Były szef kancelarii premiera Donalda Tuska, a przez ostatnie dwa i pół roku ambasador Polski w Madrycie, musi się samotnie zmierzyć z oskarżeniami rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków służbowych przy organizowaniu tej wizyty. Proces wytoczony przez kilka rodzin rozpoczął się w ubiegły czwartek i zapewne nieprędko się skończy. Na ławie oskarżonych zasiadło pięcioro urzędników – dwójka z kancelarii premiera, dwójka z polskiej ambasady w Moskwie i Arabski. Nikt nie ma wątpliwości, że to on jest głównym oskarżonym, chociażby dlatego, że sprawował najwyższy urząd z tej piątki.
A jego samotność polega na tym, że choć był częścią zespołu rządowego, jednym z najbliższych współpracowników premiera i jako szef jego kancelarii miał wsparcie całej Platformy Obywatelskiej, przed sądem staje tylko on jeden z całego politycznego teamu. I nie da się ukryć, że część opinii publicznej jest żądna jego krwi. – Ta sprawa, mam nadzieję, będzie tylko początkiem rozliczenia odpowiedzialnych za katastrofę smoleńską – mówi posłanka PiS Joanna Lichocka. – Do tej pory tuszowano odpowiedzialność za przygotowanie różnych ważnych osób, np. byłego szefa BOR Mariana Janickiego czy właśnie Tomasza Arabskiego, i musiało dojść do zmiany władzy, żeby można było podjąć normalne i oczywiste kroki.
Sentyment do PO
Proces zapowiada się na znacznie mniej widowiskowy i znacznie bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. O jego złożoności może świadczyć fakt, że poprowadzi go aż trzech sędziów. Oskarżyciele będą chcieli dowieść, że urzędnicy nie przestrzegali szeregu procedur, co skutkowało m.in. obniżeniem rangi lotu prezydenckiego samolotu. Obrona zamierza dowodzić, że niefrasobliwym podejściem do organizacji tego lotu wykazała się też Kancelaria Prezydenta. Badanych też będzie wiele innych drobiazgowych szczegółów. Sąd będzie musiał rozstrzygnąć, czy niewydanie przez kancelarię premiera formalnego zamówienia na lot do Smoleńska miało wpływ na działania instytucji państwowych i czy odbiło się negatywnie na przygotowaniu wizyty prezydenta, również pod względem dbałości o bezpieczeństwo pasażerów. Arabski nie skorzystał z pierwszego dnia procesu, by przedstawić swoje wyjaśnienia, i w sądzie się nie pojawił. – Martwię się o niego, bo po powrocie z placówki w Madrycie został sam i z przyziemnymi problemami typu z czego utrzymać rodzinę, i z procesem – mówi jeden z polityków PO. – Donald Tusk podobno ma coś wymyślić w tej pierwszej sprawie, ale nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Arabski jako były ambasador w Madrycie mógłby myśleć o pracy w europejskiej dyplomacji, ale to jest władztwo Federiki Mogherini, odpowiadającej za politykę zagraniczną Unii Europejskiej, a nie szefa Rady Europejskiej.
A poza tym – jak mówią w PO – Tusk nie jest człowiekiem wyrywającym się do pomocy dawnym współpracownikom. Były szef kancelarii premiera nie może też liczyć specjalnie na pomoc ze strony Platformy Obywatelskiej. Raz, że zawsze był człowiekiem Tuska, a teraz w partii rządzi Grzegorz Schetyna, dawny adwersarz obecnego szefa Rady Europejskiej, który siłą rzeczy nie kocha jego byłych współpracowników. Dwa, że Arabski nigdy nie był specjalnie związany z partią. Jako gdański dziennikarz katolicki, założyciel Radia Plus, służył politykom wywodzącym się ze środowiska gdańskich liberałów radą, jak się zachowywać w relacjach z mediami, a poza tym zapewniał im dostęp do abp. Tadeusza Gocłowskiego, co później, już za czasów Platformy Obywatelskiej, miało duże znaczenie. Ale nigdy nie należał do Kongresu Liberalno- -Demokratycznego. – Tomasz był szczęśliwy, gdy rozwiązaliśmy KLD i zaczęliśmy budować znacznie szerszą formację, czyli Platformę Obywatelską – mówi Krzysztof Lisek, były poseł PO, wieloletni znajomy Arabskiego.
Ale Arabski do Platformy też się nie zapisał. Najpierw był dziennikarzem, a później – gdy Platforma była na fali, wygrała wybory, a Tusk zabrał go do rządu i zrobił szefem kancelarii premiera – uznał, że nie wypada przychodzić na gotowe i wskakiwać do rozpędzonego pociągu władzy. Inni ministrowie ściągnięci przez Tuska, np. Jacek Rostowski czy Bartosz Arłukowicz, nie mieli takich obiekcji, a on tak. – Kiedyś żartem powiedziałem, że zapiszę się do PO, gdy będzie miała 10 proc. poparcia, ale mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, że oni się podniosą – mówi Arabski w rozmowie z „Wprost”. – Wbrew temu, co mówią komentatorzy, jestem przekonany, że nie jest to martwy projekt polityczny.
Obojętność Platformy
Były szef kancelarii premiera ciągle żywi więc do PO ciepłe uczucia. Trudniej jednak o wzajemność. Sławomir Nitras, szczeciński poseł PO, na pytanie, czy w Platformie rozmawia się o procesie Arabskiego, odpowiada, że nie. On sam nie rozmawiał z Arabskim od jego powrotu z placówki w Madrycie. – Arabski zawsze był trochę z boku, później wyjechał, żył gdzie indziej, więc został po trosze zapomniany – mówi. – Natomiast teraz sprawa odżyje i będziemy się temu bacznie przyglądać. Dla polityków PO musi być oczywiste, że Arabski może mieć kłopoty. I że to może być początek kłopotów innych osób. Bo, wbrew pozorom, proces będzie zmartwieniem nie tylko byłego ambasadora i czwórki pozostałych urzędników, ale też całej partii. Ciągnące się miesiącami postępowanie, roztrząsanie ewentualnych zaniedbań organizacyjnych, a przede wszystkim przypominanie wojny, jaką kancelaria premiera Donalda Tuska toczyła z Kancelarią Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie będzie tworzyło dobrego klimatu wokół byłej partii rządzącej.
Politycy PiS nieraz mówili, że cała tragedia smoleńska miała swoje korzenie w wojnie między tzw. małym i dużym pałacem, czyli kancelariami premiera i prezydenta. Chodziło m.in. o zdarzenie, kiedy to kancelaria premiera zdecydowała, że nie udostępni samolotu Lechowi Kaczyńskiemu, który chciał lecieć na szczyt Unii Europejskiej do Brukseli. Pod tą decyzją podpisał się Tomasz Arabski. I to on powiedział w TVN24, że wyjazd Lecha Kaczyńskiego na szczyt Unii Europejskiej to jego prywatna wyprawa, bo w składzie oficjalnej delegacji nie ma głowy państwa. W rezultacie Kancelaria Prezydenta wynajęła samolot, a kosztami usiłowała obciążyć kancelarię premiera, co później również stało się przedmiotem sporu. Jeden z prezydenckich ministrów groził nawet, że jeżeli rząd nie zapłaci za wyczarterowanie samolotu, to sprawa trafi do sądu. Wszystko to tworzyło klimat wrogości w relacjach między PiS i PO. Zwracał na to uwagę jeden z oskarżonych, Mirosław K., który bronił się, twierdząc, że brak działania z jego strony wynikał z wadliwości działań urzędników prezydenta. I dodał, że „sprawa byłaby łatwiejsza, gdyby nie spory między szefami Kancelarii Prezydenta i premiera co do dostępności statków powietrznych”. Tomasz Arabski nie chce rozmawiać o procesie. W ogóle jest dosyć małomówny.
W jedynym wywiadzie, którego udzielił po powrocie z placówki w Madrycie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, przekonywał, że nie ma sobie nic do zarzucenia, jeżeli chodzi o organizację wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Że Kancelarii Prezydenta w rzeczywistości odpowiadało rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera w Katyniu. Że ci, którzy krytykują PO za zachowanie po katastrofie, powinni uderzyć się we własne piersi, bo sami po tej tragedii poszli na obiad, a potem wrócili do Polski. Prawica po tym wywiadzie nie pozostawiła na Arabskim suchej nitki. Były ambasador nie chce też rozmawiać o swojej sytuacji życiowej czy o relacjach z Donaldem Tuskiem. Twierdzi, że niczego od niego nie oczekuje, bo nie na tym polegają ich wzajemne stosunki. – Poszedłem do kancelarii premiera, bo traktowałem to jako kontynuację tego samego projektu, którym była działalność w opozycji w czasach PRL, a później praca w dziennikarstwie – mówi. – Jeżeli ktoś uważa, że Donald Tusk powinien mi pomóc, to nie ma racji, bo premier nic nie jest mi winien.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.