Najgorsze filmy, książki, sztuki, dzieła plastyczne i płyty sezonu
Film, czyli poniżej dna
W tej kategorii mamy prawdziwe zatrzęsienie produkcji kompletnie chybionych. Warto spytać, jak przed laty uczynił to znany reżyser Wojciech Marczewski: "Panowie, czy naprawdę musieliście nakręcić te wszystkie filmy?". I dla kogo zostały one nakręcone? Pytanie jest retoryczne, bo polscy twórcy nie ukrywają, że robią filmy dla siebie, a nie dla widza.
Krzysztof Zanussi - "Suplement"
Z nie wykorzystanych wątków i fragmentów niezłego filmu, jakim było "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" mandaryn polskiej kinematografii stworzył potworka. "Suplement" to pretensjonalna, śmiertelnie nudna i psychologicznie nieprawdziwa opowieść o dylematach młodych ludzi, aspirująca - o zgrozo! - do miana współczesnego moralitetu. Poczynania samozwańczego następcy Kieślowskiego najlepiej skomentował dla "Wprost" Krzysztof Kłopotowski, nazywając go "kustoszem wypchanego pawia" i "przykościelnym mistrzem kina moralnego niepokoju sprzed ćwierćwieku". W tym filmie wszystko jest sztuczne: historia, dialogi, gra aktorów, psychologia. Szans na poprawę nie widać, bo Zanussi alergicznie reaguje na wszelkie głosy krytyczne, traktując je jako atak na polskie kino w ogóle.
Pokolenie 2000
Złudzeniu narodzin nowej polskiej fali ulegli niemal wszyscy krytycy, dopóki wychwalanych filmów nie pokazała publiczna telewizja. Wtedy okazało się, że coś, co miało być wielką odmianą, to zaledwie popłuczyny po dziełach poprzedników, na przykład kinie moralnego niepokoju. Młodzi zdolni robią kino charakterystyczne dla sponiewieranych przez życie kombatantów. Ich ulubione tematy to utrata złudzeń, beznadzieja podłego świata oraz żale pod hasłem: "jakiż nieludzki jest kapitalizm" albo "jakże trudno zrobić w Polsce film". Problemem jest to, że znacznie trudniej potem te filmy obejrzeć. "Gdy oglądam większość filmów naszych młodych reżyserów, mam wrażenie, że oni nie czytają żadnych książek, nie interesują się sztuką. Duchowy wymiar ich świata jest potwornie ograniczony. Karmią się frustracją i mediami, nic dziwnego, że ich problemy nie potrafią nas zainteresować" - zauważa Anita Piotrowska, recenzentka miesięcznika "Kino".
Jerzy Antczak - "Chopin. Pragnienie miłości"
Jest szokiem, że reżysera "Nocy i dni" stać dzisiaj tylko na autoparodię. W filmie "Chopin. Pragnienie miłości" żałosne jest absolutnie wszystko - od scenariusza, poprzez teatralną narrację, na psychologicznym rysunku postaci kończąc. Jerzy Antczak poszedł w ślady Jerzego Kawalerowicza i tak jak twórca "Quo vadis" uznał, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat nic się w kinie nie zmieniło. Tymczasem zmieniło się wszystko. Powstała żenująca mieszanka męczącej teatralności z domieszką kiczu, pretensjonalności i wulgarności. "To umizgi do gimnazjalnej hałastry, która za sprawą pań polonistek ma sfinansować produkcję" - napisał Jaromir Rutkowski w "Tygodniku Internetowym".
Literatura, czyli czekając na Godota
Proszony o opinię na temat współczesnej polskiej literatury Marcel Reich-Ranicki, zwany papieżem niemieckiej krytyki, odpowiada: "Nie czytam. Na szczęście nie muszę". Nie każdy ma ten luksus! Część krajowej krytyki jest już tak zdesperowana oczekiwaniem na objawienie, że co jakiś czas próbuje wmówić czytelnikom, że właśnie nadeszło. Nie nadeszło! I wbrew coraz większej liczbie literackich nagród jest coraz gorzej.
Dorota Masłowska - "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"
Najnowsze odkrycie, czyli Dorota Masłowska, ma 19 lat i jest autorką "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało czerwoną" - rzekomego monologu dresiarza. Ciężka to lektura, bo nadęte wulgaryzmy przeplatają się z lawiną manieryzmów. Główny bohater, nawet gdy jest trzeźwy, sprawia wrażenie zamroczonego. "Warto było żyć 40 lat, aby coś tak interesującego przeczytać" - zachwycał się poeta Marcin Świetlicki. Książkę nominowano do Nagrody Nike, autorka dostała paszport "Polityki", została felietonistką "Przekroju". Agresywna kampania promocyjna i kilka napisanych na klęczkach recenzji wystarczyły, by zgrywa nastolatki awansowała do rangi wydarzenia kulturalnego roku. Masłowską wykreowano na literacką wielkość i postawiono w jednym rzędzie z Miłoszem i Różewiczem.
Manuela Gretkowska - "Sceny z Życia pozamałżeńskiego"
W latach 90. mówiono, że przyszłością polskiego pisarstwa jest Manuela Gretkowska. O tym, jak wielka to była pomyłka, świadczy jej nowa powieść "Sceny z życia pozamałżeńskiego" - stek na wpół pornograficznych, a przy tym nieznośnie pretensjonalnych historyjek. "Moją zaletą jest wolność. Żaden patos, etos i kutas..." - deklaruje we wstępie autorka. Prysła nadzieja, że nakręcony według jej prozy niesławny film Andrzeja Żuławskiego "Szamanka" (słynna scena zjadania mózgu Bogusława Lindy łyżeczką) będzie dla Gretkowskiej dostatecznym ostrzeżeniem. Honor pisarki ratuje jedynie druga część książki autorstwa jej partnera życiowego, udowadniająca, że o "tych sprawach" można pisać tak beznadziejnie, iż wypociny Gretkowskiej wydają się jeszcze znośne.
Jerzy Pilch - "Upadek człowieka na Dworcu Centralnym"
Odcinanie kuponów od sukcesu poprzednich powieści to może sposób na płacenie rachunków, ale z pewnością nie na czytelnika. Nowa książka Pilcha nie jest nawet nowa - składa się na nią zbiór bynajmniej nie wybitnych felietonów drukowanych w "Polityce", nieco tylko podrasowanych. Średnio ciekawe wspominki i miałkie refleksje nadają się co najwyżej do przejrzenia w kolejce u fryzjera czy na poczcie. "Zgodność z intencjami pisarza nie jest wartością w odbiorze czytelniczym. Czytelnik może odbierać wbrew intencjom, a może to być lektura lepsza" - powiedział sam autor. Lecz jeśli "Upadek" należy czytać inaczej, to konia z rzędem temu, kto powie - jak?
Teatr, czyli zgwaŁcona klasyka
Klasyka teatralna odchodzi do lamusa. Od dylematów Kordiana dzisiejsza widownia woli zakrwawionych i nafaszerowanych heroiną bohaterów Sarah Kane. I co się dziwić, skoro kolejne podejścia do tradycyjnych sztuk ośmieszają je, nie mówiąc o inscenizatorach.
Antoni Radziwiłł - "Faust" reż. Adam Hanuszkiewicz
Z wielu utworów muzycznych opartych na "Fauście" Goethego dziełko Antoniego Radziwiłła było pierwsze: kompozytor konsultował się z samym autorem! Cóż z tego, skoro w przedstawieniu Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Wielkim w Poznaniu muzyki zostało niewiele, a w zamian dostaliśmy cieżkostrawny pasztet o pedofilskim posmaku. Faktycznie Faust zniewolił czternastolatkę, lecz nie z tego powodu jest sławny.
Peter Schaffer - "Amadeusz" reż. Zbigniew Brzoza
Wydawałoby się, że trudno zrobić złe przedstawienie z "Amadeusza", mając do dyspozycji błyskotliwy tekst Schaffera i Zbigniewa Zapasiewicza - jednego z największych polskich aktorów. Ale Zbigniew Brzoza z warszawskiego Teatru Studio świetnie to potrafi (niedawno tak samo położył "Mewę" Czechowa). Do słynnej inscenizacji Romana Polańskiego z Tadeuszem Łomnickim czy filmowej wersji Milos�a Formana ma się spektakl Brzozy jak muzyka Mozarta do disco polo. Salieri tylko zieje nienawiścią, jego konkurent jest tylko głupkowaty, a cesarz Józef II przypomina Jasia Fasolę. I gdzie tu dramat?
Adam Mickiewicz - "Dziady" reŻ. Elżbieta Czerczuk
Jedynie niesmak pozostawiła pierwsza premiera słynnego Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego po śmierci jego twórcy. Próba odcinania kuponów od legendy na szczęście nie trwała długo, bo Elżbieta Czerczuk, nieudolna reżyserka spektaklu, nie jest już dyrektorem teatru. "Wystawiła ciekawą kolekcję haute couture sukni damskich, kostiumów męskich i dziecięcych Zofii de Ines. Jako wielbiciel Fashion TV nie mam zastrzeżeń. No, mógł być to pokaz o dwa kwadranse krótszy. Jako widz teatralny czuję się zakłopotany. To nie był spektakl" - ocenił Leszek Półka z "Gazety Wrocławskiej".
Muzyka, czyli talenty beztalencia
Muzyczny rynek w Polsce jako pierwszy zaczął działać w warunkach wolnej konkurencji. I to, co publiczność naprawdę lubi, nieźle się sprzedaje i spełnia kryteria dobrego popularnego produktu. Niestety, rynek wciąż nie wyeliminował produktów bez wartości, bo krytycy nie mają odwagi nazwać muzycznej tandety po imieniu. Tym bardziej w wykonaniu znanych postaci czy tzw. talentów.
Edyta Geppert - "Wierzę piosence"
"Zdaniem pewnych osób, sprzedają się rzeczy o niczym, napisane w przystępny sposób" - ironizuje Edyta Geppert na swojej najnowszej płycie. Album "Wierzę piosence" doskonale potwierdza prześmiewaną tezę. Artystka wciąż dysponuje wspaniałym głosem i umie go używać. Cóż z tego, skoro zatraciła wyczucie i dobry smak, z jakiego słynęła przez lata. Niemal wszystkie nowe kompozycje są doskonale bezbarwne, a uwspółcześniona wersja dawnego przeboju "Jaka róża, taki cierń" woła o pomstę do nieba. Zawartość albumu nadaje się na wypełnienie prowincjonalnego koncertu życzeń, a tandetne plastikowe aranżacje pogrążają nawet najlepsze pomysły. Recenzenci nabrali wody w usta, utwierdzając tym samym piosenkarkę w przekonaniu, że wciąż robi coś wartościowego.
Ewelina Flinta - "Przeznaczenie"
Wielkim rozczarowaniem okazała się płyta "Przeznaczenie" Eweliny Flinty - odkrycia pierwszej edycji "Idola" (w telewizji Polsat). Przykro zdumiał się nawet jej entuzjasta, juror "Idola" - Kuba Wojewódzki: "Ewelina została wielką obietnicą przyszłości. Niestety, jej debiutancki album ciska nas o glebę miałkością zarówno muzyczną, jak i literacką. Wtórne, poprawne granie ze słabego domu kultury".
Stanisław Drzewiecki - "Romantic Piano RECITAL"
W wypadku cudownych dzieci zawsze jest problem, czy do ich sztuki przykładać dorosłą miarę, czy jednak stosować taryfę ulgową. 15-letni Stanisław Drzewiecki, laureat wielu prestiżowych nagród, jest pianistą, który już doskonale opanował techniczne tajniki instrumentu, ale mentalnie pozostaje dzieckiem. Reklamowanie więc jego płyty "Romantic Piano Pieces" jako wielkiego wydarzenia jest grubą przesadą. "Jak wiele jeszcze Drzewiecki powinien się nauczyć i doświadczyć, by wszystkie elementy jego propozycji artystycznych frapowały, słychać najwyraźniej w większości fragmentów lirycznych" - zauważa Kacper Miklaszewski, recenzent "Ruchu Muzycznego". Jest więc to miła płyta, lecz te same kompozycje Liszta i Schumanna w wykonaniu Arraua czy Richtera są o parę klas lepsze.
Plastyka, czyli palma cmentarna
Zatarcie granicy pomiędzy dziełem a zwykłym śmieciem jest jedną z głównych cech współczesnej sztuki. Witold Gombrowicz, komentując nadmiar dzieł i malarzy, stwierdził: "Tintoretto bije się na pyski z Leonardem". Dziś jest jeszcze gorzej! Wystarczy się ogłosić artystą, by za artystę uchodzić i domagać się uznania.
Zuzanna janin - inscenizacja własnego pogrzebu
Zuzanna Janin (pseudonim Zuzanny Antoszkiewicz - Majki Skowron z filmu dla młodzieży) lepiła kiedyś rzeźby z waty cukrowej i na szczęście można je było od razu zjeść. Tym razem wymyśliła własny pogrzeb. Nieświadomymi uczestnikami upiornego happeningu na Powązkach stali się jej znajomi, filmowani z ukrycia przez żywą i zachwyconą sobą nieboszczkę, która wyznała: "Było to marzenie mojego życia". Ten pomysł trudno będzie jej przebić. Chyba że zapuści włosy pod pachami i zaczesze je na czoło - tego faktycznie jeszcze nie było. Artystka Janin ukarała się jednak wystarczająco: do końca życia nie dowie się, czy ktokolwiek przyjdzie na jej prawdziwy pogrzeb, by opłakiwać niepowetowaną stratę wśród geniuszy światowej plastyki.
Joanna Rajkowska - palma na warszawskim rondzie de Gaulle'a
Joannie Rajkowskiej dosłownie odbiła palma - w centrum stolicy, na rondzie de Gaulle'a. Plastikowe drzewo z wiecznie odpadającymi liśćmi ma upodobnić Aleje Jerozolimskie do Jerozolimy oraz - jak twierdzi autorka - "postawić ludzi wobec czegoś, czego nie rozumieją". Gdyby nie policjanci, którzy na rondzie spędzają długie godziny, niejeden warszawiak wspiąłby się na to arcydzieło (nie)smaku, byleby tylko nie musieć się mu przyglądać. Rajkowska planuje niebawem posadzić polanę czerwonych muchomorów. Projekt "Siła i czujność" dedykujemy wszystkim, którzy szukają grzybków na obiad dla teściowej.
PKZ Arkona - szklany dach hotelu Monopol w Krakowie
"Współcześni architekci spowodowali więcej zniszczeń niż piloci Luftwaffe" - powiedział kiedyś Josif Brodski. Nakrycie neorenesansowego budynku hotelu Monopol w Krakowie dwupiętrową "szklarnią" potwierdza wniosek słynnego poety. Za to osiągnięcie firma PKZ Arkona z Krakowa została już nagrodzona tytułem Archi-Szopy 2002 - za najgorszą inwestycję ostatniego roku w Krakowie. I słusznie, bo monstrualna gablota przypomina kosmiczny statek Marsjan z filmów science fiction, który wylądował znienacka na dachu, by porwać hotelowych gości. Jeszcze kilka takich inwestycji i Kraków przestanie się cieszyć opinią miasta, do którego przyjeżdża się po to, by zaznać estetycznego ukojenia.
W tej kategorii mamy prawdziwe zatrzęsienie produkcji kompletnie chybionych. Warto spytać, jak przed laty uczynił to znany reżyser Wojciech Marczewski: "Panowie, czy naprawdę musieliście nakręcić te wszystkie filmy?". I dla kogo zostały one nakręcone? Pytanie jest retoryczne, bo polscy twórcy nie ukrywają, że robią filmy dla siebie, a nie dla widza.
Krzysztof Zanussi - "Suplement"
Z nie wykorzystanych wątków i fragmentów niezłego filmu, jakim było "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" mandaryn polskiej kinematografii stworzył potworka. "Suplement" to pretensjonalna, śmiertelnie nudna i psychologicznie nieprawdziwa opowieść o dylematach młodych ludzi, aspirująca - o zgrozo! - do miana współczesnego moralitetu. Poczynania samozwańczego następcy Kieślowskiego najlepiej skomentował dla "Wprost" Krzysztof Kłopotowski, nazywając go "kustoszem wypchanego pawia" i "przykościelnym mistrzem kina moralnego niepokoju sprzed ćwierćwieku". W tym filmie wszystko jest sztuczne: historia, dialogi, gra aktorów, psychologia. Szans na poprawę nie widać, bo Zanussi alergicznie reaguje na wszelkie głosy krytyczne, traktując je jako atak na polskie kino w ogóle.
Pokolenie 2000
Złudzeniu narodzin nowej polskiej fali ulegli niemal wszyscy krytycy, dopóki wychwalanych filmów nie pokazała publiczna telewizja. Wtedy okazało się, że coś, co miało być wielką odmianą, to zaledwie popłuczyny po dziełach poprzedników, na przykład kinie moralnego niepokoju. Młodzi zdolni robią kino charakterystyczne dla sponiewieranych przez życie kombatantów. Ich ulubione tematy to utrata złudzeń, beznadzieja podłego świata oraz żale pod hasłem: "jakiż nieludzki jest kapitalizm" albo "jakże trudno zrobić w Polsce film". Problemem jest to, że znacznie trudniej potem te filmy obejrzeć. "Gdy oglądam większość filmów naszych młodych reżyserów, mam wrażenie, że oni nie czytają żadnych książek, nie interesują się sztuką. Duchowy wymiar ich świata jest potwornie ograniczony. Karmią się frustracją i mediami, nic dziwnego, że ich problemy nie potrafią nas zainteresować" - zauważa Anita Piotrowska, recenzentka miesięcznika "Kino".
Jerzy Antczak - "Chopin. Pragnienie miłości"
Jest szokiem, że reżysera "Nocy i dni" stać dzisiaj tylko na autoparodię. W filmie "Chopin. Pragnienie miłości" żałosne jest absolutnie wszystko - od scenariusza, poprzez teatralną narrację, na psychologicznym rysunku postaci kończąc. Jerzy Antczak poszedł w ślady Jerzego Kawalerowicza i tak jak twórca "Quo vadis" uznał, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat nic się w kinie nie zmieniło. Tymczasem zmieniło się wszystko. Powstała żenująca mieszanka męczącej teatralności z domieszką kiczu, pretensjonalności i wulgarności. "To umizgi do gimnazjalnej hałastry, która za sprawą pań polonistek ma sfinansować produkcję" - napisał Jaromir Rutkowski w "Tygodniku Internetowym".
Literatura, czyli czekając na Godota
Proszony o opinię na temat współczesnej polskiej literatury Marcel Reich-Ranicki, zwany papieżem niemieckiej krytyki, odpowiada: "Nie czytam. Na szczęście nie muszę". Nie każdy ma ten luksus! Część krajowej krytyki jest już tak zdesperowana oczekiwaniem na objawienie, że co jakiś czas próbuje wmówić czytelnikom, że właśnie nadeszło. Nie nadeszło! I wbrew coraz większej liczbie literackich nagród jest coraz gorzej.
Dorota Masłowska - "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"
Najnowsze odkrycie, czyli Dorota Masłowska, ma 19 lat i jest autorką "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało czerwoną" - rzekomego monologu dresiarza. Ciężka to lektura, bo nadęte wulgaryzmy przeplatają się z lawiną manieryzmów. Główny bohater, nawet gdy jest trzeźwy, sprawia wrażenie zamroczonego. "Warto było żyć 40 lat, aby coś tak interesującego przeczytać" - zachwycał się poeta Marcin Świetlicki. Książkę nominowano do Nagrody Nike, autorka dostała paszport "Polityki", została felietonistką "Przekroju". Agresywna kampania promocyjna i kilka napisanych na klęczkach recenzji wystarczyły, by zgrywa nastolatki awansowała do rangi wydarzenia kulturalnego roku. Masłowską wykreowano na literacką wielkość i postawiono w jednym rzędzie z Miłoszem i Różewiczem.
Manuela Gretkowska - "Sceny z Życia pozamałżeńskiego"
W latach 90. mówiono, że przyszłością polskiego pisarstwa jest Manuela Gretkowska. O tym, jak wielka to była pomyłka, świadczy jej nowa powieść "Sceny z życia pozamałżeńskiego" - stek na wpół pornograficznych, a przy tym nieznośnie pretensjonalnych historyjek. "Moją zaletą jest wolność. Żaden patos, etos i kutas..." - deklaruje we wstępie autorka. Prysła nadzieja, że nakręcony według jej prozy niesławny film Andrzeja Żuławskiego "Szamanka" (słynna scena zjadania mózgu Bogusława Lindy łyżeczką) będzie dla Gretkowskiej dostatecznym ostrzeżeniem. Honor pisarki ratuje jedynie druga część książki autorstwa jej partnera życiowego, udowadniająca, że o "tych sprawach" można pisać tak beznadziejnie, iż wypociny Gretkowskiej wydają się jeszcze znośne.
Jerzy Pilch - "Upadek człowieka na Dworcu Centralnym"
Odcinanie kuponów od sukcesu poprzednich powieści to może sposób na płacenie rachunków, ale z pewnością nie na czytelnika. Nowa książka Pilcha nie jest nawet nowa - składa się na nią zbiór bynajmniej nie wybitnych felietonów drukowanych w "Polityce", nieco tylko podrasowanych. Średnio ciekawe wspominki i miałkie refleksje nadają się co najwyżej do przejrzenia w kolejce u fryzjera czy na poczcie. "Zgodność z intencjami pisarza nie jest wartością w odbiorze czytelniczym. Czytelnik może odbierać wbrew intencjom, a może to być lektura lepsza" - powiedział sam autor. Lecz jeśli "Upadek" należy czytać inaczej, to konia z rzędem temu, kto powie - jak?
Teatr, czyli zgwaŁcona klasyka
Klasyka teatralna odchodzi do lamusa. Od dylematów Kordiana dzisiejsza widownia woli zakrwawionych i nafaszerowanych heroiną bohaterów Sarah Kane. I co się dziwić, skoro kolejne podejścia do tradycyjnych sztuk ośmieszają je, nie mówiąc o inscenizatorach.
Antoni Radziwiłł - "Faust" reż. Adam Hanuszkiewicz
Z wielu utworów muzycznych opartych na "Fauście" Goethego dziełko Antoniego Radziwiłła było pierwsze: kompozytor konsultował się z samym autorem! Cóż z tego, skoro w przedstawieniu Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Wielkim w Poznaniu muzyki zostało niewiele, a w zamian dostaliśmy cieżkostrawny pasztet o pedofilskim posmaku. Faktycznie Faust zniewolił czternastolatkę, lecz nie z tego powodu jest sławny.
Peter Schaffer - "Amadeusz" reż. Zbigniew Brzoza
Wydawałoby się, że trudno zrobić złe przedstawienie z "Amadeusza", mając do dyspozycji błyskotliwy tekst Schaffera i Zbigniewa Zapasiewicza - jednego z największych polskich aktorów. Ale Zbigniew Brzoza z warszawskiego Teatru Studio świetnie to potrafi (niedawno tak samo położył "Mewę" Czechowa). Do słynnej inscenizacji Romana Polańskiego z Tadeuszem Łomnickim czy filmowej wersji Milos�a Formana ma się spektakl Brzozy jak muzyka Mozarta do disco polo. Salieri tylko zieje nienawiścią, jego konkurent jest tylko głupkowaty, a cesarz Józef II przypomina Jasia Fasolę. I gdzie tu dramat?
Adam Mickiewicz - "Dziady" reŻ. Elżbieta Czerczuk
Jedynie niesmak pozostawiła pierwsza premiera słynnego Wrocławskiego Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego po śmierci jego twórcy. Próba odcinania kuponów od legendy na szczęście nie trwała długo, bo Elżbieta Czerczuk, nieudolna reżyserka spektaklu, nie jest już dyrektorem teatru. "Wystawiła ciekawą kolekcję haute couture sukni damskich, kostiumów męskich i dziecięcych Zofii de Ines. Jako wielbiciel Fashion TV nie mam zastrzeżeń. No, mógł być to pokaz o dwa kwadranse krótszy. Jako widz teatralny czuję się zakłopotany. To nie był spektakl" - ocenił Leszek Półka z "Gazety Wrocławskiej".
Muzyka, czyli talenty beztalencia
Muzyczny rynek w Polsce jako pierwszy zaczął działać w warunkach wolnej konkurencji. I to, co publiczność naprawdę lubi, nieźle się sprzedaje i spełnia kryteria dobrego popularnego produktu. Niestety, rynek wciąż nie wyeliminował produktów bez wartości, bo krytycy nie mają odwagi nazwać muzycznej tandety po imieniu. Tym bardziej w wykonaniu znanych postaci czy tzw. talentów.
Edyta Geppert - "Wierzę piosence"
"Zdaniem pewnych osób, sprzedają się rzeczy o niczym, napisane w przystępny sposób" - ironizuje Edyta Geppert na swojej najnowszej płycie. Album "Wierzę piosence" doskonale potwierdza prześmiewaną tezę. Artystka wciąż dysponuje wspaniałym głosem i umie go używać. Cóż z tego, skoro zatraciła wyczucie i dobry smak, z jakiego słynęła przez lata. Niemal wszystkie nowe kompozycje są doskonale bezbarwne, a uwspółcześniona wersja dawnego przeboju "Jaka róża, taki cierń" woła o pomstę do nieba. Zawartość albumu nadaje się na wypełnienie prowincjonalnego koncertu życzeń, a tandetne plastikowe aranżacje pogrążają nawet najlepsze pomysły. Recenzenci nabrali wody w usta, utwierdzając tym samym piosenkarkę w przekonaniu, że wciąż robi coś wartościowego.
Ewelina Flinta - "Przeznaczenie"
Wielkim rozczarowaniem okazała się płyta "Przeznaczenie" Eweliny Flinty - odkrycia pierwszej edycji "Idola" (w telewizji Polsat). Przykro zdumiał się nawet jej entuzjasta, juror "Idola" - Kuba Wojewódzki: "Ewelina została wielką obietnicą przyszłości. Niestety, jej debiutancki album ciska nas o glebę miałkością zarówno muzyczną, jak i literacką. Wtórne, poprawne granie ze słabego domu kultury".
Stanisław Drzewiecki - "Romantic Piano RECITAL"
W wypadku cudownych dzieci zawsze jest problem, czy do ich sztuki przykładać dorosłą miarę, czy jednak stosować taryfę ulgową. 15-letni Stanisław Drzewiecki, laureat wielu prestiżowych nagród, jest pianistą, który już doskonale opanował techniczne tajniki instrumentu, ale mentalnie pozostaje dzieckiem. Reklamowanie więc jego płyty "Romantic Piano Pieces" jako wielkiego wydarzenia jest grubą przesadą. "Jak wiele jeszcze Drzewiecki powinien się nauczyć i doświadczyć, by wszystkie elementy jego propozycji artystycznych frapowały, słychać najwyraźniej w większości fragmentów lirycznych" - zauważa Kacper Miklaszewski, recenzent "Ruchu Muzycznego". Jest więc to miła płyta, lecz te same kompozycje Liszta i Schumanna w wykonaniu Arraua czy Richtera są o parę klas lepsze.
Plastyka, czyli palma cmentarna
Zatarcie granicy pomiędzy dziełem a zwykłym śmieciem jest jedną z głównych cech współczesnej sztuki. Witold Gombrowicz, komentując nadmiar dzieł i malarzy, stwierdził: "Tintoretto bije się na pyski z Leonardem". Dziś jest jeszcze gorzej! Wystarczy się ogłosić artystą, by za artystę uchodzić i domagać się uznania.
Zuzanna janin - inscenizacja własnego pogrzebu
Zuzanna Janin (pseudonim Zuzanny Antoszkiewicz - Majki Skowron z filmu dla młodzieży) lepiła kiedyś rzeźby z waty cukrowej i na szczęście można je było od razu zjeść. Tym razem wymyśliła własny pogrzeb. Nieświadomymi uczestnikami upiornego happeningu na Powązkach stali się jej znajomi, filmowani z ukrycia przez żywą i zachwyconą sobą nieboszczkę, która wyznała: "Było to marzenie mojego życia". Ten pomysł trudno będzie jej przebić. Chyba że zapuści włosy pod pachami i zaczesze je na czoło - tego faktycznie jeszcze nie było. Artystka Janin ukarała się jednak wystarczająco: do końca życia nie dowie się, czy ktokolwiek przyjdzie na jej prawdziwy pogrzeb, by opłakiwać niepowetowaną stratę wśród geniuszy światowej plastyki.
Joanna Rajkowska - palma na warszawskim rondzie de Gaulle'a
Joannie Rajkowskiej dosłownie odbiła palma - w centrum stolicy, na rondzie de Gaulle'a. Plastikowe drzewo z wiecznie odpadającymi liśćmi ma upodobnić Aleje Jerozolimskie do Jerozolimy oraz - jak twierdzi autorka - "postawić ludzi wobec czegoś, czego nie rozumieją". Gdyby nie policjanci, którzy na rondzie spędzają długie godziny, niejeden warszawiak wspiąłby się na to arcydzieło (nie)smaku, byleby tylko nie musieć się mu przyglądać. Rajkowska planuje niebawem posadzić polanę czerwonych muchomorów. Projekt "Siła i czujność" dedykujemy wszystkim, którzy szukają grzybków na obiad dla teściowej.
PKZ Arkona - szklany dach hotelu Monopol w Krakowie
"Współcześni architekci spowodowali więcej zniszczeń niż piloci Luftwaffe" - powiedział kiedyś Josif Brodski. Nakrycie neorenesansowego budynku hotelu Monopol w Krakowie dwupiętrową "szklarnią" potwierdza wniosek słynnego poety. Za to osiągnięcie firma PKZ Arkona z Krakowa została już nagrodzona tytułem Archi-Szopy 2002 - za najgorszą inwestycję ostatniego roku w Krakowie. I słusznie, bo monstrualna gablota przypomina kosmiczny statek Marsjan z filmów science fiction, który wylądował znienacka na dachu, by porwać hotelowych gości. Jeszcze kilka takich inwestycji i Kraków przestanie się cieszyć opinią miasta, do którego przyjeżdża się po to, by zaznać estetycznego ukojenia.
Więcej możesz przeczytać w 28/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.