Socjolodzy, ekonomiści, wszyscy mają swoje teorie i rozmaicie tłumaczą fale buntu przewalające się po Europie. Od Wielkiej Brytanii, przez Grecję, Hiszpanię, Francję i Polskę. Rebelię ludów przeciwko polityce – jak zawsze. Przeciwko urzędnikom, którzy z urzędów stworzyli świątynie obywatelskiego poddaństwa. Dziennikarzom tak dobrze poinformowanym, że politycy boją się mieć inne zdanie. Przeciwko instytucjom unijnym, komisarzom, fundacjom pożytku publicznego, którym nie sposób odebrać publicznych pieniądzy, a tym bardziej dopatrzeć się jakiegoś pożytku z nich. Przeciwko bankom, komornikom. Certyfikowaniu prawa do bycia mądrym, prawym i moralnym. Przeciwko mówieniu nam, jak jeść, jak mówić, jak myśleć i jaką oglądać telewizję.
Historia uczy nas, że te zrywy ludowej złości nigdy nie pojawiają się przypadkiem. Czasem wywracają dotychczasową architekturę społeczną, jak to się stało w drugiej połowie XIX w., po rewolucji industrialnej. Czasem poprzedzają dramatyczne zdarzenia, jak te przed I wojną światową, gdzie rodząca się świadomość narodowa rozsadziła skostniały system monarchiczny. Mniejsza, jak nazwiemy sobie to, co nam się wykluje z rewolucji internetowej, ale jak każda burza ludów, tak i ta zostawi po sobie nowe imperia, niektórych pozbawi złudzeń albo pogrąży w ruinie.
O tym, co dzieje się w Polsce, lubimy myśleć jako o czymś unikalnym, niemającym swojego odpowiednika w świecie. Otóż nic bardziej banalnego, jeżeli banalnym można oczywiście nazwać ludowy zryw Trumpa, brytyjskich secesjonistów, hiszpańskie Podemos czy narodziny Alternatywy dla Niemiec. Ot, jeszcze jeden ruch antyestablishmentowy, który wyniósł PiS do władzy. Z silnym mandatem do zmian i odważnych decyzji, których ani wcześniej, ani pewnie długo potem nie będzie można wdrożyć w życie.
Historia ma też swoje krótkie okienka przemian systemowych. I to właśnie jest jeden z tych momentów. Jak już opadnie kurz po tąpnięciu gospodarczym, kiedy wreszcie ustaną wędrówki ludów, okaże się, kto zbłądził, idąc za bardzo w lewo, kto w prawo, a kto wykorzystał szansę na przeskoczenie kilku oczek na cywilizacyjnej drabinie. Rzecz jednak nie zasadza się w wymianie kadr ani nawet łączeniu czy zamykaniu instytucji państwowych. Utrzymywanie ciągłego napięcia politycznego, totalnej konfrontacji i wzajemnego pohukiwania – to żadna odwaga. Odwagą jest całkowita przebudowa systemu edukacji na przekór bizantyjskim obyczajom na uczelniach. Odwagą byłby system podatkowy likwidujący archaiczny PIT i CIT. Służba zdrowia, gdzie państwo nie zajmuje się układaniem dyżurów pielęgniarek, a jedynie pilnuje, żeby publiczne pieniądze były wydawane w możliwie najlepszy sposób, dzięki konkurującym ze sobą prywatnym szpitalom. Nowoczesną energetyką, której zadaniem nie jest finansowanie stylu życia górników, tylko dostarczanie tańszej energii dla konkurencyjnego przemysłu. Nowa administracja, która deleguje zadania bankom mogącym zastępować ją nie tylko przy 500+, ale też zakładaniu firm, hipotek, sporządzaniu aktów. Odwagą nie jest mnożenie regulacji, zakazów i niszczenie prywatnej własności ustawami ograniczającymi rynek ziemi. To każdy poprzedni rząd potrafił i im zdawał się silniejszy w gębie, z tym większym impetem rozpadał się po wyborach. Odwagi, Pani Premier, więcej prawdziwej odwagi. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.