Dziś działania OUN-UPA możemy nazywać otwarcie czystkami etnicznymi i ludobójstwem. Jednak podobnie jak eksterminacja ponad 100 tys. Polaków w Związku Sowieckim w 1937 r., tak i Rzeź Wołyńska nigdy nie zostały rozliczone. Winnych nie posadzono na ławie oskarżonych i nie skazano. Zbrodnia bez kary zawsze jest demoralizująca.
Jako naród mamy prawo i obowiązek domagać się prawdy na temat wydarzeń sprzed 73 lat, ale także tych bardziej zapomnianych sprzed 79. I powinniśmy to robić w imię sprawiedliwości, nie zemsty – jak mawiał Szymon Wiesenthal, człowiek, który całe życie spędził na ściganiu niemieckich zbrodniarzy z okresu II wojny światowej. Dla Wiesenthala najlepszym sposobem walki z hitlerowskim bezprawiem było bezwzględne trzymanie się prawa. Dlatego nie był zwolennikiem porwania Adolfa Eichmanna, by osądzić go w Izraelu. Może przez to był mniej skuteczny od izraelskich służb specjalnych ścigających nazistów po całym świecie, ale to on stał się symbolem zwycięstwa wartości. Taki wybór pozwolił Wiesenthalowi wyzbyć się pogardy, jaką można było czuć wobec ludzi, którzy odmawiali prawa do życia i godności całym narodom.
Jeśli więc dziś uważamy, że Ukraińcy jako naród powinni uznać swoją winę i rozliczyć się z tej zbrodni, to podstawą do dialogu muszą być wartości. Nie prymitywnie pojęty interes narodowy i tzw. polityka historyczna, ale właśnie wartości. To jedyna płaszczyzna, na której możemy się z Ukraińcami porozumieć. Nie znajdziemy z nimi porozumienia na poziomie historycznej racji czy rachunku krzywd, bo tych po obu stronach jest bez liku.
Rezygnacja z postawy moralnej wyższości daje Polakom i Ukraińcom wyjątkową dziś szansę na ułożenie wspólnych relacji. Szansa jest historyczna, bo warunki są wyjątkowo sprzyjające. Jak dawno w historii się nie zdarzyło, oba narody dostrzegają zagrożenie z jednej strony. Aneksja Krymu i wojna w Donbasie jak żadne inne wydarzenia ostatnich wieków zbliżyły oba narody.
Pracujący Ukraińcy stali się stałym elementem naszego życia. Co więcej, nie budzą negatywnych emocji. Świetnie odnajdują się w Polsce i wielu z nich już na stałe tu układa sobie życie. Według oficjalnych danych jest ich już w Polsce około miliona. Być może będzie jeszcze więcej, bo ich państwo przez wojnę i bezmierną korupcję pogrążone jest w tak głębokim kryzysie, że nie skończy się on za rok czy dwa. Ten milion przybyszów to nasi naturalni sojusznicy w procesie pojednania. Oni poznają Polskę od środka i przekazują te informacje swoim bliskim. Nie przedstawiają obrazu państwa nieprzyjaznego, ale nieźle zorganizowanego i całkiem dostatniego. Dla nich jesteśmy wzorem do naśladowania, a na dodatek przyjaznym. Gdy łączy nas tak wiele, znacznie łatwiej o zaufanie.
Musimy spojrzeć na tę sytuację jako na szansę, która prawdopodobnie nigdy nie przydarzy nam się w relacjach z Rosją. Moskwa nigdy nie będzie na nas patrzeć jak na przyjaciół.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.