Coś, co miało być niezbitym argumentem za pozostaniem w Unii, okazało się co najwyżej paliwem dla spekulantów. Prezentem gwiazdkowym dla wszelkiej maści Sorosów (piszemy o nim na str. 68). Magia wielkich liczb, która niewiele ma wspólnego z realnym zagrożeniem dla Europy, ale pozwala racjonalizować rajdy na funta, złotego i obligacje Skarbu Państwa. To jak na razie są realne straty unijnej kampanii strachu, ale niejedyne, jakie wiążą się z polityką Brukseli. Ile kosztowały nas jej destrukcyjne decyzje pogrążające Grecję w wiecznym chaosie? Chcecie rozmawiać o cenie Brexitu, to policzcie koszty bezmyślnej polityki imigracyjnej. W samych Niemczech to będzie ponad 50 mld euro do końca roku. A potem liczmy koszty spadającej konkurencyjności, największego bezrobocia od 40 lat, kurczącego się dobrobytu Hiszpanii, Włoch, Grecji, Francji. Tego, że wartość europejskiej gospodarki w ciągu 30 lat spadła z 30 proc. globalnego potencjału do 16 proc. w 2016 r. To są liczby, które spowodowały, że Wielka Brytania wystąpiła do UE o zaniechanie dalszej integracji na siłę, powrót do wolnorynkowych ideałów (piszemy o tym na str. 71). Domagali się większej decentralizacji, poszanowania państw narodowych i ograniczenia kosztów socjalnych krępujących konkurencyjność państw. To socjaldemokratyczne elity odrzuciły brytyjski program naprawy Unii w imię swoich fantazji superpaństwa. To Bruksela nie godziła się na autentyczną dywersyfikację, która od stuleci stanowiła o przewadze Europy nad resztą świata.
Była źródłem naszych ambicji i kreatywności. Karykaturalne sprowadzanie różnic między ludźmi do rozmaitych obsesji seksualnych nie tylko urąga idei wielokulturowości, ale wręcz rodzi nowe podziały. Czy to faktycznie takie straszne, że uznamy nasze różnice, odmienne zwyczaje, kultury, poglądy na rodzinę i styl życia, zamiast wydawać miliardy na tłumienie tradycji narodowych i krzewienie politycznie poprawnej standaryzacji postaw. Nie oszukujmy się, że problem ograniczony jest tylko do Brytyjczyków czy konserwatywnych noworyszy: Polaków i Węgrów. Z badań Pew Survey wynika, że połowa Niemców, Szwedów, Holendrów i Hiszpanów ma równie złą opinię o UE, co połowa Brytyjczyków chcących ją teraz opuścić. Jedyna odpowiedź, jaką mają na to eurokraci, to jeszcze więcej Unii, więcej integracji. Na rozrastające się ugrupowania faszystowskie czy skrajnie komunistyczne odpowiadają, że musimy ograniczyć wpływ mas na decyzje polityczne. Popatrzcie wokół siebie. Patrzcie na ulice Paryża w ogniu, na Grecję staczającą się do poziomu trzeciego świata, Hiszpanię, gdzie rząd musi słuchać anarchistów. Na Niemcy, Belgię, gdzie szariat pochłania całe dzielnice miast. Ile jeszcze chcecie tej bezmyślnej integracji? Nawet Wolfgang Schäuble, niemiecki minister finansów, mówi, że Unia musi się adaptować do nowych narodowych realiów, a Donald Tusk nazywa rzecz po imieniu: „Musimy odejść od forsowania naiwnych euroentuzjastycznych wizji totalnej integracji”. Co na to brukselskie wyrocznie? – Przegłosujmy jeszcze jedną deklarację przeciw Polsce, rozpocznijmy postępowanie w sprawie wycinki drzew we wszystkich lasach wokół Białowieży. Pal licho opinie lokalnej ludności, najważniejsze, że nie lubią tego susły perełkowate. Obawiam się, że największy koszt Brexitu zapłacimy, kiedy nie będzie już w Unii komu trzymać tych euromaniaków za rękę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.