Od art deco zaczęła się historia popkultury
Teraz liczy się tylko art déco - przekonują organizatorzy aukcji dzieł sztuki i właściciele antykwariatów na Zachodzie. Triumf kinowej wersji musicalu "Chicago" Roba Marshalla oraz "Godzin" Stephena Daldry'ego (a zapowiadane są następne przedsięwzięcia tego typu) zwiastuje nadejście nowej fali retro. Tymczasem tłumy szturmują londyńskie Muzeum Wiktorii i Alberta, by obejrzeć wystawę "Art Déco", zanim zostanie przeniesiona na drugą stronę Atlantyku. Dzieje się tak, mimo że art déco nie pozostawiła po sobie arcydzieł malarstwa i rzeźby, a tworzyli ją raczej uzdolnieni designerzy niż natchnieni artyści. Nowy styl nabrał rozmachu w szalonych latach 20.: art déco to automobil Bugatti, "Rewia murzyńska" Josephine Baker, dżentelmen włamywacz Arsene Lupin, damski kapelusik przypominający hełm, nowojorski Chrysler Building, słynny posąg Chrystusa w Rio de Janeiro czy powieść "Wielki Gatsby" Scotta Fitzgeralda. Był to też pierwszy w dziejach ludzkości styl globalny - dotarł do południowej Afryki, Ameryki Łacińskiej i Japonii.
sztuka pięknoduchów
"Nowa sztuka narodziła się z zamożności, z awansu kobiety, ze wzbogacenia przyjemności życia, z wolnego czasu, ze sportu" - diagnozuje Pierre Cabanne w wydanej niedawno u nas "Encyklopedii art déco". Europejczycy chcieli zapomnieć o koszmarze I wojny światowej i gospodarczym kryzysie, a sztuka miała im w tym pomóc. Art déco łączyła charakterystyczną dla swych czasów obsesję nowoczesności z zachwytem sztuką starożytną i egzotyczną. Jej twórcy stawiali na elegancję, wyrafinowanie i jakość wykonania. Awangardziści nie cierpieli art déco. "Sztukę dekoracyjną należy przekreślić. Tam, gdzie jest sztuka prawdziwa, nie trzeba dekoracji" - grzmiał Le Corbusier. Zdaniem jednych krytyków, art déco była reakcją na szaleństwa modernizmu, zdaniem innych, była modernizmem, tyle że "oswojonym".
Termin "art déco" pojawił się podczas paryskiej Exposition Internationale des Arts Décoratifs et Industriels Modernes w 1925 r. Wystawę obejrzało ponad 16 mln widzów. W czasach przed narodzinami telewizji nie można sobie było wymarzyć lepszej reklamy. Nic dziwnego, że londyńska wystawa "Art Déco" poświęciła temu wydarzeniu osobną salę. Gości wita obraz "Młoda kobieta
w zieleni" pędzla naszej rodaczki Tamary Łempickiej (a raczej, sądząc z podpisu "De Lempickiej"), wypożyczony z paryskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dalej znajdują się takie cacka, jak francuski zegar pozbawiony cyferblatu, zapalniczka w kształcie żelazka, przerażająco płaska damska torebka i kubistyczne serwisy do kawy (jeden z nich zaprojektował Kazimierz Malewicz). Irlandzkie łoże w kształcie polinezyjskiej pirogi rywalizuje z łożem posrebrzanym, które pewien hinduski maharadża zamówił w Anglii. Wszystkie te przedmioty mają wspólną cechę - są wyjątkowo niepraktyczne.
Malowideł jest na londyńskiej wystawie niewiele, ale organizatorom udało się sprowadzić najsłynniejszy bodaj obraz w stylu art déco - "Papużki"
Jeana Dupasa. Panie najwięcej czasu spędzają przed gablotami z biżuterią Cartiera i Fouqueta, strojami wieczorowymi oraz kostiumami gwiazd rosyjskiego baletu. Panowie - w sali, gdzie non stop wyświetlany jest film z paryskiego występu Josephine Baker. Czarna Wenus tańczy z obnażonym biustem, a na koniec robi zeza do kamery. Wybierając reklamy z epoki art déco, twórcy wystawy popisali się iście angielskim poczuciem humoru. Jeden z plakatów zachwala uroki radzieckiej Armenii, inny proponuje "przyjemną wycieczkę do Niemiec". Oba pochodzą z 1936 r.
Mniej emocji wzbudzają tkaniny z popularnymi wówczas motywami roślinno-zwierzęcymi (nie wiedzieć czemu ich twórcy najbardziej upodobali sobie jelenie). W centralnej części ekspozycji umieszczono rekonstrukcję foyer londyńskiego Strand Palace Hotel, ale sami wyspiarze przyznają ze wstydem, że budynków i wnętrz w stylu art déco mają tyle, co kot napłakał.
Art déco jedzie do Ameryki
W jednej z sal Muzeum Wiktorii i Alberta odkrywamy, że jest czerwiec 1939 r., co oznacza, że nadszedł czas ewakuacji do Ameryki na pokładzie transatlantyku "Normandie". Z ostatniej, największej sali dobiegają radosne dźwięki jazzu, na ekranach można podziwiać Manhattan i przedstawienia teatrzyków rewiowych. Europejska geometria ustępuje miejsca opływowym kształtom radioodbiorników, adapterów i maszyn do krojenia mięsa made in USA. I znowu kuratorzy wystawy nie odmówili sobie dowcipu: model nowojorskiego Rockefeller Center jest dziwnie podobny do ustawionej tuż obok szafy na ubrania. Najwięcej miejsca zajmuje błyszcząca limuzyna Auburn 851 Boad
Tail Speedster - z pewnością marzenie każdego szanującego się playboya A.D. 1935. Ostatnim eksponatem jest archetypiczny obiekt amerykańskiej popkultury - szafa grająca z 1940 r. Ten epilog nie jest przypadkowy. Kulturotwórcza rola Starego Kontynentu dobiegła końca. Art déco znalazła godnych kontynuatorów po drugiej stronie Atlantyku. Zresztą wielu jej luminarzy, na czele z Tamarą Łempicką, jeszcze przed wybuchem wojny przeprowadziło się do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj art déco kojarzy się tyleż z Paryżem lat 20., co z nowojorskimi drapaczami chmur, nowoorleańskim jazzem i początkami Hollywood.
Polski styl państwowy
Nie licząc obrazów Tamary Łempickiej, jedynym polonicum na ekspozycji w Muzeum Wiktorii i Alberta jest slajd, na którym widać pawilon zaprojektowany przez Józefa Czajkowskiego na paryską wystawę w 1925 r. A przecież nie mamy się czego wstydzić - akurat
w okresie międzywojennym nasze wzornictwo nie odstawało poziomem od zachodniego. Na słynnej paryskiej wystawie polscy artyści otrzymali 172 nagrody, bijąc na głowę wszystkie inne nacje. Kaplicę wykonaną przez Jana Szczepkowskiego w stylu kubistyczno-zakopiańskim na pniu kupił Luwr. Nadwiślańska odmiana art déco (za jej prekursora uchodzi Stanisław Wyspiański) czerpała natchnienie z folkloru i staropolskich tradycji, przeciwstawiała się niemieckiemu ekspresjonizmowi oraz radzieckiej sztuce rewolucyjnej. Nic dziwnego, że stała się oficjalnym stylem II RP, a jej najwybitniejsi przedstawiciele (Zofia Stryjeńska, Wojciech Jastrzębowski, Henryk Kuna) byli hołubieni przez państwo i nie narzekali na brak zamówień. Z tego kręgu wywodzili się twórcy wystroju wnętrz Sejmu, największych banków oraz transatlantyków "Piłsudski" i "Batory".
Polskie art déco podoba się i dzisiaj. Niebagatelny udział w sukcesie "Europaliów 2001" miała wystawa prezentująca dorobek naszych przedwojennych designerów. Dzieła tego nurtu tworzyły też zrąb ekspozycji "Nowe państwo", która w ubiegłym roku podbiła serca wiedeńczyków.
Sekret powrotu mody na art déco jest łatwy do wytłumaczenia. W eleganckich papierośnicach, oprawach książek, płótnach Keesa van Dongena i Tamary Łempickiej zaklęte jest marzenie o pogodnym, dostatnim życiu, bliskie także ludziom początku XXI wieku. To również wyraz tęsknoty za epoką, w której sztuka popularna nie przekroczyła granicy kiczu, a gusta krytyków i publiczności dało się jeszcze pogodzić.
sztuka pięknoduchów
"Nowa sztuka narodziła się z zamożności, z awansu kobiety, ze wzbogacenia przyjemności życia, z wolnego czasu, ze sportu" - diagnozuje Pierre Cabanne w wydanej niedawno u nas "Encyklopedii art déco". Europejczycy chcieli zapomnieć o koszmarze I wojny światowej i gospodarczym kryzysie, a sztuka miała im w tym pomóc. Art déco łączyła charakterystyczną dla swych czasów obsesję nowoczesności z zachwytem sztuką starożytną i egzotyczną. Jej twórcy stawiali na elegancję, wyrafinowanie i jakość wykonania. Awangardziści nie cierpieli art déco. "Sztukę dekoracyjną należy przekreślić. Tam, gdzie jest sztuka prawdziwa, nie trzeba dekoracji" - grzmiał Le Corbusier. Zdaniem jednych krytyków, art déco była reakcją na szaleństwa modernizmu, zdaniem innych, była modernizmem, tyle że "oswojonym".
Termin "art déco" pojawił się podczas paryskiej Exposition Internationale des Arts Décoratifs et Industriels Modernes w 1925 r. Wystawę obejrzało ponad 16 mln widzów. W czasach przed narodzinami telewizji nie można sobie było wymarzyć lepszej reklamy. Nic dziwnego, że londyńska wystawa "Art Déco" poświęciła temu wydarzeniu osobną salę. Gości wita obraz "Młoda kobieta
w zieleni" pędzla naszej rodaczki Tamary Łempickiej (a raczej, sądząc z podpisu "De Lempickiej"), wypożyczony z paryskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dalej znajdują się takie cacka, jak francuski zegar pozbawiony cyferblatu, zapalniczka w kształcie żelazka, przerażająco płaska damska torebka i kubistyczne serwisy do kawy (jeden z nich zaprojektował Kazimierz Malewicz). Irlandzkie łoże w kształcie polinezyjskiej pirogi rywalizuje z łożem posrebrzanym, które pewien hinduski maharadża zamówił w Anglii. Wszystkie te przedmioty mają wspólną cechę - są wyjątkowo niepraktyczne.
Malowideł jest na londyńskiej wystawie niewiele, ale organizatorom udało się sprowadzić najsłynniejszy bodaj obraz w stylu art déco - "Papużki"
Jeana Dupasa. Panie najwięcej czasu spędzają przed gablotami z biżuterią Cartiera i Fouqueta, strojami wieczorowymi oraz kostiumami gwiazd rosyjskiego baletu. Panowie - w sali, gdzie non stop wyświetlany jest film z paryskiego występu Josephine Baker. Czarna Wenus tańczy z obnażonym biustem, a na koniec robi zeza do kamery. Wybierając reklamy z epoki art déco, twórcy wystawy popisali się iście angielskim poczuciem humoru. Jeden z plakatów zachwala uroki radzieckiej Armenii, inny proponuje "przyjemną wycieczkę do Niemiec". Oba pochodzą z 1936 r.
Mniej emocji wzbudzają tkaniny z popularnymi wówczas motywami roślinno-zwierzęcymi (nie wiedzieć czemu ich twórcy najbardziej upodobali sobie jelenie). W centralnej części ekspozycji umieszczono rekonstrukcję foyer londyńskiego Strand Palace Hotel, ale sami wyspiarze przyznają ze wstydem, że budynków i wnętrz w stylu art déco mają tyle, co kot napłakał.
Art déco jedzie do Ameryki
W jednej z sal Muzeum Wiktorii i Alberta odkrywamy, że jest czerwiec 1939 r., co oznacza, że nadszedł czas ewakuacji do Ameryki na pokładzie transatlantyku "Normandie". Z ostatniej, największej sali dobiegają radosne dźwięki jazzu, na ekranach można podziwiać Manhattan i przedstawienia teatrzyków rewiowych. Europejska geometria ustępuje miejsca opływowym kształtom radioodbiorników, adapterów i maszyn do krojenia mięsa made in USA. I znowu kuratorzy wystawy nie odmówili sobie dowcipu: model nowojorskiego Rockefeller Center jest dziwnie podobny do ustawionej tuż obok szafy na ubrania. Najwięcej miejsca zajmuje błyszcząca limuzyna Auburn 851 Boad
Tail Speedster - z pewnością marzenie każdego szanującego się playboya A.D. 1935. Ostatnim eksponatem jest archetypiczny obiekt amerykańskiej popkultury - szafa grająca z 1940 r. Ten epilog nie jest przypadkowy. Kulturotwórcza rola Starego Kontynentu dobiegła końca. Art déco znalazła godnych kontynuatorów po drugiej stronie Atlantyku. Zresztą wielu jej luminarzy, na czele z Tamarą Łempicką, jeszcze przed wybuchem wojny przeprowadziło się do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj art déco kojarzy się tyleż z Paryżem lat 20., co z nowojorskimi drapaczami chmur, nowoorleańskim jazzem i początkami Hollywood.
Polski styl państwowy
Nie licząc obrazów Tamary Łempickiej, jedynym polonicum na ekspozycji w Muzeum Wiktorii i Alberta jest slajd, na którym widać pawilon zaprojektowany przez Józefa Czajkowskiego na paryską wystawę w 1925 r. A przecież nie mamy się czego wstydzić - akurat
w okresie międzywojennym nasze wzornictwo nie odstawało poziomem od zachodniego. Na słynnej paryskiej wystawie polscy artyści otrzymali 172 nagrody, bijąc na głowę wszystkie inne nacje. Kaplicę wykonaną przez Jana Szczepkowskiego w stylu kubistyczno-zakopiańskim na pniu kupił Luwr. Nadwiślańska odmiana art déco (za jej prekursora uchodzi Stanisław Wyspiański) czerpała natchnienie z folkloru i staropolskich tradycji, przeciwstawiała się niemieckiemu ekspresjonizmowi oraz radzieckiej sztuce rewolucyjnej. Nic dziwnego, że stała się oficjalnym stylem II RP, a jej najwybitniejsi przedstawiciele (Zofia Stryjeńska, Wojciech Jastrzębowski, Henryk Kuna) byli hołubieni przez państwo i nie narzekali na brak zamówień. Z tego kręgu wywodzili się twórcy wystroju wnętrz Sejmu, największych banków oraz transatlantyków "Piłsudski" i "Batory".
Polskie art déco podoba się i dzisiaj. Niebagatelny udział w sukcesie "Europaliów 2001" miała wystawa prezentująca dorobek naszych przedwojennych designerów. Dzieła tego nurtu tworzyły też zrąb ekspozycji "Nowe państwo", która w ubiegłym roku podbiła serca wiedeńczyków.
Sekret powrotu mody na art déco jest łatwy do wytłumaczenia. W eleganckich papierośnicach, oprawach książek, płótnach Keesa van Dongena i Tamary Łempickiej zaklęte jest marzenie o pogodnym, dostatnim życiu, bliskie także ludziom początku XXI wieku. To również wyraz tęsknoty za epoką, w której sztuka popularna nie przekroczyła granicy kiczu, a gusta krytyków i publiczności dało się jeszcze pogodzić.
Więcej możesz przeczytać w 28/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.