W 2003 roku doszło do wielkiej schizmy watykańskiej: papież kibicował Wiśle Kraków, zaś jego sekretarz - Lazio Rzym
Jest jednym z najbardziej tajemniczych hierarchów Kościoła. Wkrótce jednak abp Stanisław Dziwisz, zwany don Stanislao, będzie musiał wyjść z cienia. Przede wszystkim dlatego, że po śmierci papieża polski Kościół stanął w obliczu najpoważniejszego od kilkudziesięciu lat kryzysu przywództwa. Prymas Józef Glemp już nie jest liderem, zaś przewodniczący episkopatu abp Józef Michalik jeszcze nie jest, a właściwie nigdy nie chciał być. Abp Józef Życiński ma z kolei zbyt wielu przeciwników, dlatego przyjazd Stanisława Dziwisza do kraju zostałby powszechnie odebrany jako zakończenie poszukiwań lidera w polskim Kościele. - Pytanie tylko, czy abp Dziwisz zechce być liderem. Trzeba bowiem pamiętać, że nie jest to człowiek władzy, dążący do obejmowania eksponowanych stanowisk. On jest ideałem sekretarza, a nie typem lidera - tłumaczy ks. Kazimierz Sowa, szef katolickiego Radia Plus.
Stanisław pilny
Choć o abp. Dziwiszu słyszeli niemal wszyscy, tak naprawdę mało o nim wiadomo. To rodzi dziwne spekulacje. Prasa włoska opisuje na przykład jego rzekome ambicje kierowania Kościołem z tylnego siedzenia. - Prezentowana przez abp. Dziwisza wizja Kościoła i świata nie odbiega od światopoglądu Karola Wojtyły. Pozostawanie przez 40 lat pod wpływem Ojca Świętego nie mogło nie odcisnąć na nim piętna - ocenia Janusz Poniewierski, autor monografii o Janie Pawle II.
Stanisław Dziwisz urodził się cztery miesiące przed wybuchem II wojny światowej w Rabie Wyżnej - wsi położonej między Krakowem a Zakopanem. Gdy miał dziewięć lat, w wypadku na torach zginął jego pracujący na kolei ojciec. O ile już wcześniej Dziwiszowie żyli skromnie, po śmierci głowy rodziny dopadła ich bieda. Wychowaniem siedmiorga dzieci zajęła się wdowa Zofia Dziwiszowa. Bardzo dbała o religijne i patriotyczne wychowanie szóstki synów i córki. Wieczorami czytała im Biblię i Trylogię Sienkiewicza. Większość rodzeństwa Stanisława Dziwisza pozostała na wsi. Tylko najmłodszy brat Antoni skończył studia i wyjechał do Krakowa. Jest tam obecnie właścicielem niewielkiej restauracji.
Do liceum w Nowym Targu Stanisław Dziwisz dojeżdżał z rodzinnej Raby, cały czas pomagając w gospodarstwie. Zdaniem kolegów ze studiów, już dwudziestoletni Stanisław wykazywał cechy, które miały się okazać bezcenne w pracy osobistego sekretarza Karola Wojtyły. - Był pracowity, pilny, lojalny i zdyscyplinowany - wspomina ks. prof. Jan Dyduch, obecnie rektor Papieskiej Akademii Teologicznej. Po święceniach w 1963 r. Stanisław Dziwisz trafił na jedyną w swym życiu parafię - do Makowa Podhalańskiego. Po dwóch latach abp Karol Wojtyła wezwał go jednak do Krakowa i polecił kontynuowanie studiów (doktorat obronił już w Rzymie w 1980 r.).
Sekretarz do spraw dyscypliny
Przełomem w życiu ks. Dziwisza było powierzenie mu funkcji kapelana przy kardynale Wojtyle. - To był znaczący przypadek. W 1966 r. zachorował kapelan kardynała Wojtyły ks. prałat Józef Dowsilas. Ponieważ przyszły papież musiał jechać do jakiejś parafii na wizytację, poprosił Staszka o towarzyszenie. Z jednego razu zrobiło się czterdzieści lat - mówi bp Jan Zając, biskup pomocniczy krakowskiej archidiecezji. Ks. Dziwisz został kapelanem, a potem sekretarzem kardynała Wojtyły.
W 1969 r. razem z mieszkającym w Rzymie ks. Szczepanem Wesołym (dziś arcybiskupem) Dziwisz uczestniczył w pierwszej wielkiej podróży zagranicznej przyszłego papieża. Trzy tygodnie spędzili w Kanadzie. Cztery lata później we trójkę polecieli do Australii. - Uderzyło mnie, że kard. Wojtyła kompletnie nie przejmował się żadnymi sprawami organizacyjnymi. Nie znał się na tym, był jak gdyby ponad to. Ks. Stanisław dbał o jego rzeczy osobiste, łącznie ze skarpetkami i czystymi sutannami - wspomina abp Szczepan Wesoły. - Były to czasy, kiedy taka wyprawa była nieprawdopodobnym przedsięwzięciem: trzeba było walczyć o paszport, wizy, bilety lotnicze... Pojęcia nie mieliśmy, jak Dziwisz to wszystko załatwiał. Wojtyła pytał tylko: "Jedziemy, Stasiu?". I biorąc nieco sfatygowaną teczkę pod pachę, jechał na lotnisko - dodaje abp Wesoły.
Sam Wojtyła upoważnił ks. Dziwisza, by go dyscyplinował, bowiem przyszły papież miał dość swobodny stosunek do punktualności. Każdy chciał z nim zamienić choć kilka słów, a on nie potrafił odmawiać. I w takich chwilach wkraczał ks. Dziwisz, przypominając o spóźnieniu. "Nie ma rady. W naszym duecie rządzi Stasio" - żartował kard. Wojtyła.
Przez prawie czterdzieści lat współpracy Stanisław Dziwisz i Jan Paweł II tylko raz mieli całkowicie odrębne zdania. Było to wiosną 2003 r., kiedy podczas rozgrywek pucharu UEFA Lazio Rzym grało z Wisłą Kraków. Papież kibicował polskiej drużynie, zaś jego sekretarz włoskiej. - Żartowaliśmy, że doszło wtedy do wielkiej schizmy watykańskiej - opowiada bp Jan Zając.
Na celowniku bezpieki
Zażyłość ks. Dziwisza z kard. Wojtyłą sprawiła, że zaczęła się nim interesować bezpieka. Uznano, że dyskredytując najbliższego współpracownika Wojtyły, uderzy się w ważnego hierarchę. Kiedyś funkcjonariusze zrobili Dziwiszowi zdjęcie z ukrycia - gdy kąpał się w rzece nieopodal swojej rodzinnej miejscowości. Kilka metrów dalej stała przypadkowa kobieta. Na podstawie tej fotki przygotowano scenariusz rzekomego romansu księdza. - Próbowano też inwigilować rodzeństwo ks. Stanisława, by dowiedzieć się czegoś, co mogłoby obciążyć sekretarza papieża - opowiada Marek Lasota, historyk IPN z Krakowa.
Namiętny palacz
Abp Dziwisz słynie z "angielskiego", nieco złośliwego poczucia humoru. Kiedyś do Watykanu przyjechał ks. Mieczysław Maliński z napisaną przez siebie kolejną biografią Karola Wojtyły. Złośliwi komentowali, że w swych wspomnieniach ks. Maliński przesadza ze znaczeniem własnej osoby w życiu przyszłego papieża. Ks. Dziwisz zażartował wtedy: "Przyjechał ks. Mieczysław, który właśnie napisał kolejną książkę o sobie" - zaanonsował gościa Janowi Pawłowi II.
Mało kto wie, że abp Dziwisz jest namiętnym palaczem. Nawet kiedy trzy lata temu przebywał w szpitalu, między badaniami wymykał się na "dymka". Poza tym jednak prowadzi zdrowy tryb życia. Od dziecka chodził po górach, razem z papieżem często jeździli na nartach.
W środowisku krakowskich księży wspomina się do dziś, jak w latach 80. Stanisław Dziwisz przyjechał niespodziewanie z Watykanu na imieniny ks. infułata Stanisława Małysiaka. Z furty klasztornej zatelefonował do solenizanta, składając najserdeczniejsze życzenia... z Rzymu. Po kilku minutach wkroczył na przyjęcie z ulubioną przez gospodarza szynką parmeńską w ręku. Jeśli w najbliższym czasie abp Dziwisz przyjedzie z Rzymu do Krakowa, nie będzie to już żart.
Więcej możesz przeczytać w 16/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.