George Soros nie jest najbogatszym finansistą na świecie ani nawet najskuteczniejszym. Jego fortunę „Forbes” szacuje na 24 mld dolarów, co plasuje go na 23. miejscu listy najbogatszych, a rynkowi analitycy wytykają mu sporo wpadek, pochopnych, emocjonalnych decyzji. W tym tłumie wyróżniają go jednak metody działania. Nawet jak na spekulanta szczególnie przewrotne i zawsze podszyte umoralniającym przesłaniem. Zdeklarowany socjalista – obrońca interwencjonizmu i silnych państwowych regulacji – większość swoich pieniędzy zrobił jednak, atakując waluty przeregulowanych państw. Soros jest zaprzysięgłym orędownikiem podnoszenia podatków najbogatszym, ale jego firma słynie z operacji finansowych pozwalających inwestorom na unikanie podatków. Jego wpływ na media oraz szybki i bezwzględny styl działania spowodowały, że bywa przedstawiany jako modelowy typ spekulanta, choć tak naprawdę ma już znacznie skuteczniejszych następców. Niemniej jednak nagłe zaangażowanie się i „troska” Sorosa o Brexit czy praworządność w Polsce budzi niepokój, jak zawsze kiedy miliarder zaczyna bacznie przyglądać się jakimś rynkom.
George Soros przeszedł do historii po tym, jak w 1992 r. zmusił brytyjski rząd do dewaluacji funta sterlinga i grając na spadek waluty, zarobił ponad miliard dolarów. Jego gra na załamanie azjatyckich walut przez wywołanie paniki na rynkach finansowych w 1997 r. przysporzyła mu sporo złej sławy wśród polityków. Premier Malezji Mahathir Mohamad oskarżył wręcz Sorosa o finansową agresję przeciwko narodowi i ustanowił go personą non grata. Ale z drugiej strony te operacje finansowe zbudowały zaufanie inwestorów do jego funduszy. Na azjatycki kryzys wpłynęło całe mnóstwo czynników i rolę samego Sorosa można raczej porównać do hieny atakującej zranione zwierzę. On sam woli się prezentować jako inwestor-spekulant wyczulony na niegodziwości tego świata, a zwłaszcza na niedemokratyczne poczynania władców, do których zaliczał skorumpowanych przywódców Filipin, Tajlandii czy Malezji. Soros na dowód swojego ideowego zaangażowania w naprawę świata stworzył fundację Open Society, na którą wyłożył już blisko 7 mld dolarów, tyle ile mógł zgodnie z amerykańskim prawem zaliczyć w ramach ulg na cele charytatywne. Fundacja finansuje również uczelnię Central European University, która ma kształcić nowe kadry i promować ideę otwartego społeczeństwa i wszystko to, o czym można na co dzień wyczytać w rozmaitych lewicowych doktrynach szczęśliwości. Jego pieniądze, jak sam twierdzi, nie mają żadnej narodowości, ale z pewnością mają zabarwienie ideowe. Także jak jego działalność charytatywna i niektóre inwestycje – należy do nich z pewnością ostatni zakup, przez spółkę zależną (MDIF Media Holdings), ponad 5 mln akcji wydawcy „Gazety Wyborczej”. W sumie daje mu to 8,26 proc. głosów w polskim koncernie medialnym. Akcje „Gazety Wyborczej” nie są dziś obiecującą inwestycją, ale ich kupno było przede wszystkim gestem politycznym. Wsparciem instytucji medialno-politycznej walczącej z nowym porządkiem politycznym, obcym socjaldemokratycznym ideałom Sorosa, i wyrazem strachu przed nacjonalistyczną dyktaturą Jarosława Kaczyńskiego, przed którą przestrzega GW. Oczywiście nie wszyscy „dyktatorzy” przerażają Sorosa. Bywa, że chętnie wchodzi w rozmaite alianse polityczno-inwestycyjne. Przez wiele lat całkiem dobrze układały się relacje Sorosa z prezydencką rodziną Argentyny – państwem Kirchner. Najpierw z prezydentem Nestorem Kirchnerem, a później z jego żoną i następczynią Christiną, oskarżaną o dyktatorskie zapędy. Znajdował się w kręgu bliskich znajomych prezydenckiej pary i uważany był za osobistego doradcę. Promując i rozprowadzając kolejne emisje obligacji skarbowych Argentyny, chcąc nie chcąc, mógł być odbierany jako protektor zamordystycznych rządów Kirchner. Soros do końca pomagał rządowi Argentyny, nawet po tym, gdy już wyszły na jaw nadużycia finansowe. Kiedy amerykańskie sądy odmówiły honorowania upadłych argentyńskich obligacji, Soros nie dawał za wygraną i oskarżył nowojorski bank Mellon Corp. w Londynie o niewypłacone odsetki, twierdząc, że decyzja amerykańskiego sądu nie dotyczyła zagranicznych oddziałów banków, i dalej skupował nic niewarte obligacje. Po upadku prezydentury Christiny Kirchner Soros pozostał wpływową osobą w Buenos Aires i dalej pomagał rządowi promować nowe obligacje z warunkiem uznania starych, których sporo znajdowało się w rękach jego funduszu Quantum Partners. Za każdym razem, kiedy Soros zabiera głos, możemy być pewni, że ma nam do obwieszczenia jakąś katastrofę finansową. Kolejną bańkę, która zaraz zagrozi światu. To niekoniecznie oznacza, że jego słowa pokrywają się z jego inwestycjami. Przeciwnie, zwykle podążają w odmiennym kierunku, co czyni go szczególnie niebezpiecznym.
Balans na barykadzie
Zaledwie kilka miesięcy temu Soros przepowiedział, że fundusze oparte na złocie skazane są na wielkie załamanie. Czekała nas złota bańka. To słowa zatroskanego stabilnością na rynkach miliardera. A co robiły w tym czasie jego pieniądze? Fundusz jego imienia skupował na gwałt akcje spółek wydobywających złoto. W zaledwie trzy miesiące podwoił udziały złota w portfelu swojego funduszu do łącznie 9,5 proc. Dziś wiemy, że z punktu widzenia jego inwestorów postąpił mądrze. Ale to nie były jedyne jego inwestycje i gra na wzrost cen złota. Soros aktywnie wspiera kampanię Hillary Clinton. Wyłożył 8 mln dolarów na grupy wspierające jej kampanię, 15 mln na wsparcie przeciwników Trumpa . Z całego serca dopingował ją w wyścigu z Berniem Sandersem na radykalne lewicowe rozwiązania, czymś, co nieuchronnie musi prowadzić do załamania wartości dolara i ucieczki inwestorów w kierunku złota. Oficjalnie jego wsparcie dla Hillary Clinton ma zabarwienie wyłącznie ideowe – jak wszystko, co robi. Soros zawsze stara się być po właściwej stronie ideowej barykady, dlatego jesienią 2015 r. ogłosił, że tworzy specjalny fundusz inwestujący w odnawialne źródła energii, w przekonaniu, że nie ma już przyszłości dla ropy, węgla i gazu. Fundusz wart miliard dolarów miał być dopiero skromnym początkiem wielkiego projektu. Na dowód tego z własnych pieniędzy utworzył instytut mający swoimi ekspertyzami służyć firmom OZE. Dla rynków, a zwłaszcza dla naiwnych ideowców wyczekujących ekologicznej rewolucji w finansach, był to sygnał, że ostatecznie przyszedł czas porzucić firmy inwestujące w tradycyjne źródła energii i ruszyć całą parą na wiatraki czy fotowoltaikę. Michael Harris, autor książki o oszustwach giełdowych, twierdzi, że fundusz zainwestował znikome sumy w OZE, natomiast spore pieniądze Soros przeznaczył na inwestycje w firmy poszukujące nowych złóż ropy, gazu i nawet węgla. Były wśród nich brazylijska firma Petrobras i amerykańskie Sunoco. Oczywiście nie zawsze przebiegłość i skomplikowane konstrukcje propagandowo-spekulacyjne Sorosa prowadzą do zysków. W 2000 r. doradcy i eksperci Sorosa wszędzie, gdzie tylko mogli, głosili,
że lada dzień pęknie bańka innowacyjnych firm technologicznych. Kto żyw powinien uciekać z rynku. Jak się później okazało, sam Soros w tym samym czasie skupywał akcje firm technologicznych i grał na spadek tradycyjnych wielkich spółek produkcyjnych. W nadziei, że spółki technologiczne wrócą do łask, zyskają na wartości i zostawią fundusz ze sporymi zyskami. Okazało się, że fundusz Sorosa o mało nie splajtował na tej akcji. W 2011 r. George Soros przepowiedział, że kryzys grecki wpędzi Europę w większe kłopoty niż te po 2008 r., i radził inwestycje z dala od europejskich rynków. Zapowiadał bankructwa największych europejskich banków i twierdził, że wyjście Grecji ze strefy euro jest już przesądzone. Od czasu jego proroctwa Europejski Index Bloomberga 500 spółek odrobił 82 proc. strat, a Grecja nie tylko że została w strefie euro, ale też poprawiły się notowania greckiego długu. Latem 2013 r. Soros znowu pojawił się na pierwszych stronach amerykańskich gazet, przepowiadając załamanie się największych amerykańskich indeksów. Miesiąc później index S&P wzrósł o 20 proc. Dokładnie rok później Soros znowu radził grę na spadki największych indeksów, bo wszystko to jest produkt bańki spekulacyjnej. Przez kolejne sześć miesięcy S&P wzrosło o kolejne 10 proc. I choć trudno w to uwierzyć, ale w 2015 r. Soros znowu wieszczył kataklizm na giełdzie i znowu amerykańskie giełdy biły kolejne rekordy. A fundusz akcji Sorosa sporo zyskał w tym czasie na wzrostach.
W lukach prawnych
George Soros nie omija żadnej elitarnej konferencji, nie mówiąc już o zamkniętych spotkaniach z udziałem głów państw czy najbardziej wpływowych polityków. Gdziekolwiek się pojawi, wszędzie opowiada się za zwiększeniem obciążeń podatkowych na najbogatszych. Snuje wizje świata bez granic, wolnego od konfliktów, nienawiści, gdzie bogaci odgrywają rolę dostawców pieniędzy dla tych, którzy ich potrzebują, żeby wszyscy czuli się równiejsi. Powodów, dla których te fantasmagorie nigdy się nie ziściły i nie ziszczą, jest sporo, ale jeżeli składową tego projektu miałyby być wyższe podatki od ludzi takich jak Soros, to możemy być pewni, że nic z tego nie będzie. I nigdzie nie widać tego tak dobitnie jak na przykładzie operacji hedgingowych Sorosa. Fundusze hedgingowe to stary instrument inwestycyjny. Polega on na zbieraniu pieniędzy od wielu inwestorów na nowe obiecujące projekty. George Soros zbudował na hedgingu imponującą fortunę. Już w 1979 r. powiedział, że ma dosyć pieniędzy i część będzie teraz przeznaczał na cele charytatywne. Cokolwiek by powiedzieć o jego lewicowych fundacjach, to inwestycje hedgingowe były zwykle trafione i faktycznie przynosiły pokaźne zyski inwestorom. Ale jak to z pieniędzmi bywa, im więcej się ich zarabia, tym większe trzeba od nich zapłacić podatki. Soros, jak wielu innych menedżerów podobnych funduszy, usadawiał je w rajach podatkowych, a konkretnie na Kajmanach i Bermudach. Zyski od kapitału były praktycznie wolne od podatków, no chyba że któryś z inwestorów postanowił wycofać swój udział i wpłacił je na konto w Ameryce. W 2008 r. George Bush wprowadził jednak prawo znoszące zwolnienia podatkowe od inwestycji amerykańskich obywateli w amerykańskie fundusze, tylko dlatego że ich siedziby znalazły się na którejś z wysp opodal Ameryki. Zanim prawo weszło w życie, Soros zamknął fundusz na Bermudach i przeniósł go do Irlandii. Łączny zysk z funduszu według Bloomberga wyniósł 3 mld 851 mln, za co Soros zapłacił w Irlandii 962 dolary podatku, a inwestorom natychmiast zaproponował nowy fundusz z siedzibą na Kajmanach, gdzie amerykańscy obywatele mogą w prosty sposób za pośrednictwem obecnych tam amerykańskich banków wpłacać pieniądze. Oczywiście zanim zysk zostanie podliczony, fundusz znowu zmieni siedzibę. Według Bloomberga, licząc normalne stawki podatkowe, gdyby nie gry Sorosa z urzędami podatkowymi, wartość podatku przekroczyłaby 7 mld dolarów w 2017 r. za okres od 2008 r. Nie ma oczywiście nic zdrożnego w wykorzystywaniu dziur w prawie do mnożenia swojego majątku. Nie on jeden tak robi. Więcej, Soros nie jest też jedynym miliarderem, który stara się kupić wpływy w największych partiach politycznych, żeby przepisy miały jak najwięcej tych dziur. Ale chyba tylko on robi to w majestacie lewicowej misji.
Strzeż się, Europo
Kiedy miliarder ogłasza, że wraca do gry, to powinniśmy pozostawać wyczuleni, bo trudno przewidzieć cel i strategię, jakie obierze Soros. W swoim komentarzu dla „Financial Timesa” Soros jak stary, mądry filozof, nie zaś wciąż kochający grę spekulant, przypomniał nam filozofię swojej fundacji Open Society, której – jak twierdzi – ideałem miała być Unia Europejska, a którą w jego opinii rujnują teraz siły narodowe, w Europie przeciwstawiające się wielkiej idei. Brexit może być ostatecznym załamaniem się projektu. W tekście sporo jest uniesień i odwołań do historii, mniej do historii jego własnych działań. A trzeba wiedzieć, że wszystko, o co Soros przez ostatnie lata walczył, było przyczyną obecnego kryzysu. Jeżeli Brytyjczycy podejmą decyzję o wyjściu z Unii, to właśnie dlatego że nadmiernie ograniczone zostały prawa narodowych rządów, które według Sorosa są przyczyną wszystkich nieszczęść na Ziemi. Soros od lat mówi o potrzebie jeszcze większej niezależności komisarzy i unijnej biurokracji od wpływu wyborców, co jest jednym z głównych argumentów zwolenników Brexitu. Przy okazji kryzysu imigracyjnego apelował o pełne otwarcie granic i usankcjonowanie swobodnego przemieszczania się milionów imigrantów, ba, nawet – jak twierdził – gotów był płacić na wspieranie tej wędrówki ludów. Bronił politycznej poprawności i większych nakładów rządu na cele społeczne. Napiętnował wszelkie przejawy patriotycznych odruchów, ochrony granic i w zasadzie wszystkiego, co mogło być postrzegane jako obrona suwerenności, a co było tak ważne dla Brytyjczyków. Londyn nie zdołał wymóc na Unii zmian systemowych, które przywracałyby prawa wolnego rynku, gwarantowały rozwój przedsiębiorczości, tworzenie nowych miejsc pracy, i redukowały przywileje socjalne ograniczające konkurencyjność Europy. Koniec końców to marzenia Sorosa i jego wizja Europy jako superpaństwa były górą. A Brexit i chaos na rynkach finansowych – aura dla spekulantów – będzie co najwyżej tego konsekwencją. Stąd też w umysłach analityków rynku pojawia się pytanie, czy cała ta wielomilionowa ofiarność miliardera na rzecz otwartej Europy nie była ostatnim wielkim dziełem Sorosa wartym dziesiątki miliardów w grze na spadki, jakiej świat nie pamięta.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.