SPORT I POLITYKA
Spółki sypną kasą na siatkę
Na pięć tygodni przed prestiżowymi mistrzostwami świata w piłce siatkowej mężczyzn nadal brakuje pieniędzy na organizację zawodów.
Dlatego rząd próbuje zapobiec wizerunkowej katastrofie. 23 lipca Polski Związek Piłki Siatkowej spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem, a spółki Skarbu Państwa otrzymały od związku, który organizuje mistrzostwa, propozycje pakietów sponsorskich. Tymczasem PZPS otrzymał na ten cel około 20 mln zł od Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej, kilkadziesiąt milionów złotych od miast-gospodarzy i 3,5 mln zł dotacji z Ministerstwa Sportu. Nie licząc wpływów z biletów, które również były szacowane na wiele milionów złotych. Z informacji „Wprost” wynika, że PZPS zwrócił się o pieniądze do paliwowego koncernu PKN Orlen i Grupy Azoty. Według nieoficjalnych informacji spółki te otrzymały propozycje, żeby objęły pakiety sponsorskie za 4,5-5 mln zł. Oferta trafiła także do KGHM (2,5 mln zł) oraz do PGE i PGNiG – po 1,5 mln zł. Z informacji uzyskanych ze spółek wynika, że większość z nich nie zaakceptowała i nie podpisała jeszcze umów. Na jakie kwoty opiewają? I co sponsorzy mają dostać w zamian? Tajemnica handlowa. Tak samo na pytania odpowiadają i spółki, i PZPS. Zwłoka w podpisywaniu umów sponsorskich może wynikać z prostego powodu: wszyscy czekają na decyzję Zygmunta Solorza. Należąca do niego stacja Polsat ma zdecydować w tym tygodniu, czy transmisje meczów będą pokazywane w publicznym kanale, czy zostaną zakodowane i będą płatne. Solorz zainwestował pokaźną kwotę w prawa do transmisji i tzw. prawa marketingowe. Jego problem wynika z tego, że strona rządowa nie zaangażowała się w pomoc sprzedaży reklam i koordynowanie przygotowań do mistrzostw. Padały nawet sugestie, że spółki Skarbu Państwa i ministerstwa były powstrzymywane przed angażowaniem się w imprezę, do której prawa kupił magnat medialny. Solorz ujrzał widmo strat – 20-30 mln zł. Właściciel Polsatu próbował nawet sprzedać prawa do mistrzostw TVP. Bezskutecznie. Stąd zapowiedź, że wobec kryzysowej dla stacji sytuacji transmisje mogą być płatne. To też poważny problem dla potencjalnych sponsorów mistrzostw, czyli spółek Skarbu Państwa. Muszą się one bowiem rozliczyć z wydatków przed Ministerstwem Skarbu, przedstawiając, co dostały w zamian za poniesione nakłady. A tego zrobić nie mogą bez informacji, czy transmisje meczów, podczas których będą się reklamować, są bezpłatne czy płatne. Inny problem to wartość oferowanych pakietów sponsorskich. Jedna ze spółek Skarbu Państwa za 1,5 mln zł otrzymała w ofercie prawo do ekspozycji reklamy na elektronicznych bandach wokół boiska w wymiarze 3 proc. czasu transmisji. Do tego prawo do ekspozycji reklamy w halach i umieszczenia logo sponsora na stronie internetowej mistrzostw. W pakiecie są też darmowe bilety na mecze – liczba do negocjacji. To wszystko. Sponsorzy z wyższej półki nie mogą liczyć na wiele więcej. Dlaczego? Ponieważ PZPS nie ma do zaoferowania innych możliwości reklamowych. Wszystkie prawa marketingowe, w tym najcenniejsze, telewizyjne, ma już przecież Polsat. Dla wielu spółek wątpliwa jest też celowość reklamowania się podczas transmisji na cały świat, bo za granicami kraju nie prowadzą interesów. Na pewno nie dotyczy to KGHM, który jest mocno obecny ze swoimi inwestycjami w Ameryce i Chinach. Miedziowy gigant potwierdził, że otrzymał ofertę sponsorowania mistrzostw świata w piłce siatkowej. – Rozważamy propozycję, ponieważ spółka buduje silną markę na trzech kontynentach: w krajach Ameryki Północnej, Południowej oraz w Azji, gdzie będą transmitowane mistrzostwa. Na tę chwilę trwa szczegółowa analiza zaproponowanego zakresu świadczeń – informuje Anna Osadczuk z KGHM. Spółka PGNiG zgodziła się wesprzeć mistrzostwa. – Przedstawiliśmy Polskiemu Związkowi Piłki Siatkowej nasze możliwości finansowe. Mniejsze niż oczekiwane przez PZPS. Ale kwota została przez PZPS zaakceptowana. Obecnie jesteśmy na etapie formalności związanych z umową – informuje Dorota Gajewska, rzeczniczka spółki. Szczegółów umów i wysokości wsparcia jednak nie podaje. PGE odmówiło podania informacji na temat sponsoringu. Podobnie PKN Orlen. Grupa Azoty, która wspiera siatkarzy z ZAKSA Kędzierzyn-Koźle czy Chemika Police, poinformowała, że prowadzi z PZPS rozmowy, ale decyzje nie zostały jeszcze podjęte. Przygotowania do organizacji mistrzostw trwają. Wysocy przedstawiciele Ministerstwa Sportu i Skarbu spotykają się z wiceszefem MSW, dopytując, jak będzie zabezpieczona ta wielka międzynarodowa impreza. PZPS zaprasza premiera na mecz otwarcia, nie wiadomo jednak, czy Donald Tusk z tego skorzysta. – Decyzja o udziale w ceremonii i meczu otwarcia bądź innych spotkaniach turnieju zależy od premiera – odpowiada dyplomatycznie rzecznik PZPS Janusz Uznański. Na pewno będzie natomiast Bronisław Komorowski. Wszystko to obserwuje kierownictwo Polsatu, który straci na mistrzostwach realne pieniądze. Szef kanału sportowego Polsatu Marian Kmita na swoim blogu nie krył ironii: „Kancelaria wypytuje o szczegóły udziału [premiera – red.] w uroczystości otwarcia mistrzostw, ale wygląda to tylko na gwałtowne szukanie listka figowego dla konsekwentnego rządowego braku zainteresowania dla tej imprezy. Sierpniowo- -wrześniowy mecz Polska kontra Polska, bez względu na wynik polskich siatkarzy w tym turnieju, zakończy się w najlepszym wypadku remisem zero do zera. I to, jak mówi klasyk, „po bezbarwnej grze”. Szkoda straconej szansy. Cezary Bielakowski
LOBBYSTA ZA KRATAMI
Dochnal wraca do więzienia
Znany lobbysta i biznesmen Marek Dochnal znowu przebierze się w więzienne drelichy. Decyzją sądu powinien stawić się w areszcie i odsiedzieć jeszcze pięć miesięcy. Tyle brakuje mu do zakończenia kary, jaką w 2012 r. wymierzył mu sąd w Pabianicach za korumpowanie b. posła SLD Andrzeja Pęczaka. Skąd ta decyzja? Z matematycznego rachunku. Dochnal otrzymał wyrok trzech lat i sześciu miesięcy. Jako że wcześniej wyjątkowo długo przebywał w areszcie śledczym, sąd zaliczył mu ten czas na poczet zasądzonej kary. Dochnal pozostał na wolności. Ale sędziowie po analizie dokumentów stwierdzili, że brakuje jeszcze pięciu miesięcy. W dokumentach sprawy jest zapisane, że Dochnal przebywał w areszcie śledczym od 26 września 2004 r. do 9 listopada 2007 r. Sąd wyznaczył termin odsiadki na 11 lipca. I wysłał Dochnalowi wezwanie do odbycia kary we wskazanym ośrodku odosobnienia za pośrednictwem jego adwokata. Czy Dochnal stawił się w wyznaczonym terminie, nie wiadomo, bo – jak ustaliliśmy – sąd nie otrzymał jeszcze w tej sprawie informacji zwrotnej z aresztu. Wyrok Dochnal usłyszał w czerwcu 2012 r. Poza karą więzienia otrzymał 450 tys. grzywny. Sąd uznał, że w 2004 r. wręczył byłemu posłowi SLD Andrzejowi Pęczakowi ponad 500 tys. zł łapówki. Pęczak miał pomagać Dochnalowi przy sprzedaży Polskich Hut Stali koncernowi LNM Holdings, przy prywatyzacji Grupy G8 i Huty Częstochowa. To nie jedyny kłopot lobbysty i finansisty, jak się przedstawia Dochnal. W Warszawie trwa proces, w którym jest oskarżony o przywłaszczenie 20 mln dolarów i pranie brudnych pieniędzy. Powrót do więzienia mocno ograniczy aspiracje Marka Dochnala. Niedawno bowiem, po latach pobytu w Chinach, wrócił on do Polski z planami robienia intratnych interesów. Cezary Bielakowski
PRZEPROSINY
Przepraszam Roberta Sowę za sformułowania użyte w wywiadzie przeprowadzonym ze mną przez M. Rigamonti pt. „Gabinet z osobnym wejściem”, opublikowanym w tygodniku „Wprost” nr 27/2014. Moje wypowiedzi nie miały na celu deprecjonowania Roberta Sowy ani restauracji Sowa i Przyjaciele.
Wojciech Modest Amaro
Przeprosiny
Redaktor Cezary Bielakowski przeprasza spółkę Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA z siedzibą w Konstancinie- -Jeziornie oraz prezesa zarządu tej spółki Pana Henryka Majchrzaka za opublikowanie na łamach tygodnika „Wprost” nr 7 z dnia 10 lutego 2014 r. oraz w serwisie internetowym tygodnika www.wprost.pl w dniu 9 lutego 2014 r. artykułu pt. „Sieci prezesa”, zawierającego nieprawdziwe informacje godzące w dobre imię oraz renomę Polskich Sieci Elektroenergetycznych SA oraz prezesa zarządu tej spółki Pana Henryka Majchrzaka.
AFERA TAŚMOWA
Chodzi o wolność słowa
Jakiekolwiek orzeczenie godzące w tajemnicę dziennikarską będę od razu zaskarżał do Strasburga. Nie chodzi tylko o wolność prasy, ale o podstawy demokracji w ogóle – mówi prof. Piotr Kruszyński, prawnik, pełnomocnik „Wprost”.
Kilka dni temu sąd oddalił zażalenie „Wprost” na akcję prokuratury i ABW w redakcji tygodnika. Czy to równoznaczne z tym, że dziennikarze gazety powinni udostępnić prokuratorom komputery, nośniki i swoje skrzynki e-mailowe, pozwalając na przeszukanie?
Postanowienie trzeba szanować i wykonywać, bo jest prawomocne. Jednak w moim odczuciu stwarza ono bardzo groźny precedens, bo sankcjonuje działania prokuratury pozwalające jej na robienie niemal wszystkiego, co chce. Wygląda na to, że można wchodzić do redakcji, przeszukiwać pocztę dziennikarzy, można zabierać im nośniki i materiały. De facto oznacza to, że tajemnica dziennikarska nie istnieje.
I stwarza ryzyko, że w przyszłości podobne sytuacje powtórzą się w innych redakcjach.
Dokładnie. Nietrudno wyobrazić sobie, że jakieś dziennikarskie śledztwo dotyczące polityków albo wysokiego biznesu nie wszystkim będzie na rękę. Więc co? Prokuratura, ABW czy inne służby po prostu wejdą do redakcji prowadzącej to śledztwo, będą sprawdzać, przeszukiwać. To niezwykle groźne w skutkach nie tylko dla samych dziennikarzy, ale podstaw demokracji w ogóle. Oczywiście nie dosłownie, bo w Polsce nie obowiązuje prawo precedensowe. Niemniej sam wydźwięk tego postanowienia powinien sprawiać, że u wszystkich, a dziennikarzy zwłaszcza, zapali się czerwona lampka.
Co dalej?
Tej sprawy nie można tak po prostu zostawić. Po pierwsze złożę wniosek do rzecznika praw obywatelskich o wniesienie kasacji od postanowienia. Teoretycznie rzecznik już się w tej sprawie wypowiadała, jeszcze zanim sąd wydał postanowienie. Wtedy ta wypowiedź była dla tygodnika korzystna. Mam nadzieję, że stanowisko to zostanie podtrzymane. Ale absolutnie, niezależnie od tego, co prof. Lipowicz postanowi, złożę też wniosek w Europejskiem Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Tam mamy największe szanse. Jest wiele orzeczeń trybunału, z których wynika, że tajemnica dziennikarska jest nienaruszalna i święta.
Jeśli trybunał uzna, że postanowienie narusza europejską konwencję praw człowieka, straci ono moc. Co to oznacza w praktyce?
W sensie materialnym nic. Rekompensata, jeśli w ogóle, będzie symboliczna. Ale tu chodzi o coś innego, o zwycięstwo moralne. Organa orzecznictwa w Polsce zupełnie ignorują orzecznictwo strasburskie, tak jakby europejskie standardy u nas nie istniały. Za wszelką cenę trzeba to zmieniać. Postępowanie w Strasburgu będzie na pewno trwać długo. Chociaż akurat w przypadku „Wprost” nie ma do czego się spieszyć, bo przecież przeszukanie, o które toczy się spór, już nastąpiło, i to przeszło miesiąc temu.
Strasburg to jedyna nadzieja?
W dużej mierze tak. Oczywiście jako adwokat nie mogę twierdzić, że sądy w Polsce nie są niezawisłe, bo nie mam na to żadnych dowodów. Ale słuchając uzasadnienia sądu oddalającego zażalenie, odniosłem wrażenie, że mechanicznie powtórzył on argumentację prokuratury. Jeśli więc nie rzecznik, to Strasburg będzie ostatnią deską ratunku.
Takiej sprawy w Polsce jeszcze nie było.
Nie. Ale były na świecie. I – trzeba to dodać ze smutkiem – w krajach o ugruntowanej tradycji demokratycznej, znacznie dłuższej niż w Polsce, np. w Wielkiej Brytanii. Wtedy trybunał stanął po stronie redakcji. Miejmy nadzieję, że teraz będzie tak samo. Co będzie dalej, w dużej mierze zależy od tego, co z tym wszystkim zrobi opinia publiczna, zwłaszcza media. Ja ze swojej strony mogę zadeklarować, że jakiekolwiek orzeczenie godzące w tajemnicę dziennikarską będzie natychmiast przeze mnie skarżone w Strasburgu. Bo tu chodzi o pryncypia. O wolność prasy. I chociaż brzmi to górnolotnie, trzeba to cały czas mieć przed oczami.
Rozmawiała Izabela Smolińska
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.