych przez nas rozmów jest szokująca. Dla mnie ujawnienie nagrań jest osobistą klęską. Bo czuję się jak mieszkaniec folwarku zwierzęcego z książki Orwella. Tam zwierzęta ciemiężone przez złego pana Jonesa się zbuntowały, przegoniły go i oddały władzę przywódcom, którzy obiecywali, że od tej pory wszystkie zwierzęta będą równe. Byłem podobnie zaskoczony, słuchając nagrań z restauracji Sowa i Przyjaciele, jak zwierzęta z folwarku, gdy zobaczyły, że ich przywódcy zachowują się jak pan Jones. Dlatego mógłbym się podpisać pod poniższym cytatem z Orwella, bo oddawał mój stan ducha po wysłuchaniu: Bartłomieja Sienkiewicza, Pawła Grasia, Radosława Sikorskiego, Jacka Rostowskiego. „Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.