Toczy się ona w takiej atmosferze, jak gdyby wypowiadający się dopiero co usłyszeli o problemach polsko-ukraińskich. Nie ma w niej miejsca na pamięć o gestach politycznych, takich jak wspólne działania prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy, a potem Kaczyńskiego i Juszczenki, nie ma miejsca na pamięć o słowach Jana Pawła II, Józefa Michalika czy prymasa Glempa. Każdy z nich starał się łagodzić napięcia polsko-ukraińskie. Dyskusje wokół rocznicy 11 lipca mają zaostrzać spory. Narzekania na polski rząd, że nie jest dość stanowczy, mieszają się z wyrazami niechęci wobec współczesnych Ukraińców. Szczere intencje miksują się z politycznymi kalkulacjami na szybkie zyski z dokładania każdej kolejnej władzy, że nie jest dość ostra wobec sąsiadów. Jeśli któraś z tych debat nie skończy się powołaniem wspólnej fundacji, dużym programem badania historii, to za kilka lat powiemy sobie pewnie, że zmarnowaliśmy szansę.
Tegoroczna debata będzie dłuższa i gorętsza niż zwykle ze względu na zapowiadany film Wojciecha Smarzowskiego poświęcony ludobójstwu na Wołyniu. Dobrą atmosferę pogarsza przekonanie, że ze względu na zaszłości tak naprawdę stosunki polsko-ukraińskie są co najmniej chłodne. Tak jak rozumiemy się w wielu sprawach, co pokazuje łatwość, z jaką Ukraińcy adaptują się w Polsce, tak gdy przychodzi do tematów historycznych, zaczynają się nieporozumienia.
Różne skale zainteresowania
Debata jest trudna z wielu względów: po pierwsze po polskiej stronie biorą w niej udział prawie wszyscy, którzy interesują się życiem publicznym, a po ukraińskiej wzbudza znacznie mniej zainteresowania. U nas udzielają się osoby osobiście poszkodowane przez nacjonalistów ukraińskich podczas II wojny światowej oraz ich rodziny, pamięć o zbrodniach na Wołyniu jest wciąż żywa. Słychać głosy historyków i publicystów. Debata o Wołyniu jest też każdego roku okazją do wypowiedzi tych, którzy są przeciwni bliskim relacjom z Ukrainą, a nawet rodzimych rusofilów i ukrytych przyjaciół Władimira Putina. Ludobójstwo na Wołyniu jest argumentem w rękach tych, którym po prostu zależy na stałej polsko-ukraińskiej awanturze o historię.
Po stronie ukraińskiej w debacie bierze udział znacznie mniej środowisk; w zasadzie ogranicza się ona do występów nacjonalistycznie zorientowanych grup politycznych o galicyjskim rodowodzie, którym zależy na gloryfikacji UPA, oraz z drugiej strony środowisk liberałów, którzy starają się demonstrować, że nie wszyscy Ukraińcy bezkrytycznie popierają wszystkie działania UPA. Sprawa Wołynia nie jest na Ukrainie kwestią narodową, ukraińskie szkoły najczęściej nie uczą na ten temat. Dochodzi więc zasadnicza różnica w skali zainteresowania historią. W Polsce każda gazeta ma historyczny dodatek, a znani historycy są celebrytami, na Ukrainie zainteresowanie historią jest daleko mniejsze. Nowym faktem w polsko-ukraińskich debatach o historii i polityce jest w tym roku list znaczących postaci życia publicznego Ukrainy do Polaków.
To pierwsze od lat tego rodzaju wydarzenie, by w posłaniu pojednania zjednoczyli się byli prezydenci i liderzy największych Kościołów na Ukrainie. Warto szczególnie podkreślić znaczenie podpisu abp. Światosława, zwierzchnika grekokatolików. To wśród duchownych tego Kościoła od lat można obserwować wyrazy wsparcia dla ukraińskiego nacjonalizmu. Historycznie jest to zrozumiałe, podobnie zresztą było w trakcie wojny, jednak taka postawa duchownych stanowi często dużą barierę w procesie właściwej etycznej oceny wydarzeń z lat 40. Liderzy społecznego życia Ukrainy zareagowali na coraz bardziej zdecydowane sygnały z Polski, że sytuacja wokół Wołynia staje się coraz gorętsza. Oprócz szczerych intencji ukraińscy politycy zareagowali listem także w obawie, by w czasach wojny w Donbasie słowo „ludobójstwo” nie było sklejane z Ukrainą – choćby w bardzo historycznym kontekście.
Polska stale stoi wobec wyboru: jedna możliwość to położyć na szali całość relacji z Ukrainą – kwestie bezpieczeństwa, energetykę itd. – i zażądać wyznania win za Wołyń tak, jak my sobie to wyobrażamy. Prawdopodobnie zresztą im bardziej nasze stanowcze żądania będą utrzymywane w twardym tonie politycznego ultimatum, tym mniej będą efektywne. Mamy też możliwość drugą, którą cechowało podejście Jana Pawła II czy – na politycznej płaszczyźnie – prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To rodzaj strategicznej cierpliwości. Opiera się ona na założeniu, że przyjdzie czas, aż Ukraińcy sami nieco inaczej odczytają własną historię i od tego momentu będzie możliwe przejście do nowego etapu w naszych relacjach. Szczególnie przyjęcie tego drugiego wariantu obliguje nas do troski o groby zamordowanych na Wołyniu. Konieczne jest utrwalenie relacji ofiar rzezi – tych, którzy przeżyli. Słowem, bez czekania na zmianę postawy Ukraińców trzeba uratować, co się da, dla społecznej pamięci o ofiarach mordu. Wielki program dokumentacyjny, porządne przejrzenie stanu badań historycznych, szczegółowe opisy strat na Wołyniu dadzą dla prawdy historycznej więcej niż coroczne uchwały.
Jak zaleczyć rany
Od dawna wiadomo, co trzeba zrobić, by kwestie historyczne nie stanowiły stałego zagrożenia dla stosunków Polski z Ukrainą, by nie były stale narażone na prowokacje. Wzory działania na polu trudnej historii mamy z relacji polsko-niemieckich. Konieczne jest uruchomienie stałej polsko-ukraińskiej wymiany młodzieży. Żeby w przewidywalnym okresie dało to efekt, musi mieć odpowiednią skalę. Program wyjazdów młodych Polaków na Wschód w rzeczywistości powinien objąć wszystkich licealistów. Powinien zawierać zarówno elementy historyczne, jak i współczesne. Z jednej więc strony chodziłoby o akcję odwiedzania i porządkowania cmentarzy, zwiedzania zabytków, ale też spotkania we współczesnej ukraińskiej szkole itp. Drugim elementem strategii powinno być powołanie polsko-ukraińskiego centrum historycznego. Instytucja taka powinna inicjować programy badawcze, kwerendy archiwalne, zamawiać pisanie książek o relacjach polsko-ukraińskich. Po kilku latach byłaby szansa na poważny urobek, gdyby centrum dysponowało budżetem wielkości gminnego ośrodka kultury. Takie centrum powinno dysponować środkami na wspólne akcje badawcze w dziedzinie nauk społecznych i historycznych, rolą centrum byłoby też fundowanie stypendiów na pisanie książek o Polsce dla ukraińskich autorów. Jednym z problemów w polsko-ukraińskich relacjach historycznych jest bowiem pewna dysproporcja: w Polsce wydaje się znacznie więcej literatury na tematy ukraińskie niż na Ukrainie o Polsce. Trzecim elementem współpracy powinien być polsko-ukraiński fundusz filmowy. Jest kilka powodów, by powołać taką instytucję. Po pierwsze mogłaby ona przenosić udany polski model produkcji filmowej. Po drugie film jest wciąż najlepszą formą popularyzacji treści historycznych. Kilka wspólnych z Ukraińcami produkcji rocznie dałoby po kilku latach efekt.
Aktywna polityka wobec Wschodu oprócz sentymentów i dobrej woli, którą wykazuje wielu polityków, wymaga gospodarza. Potrzeba polityka, który widzi w relacjach polsko-ukraińskich część własnego przesłania dla Polaków. Tak było w czasach prezydentów Kaczyńskiego i Kwaśniewskiego, tak było kilka razy wcześniej w historii. Dzisiaj nie widać kogoś, kto by postawił na relacje polsko-ukraińskie. Jedni są uśpieni dobrymi wynikami badań opinii publicznej, z których wynika, że ogólnie relacjom polsko-ukraińskim nic nie grozi, inni wolą się nie wychylać, by ich nie posądzono o banderowskie sympatie. Prawda jest mniej optymistyczna niż badania socjologów: nie wyłapują one aktywności mniejszych grup, którym zależy na osłabianiu sojuszy w Europie Środkowej, a które widzą, że najlepszym na to sposobem jest podsycanie polsko-ukraińskich historycznych sporów. Propaganda Kremla dociera także do Polski i robi swoje ze świadomością społeczną. Z roku na rok w dyskusji o Wołyniu coraz bardziej chodzi nie tylko o prawdę o zbrodni, ale też o przyszłość kontaktów pomiędzy Polakami i Ukraińcami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.