Pozornie opozycja jest skonsolidowana jak nigdy przedtem. Wspólnie maszeruje, liderzy idą zgodnie w jednym szeregu, z uśmiechem razem występują na konferencjach prasowych, mówią jednym głosem. Można by powiedzieć, że tworzą Front Jedności Narodu przeciw kaczyzmowi. Jest to zresztą zgodne z planem Mateusza Kijowskiego, lidera KOD, który taką odezwę wystosował: „Komitet Obrony Demokracji zaprasza wszystkich – partie polityczne, organizacje, reprezentantów tych środowisk, którym bliska jest idea demokracji – stwórzmy koalicję Wolność Równość Demokracja. Naród oczekuje od nas ochrony. Skupmy się wokół tego, co nas łączy”. Tyle że tych wszystkich protestujących nie łączy nic poza walką z PiS. Są z innych pokoleń, innych tradycji, innych środowisk i mają inne cele. Zaganianie do wspólnego maszerowania pozbawia opozycję możliwości tworzenia programów. Te przecież eksponowałyby różnice między nimi i pokazywałyby odmienne koncepcje polityczne, gospodarcze i społeczne. A KOD-owcom nie chodzi o program, ale o odsunięcie PiS od władzy. To cel sam w sobie. Reszta jest bez znaczenia. Dla PiS taki przeciwnik jest idealny. Pozbawiony idei i programu, którym mógłby przyciągać duże grupy wyborców, spełnia rolę zadymiarza, który broni skompromitowanych elit nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele. W interesie PiS jest więc jak najdłuższe utrzymywanie KOD przy życiu. Im dłużej Mateusz Kijowski będzie organizował opozycję, tym dłużej Jarosław Kaczyński może być spokojny o posiadanie władzy.
Człowiek bez historii
Błąd KOD zaczyna się od jego lidera Mateusza Kijowskiego. Lepszego rywala Jarosław Kaczyński nie mógł sobie wymarzyć. W życiorysie przywódcy „obrońców demokracji” nie ma właściwie niczego interesującego. To człowiek właściwie znikąd, który nie wiadomo, dlaczego stał się przywódcą opozycji. Nie jest typem trybuna wiecowego, który potrafi porywać tłumy, bo podczas marszów często czyta z kartki. Nie jest człowiekiem sukcesu, który może pochwalić się własnymi osiągnięciami. Nie jest człowiekiem majętnym, mogącym powiedzieć – jak swego czasu Janusz Palikot – że po zarobieniu pieniędzy może poświęcić się polityce. Nie posiada także spójnej wizji państwa, które spełniałoby marzenia KOD-owców. „Nie zamierzamy proponować żadnych politycznych wyborów, a jako jedyne granice naszej debaty proponujemy cztery wartości: demokratyczne państwo prawa, etyka w politycznym działaniu, wolność i społeczeństwo obywatelskie, szacunek do nauki oraz roli kultury i sztuki. Zamierzamy zbudować uniwersalny program dopuszczający różnorodność postaw politycznych, w ramach wspomnianych czterech wartości” – napisał trzy miesiące temu dla serwisu NaTemat.pl. Takie zdania można traktować raczej jako przemyślenia podstarzałego hipisa niż uznać za program lidera opozycji. Zaskakujące jest więc to, że osoba o tak zupełnym braku cech przywódczych jest w stanie dyscyplinować szefów partii parlamentarnych. W oczywisty sposób świadczy to o ich słabości i braku pomysłu na walkę z PiS. Co więcej, próba rozwodu z KOD, jakiej podejmuje się przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna, napotyka na potężny opór w jego partii. Wielu jej działaczy uznało, że zaprzestanie angażowania się w marsze KOD pozbawi PO resztek poparcia i odbierze ważne miejsce w antypisowskim froncie. Grzegorz Schetyna zdaje się już rozumieć, że KOD jest projektem z założenia przegranym, bo nastawionym wyłącznie na negację obecnej władzy. Istnieje też bardzo jasny wątek personalny – obecność w tym przedsięwzięciu Władysława Frasyniuka nie wróży liderowi PO nic dobrego. Tych dwóch wrocławskich polityków dzieli osobista niechęć jeszcze z czasów Unii Wolności.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.