Zaledwie 12 godzin po zamachu w Nicei mieliśmy zamach stanu w Turcji. Egipskie, algierskie kurorty od miesięcy świecą pustkami. Turcja szybko do nich dołącza. Urocze alpejskie miasteczka w Austrii, Bawarii, we Włoszech zapełniły się uchodźcami. Paryż, Amsterdam, teraz Nicea, północne wybrzeże Francji, Skandynawia, Hiszpania – zamachy to jedno, ale nieznośna zaczyna być codzienność życia w najwspanialszych miastach Europy. To wciąż są znacznie bogatsze kraje od Polski, ale jeżeli dobrobyt zaczniemy mierzyć nie tylko dobrobytem, lecz także jego jakością, poczuciem bezpieczeństwa, to ta 500-letnia przepaść między naszymi państwami szybko zacznie się kurczyć.
Co zresztą tego lata swoimi pieniędzmi potwierdzają nam niemieccy, francuscy, holenderscy turyści ściągający masowo do Polski. Nie łudźmy się, nie sam czar naszego morza, gór, pierogów i gościnności ich tu wiedzie. Uciekają w świat wolny od ulicznych awantur, napaści na kobiety czy wybuchających walk i starć z policją. Wojen, które toczą u siebie i w których coraz trudniej jest nam się rozeznać. Czy to lewicowe bojówki walczą o krótszy dzień pracy, czy nacjonaliści podpalają domy dla uchodźców, czy uchodźcy chcą rabować domy narodowców. Czy te wojska na ulicy to ochrona państwa, czy wręcz przeciwnie – zbrojny zamach stanu? Obrazki wyglądają podobnie i jest ich już tyle, że chwilami odnosimy wrażenie, że to stan permanentny. Niezmienna pozostaje też narracja władz, które zamachy zrzucają na zagubione w ekstremalnych ideach jednostki, na zwykłą łobuzerkę albo po prostu inne doświadczenia kulturowe, które pozwalają młodym muzułmanom racjonalizować sobie gwałt na nieletnich. Przynajmniej tak było dotychczas.
Trudno powiedzieć, czy ostatni zamach w Nicei, w którym było 84 ofiar śmiertelnych, w tym dwie Polki, będzie punktem zwrotnym, czy musimy poczekać na jeszcze kilka mu podobnych aktów terroru, zanim politycy odważą się nazwać problem po imieniu. Według najnowszego raportu przedstawionego francuskiemu parlamentowi zaledwie tydzień przed ostatnim zamachem największym problemem współczesnej Francji nie są słabe służby bezpieczeństwa, choć te pozostawiają wiele do życzenia, nie są za małe nakłady finansowe na bezpieczeństwo, choć te będą musiały być znacząco zwiększone (piszemy na str. 12). Problemem jest mentalność. Przez ostatnie 30 lat społeczeństwa Francji, Niemiec, Belgii, Holandii szkolone były w politycznie poprawnych schematach myślenia niepozwalających nawet dopuszczać do siebie myśli, że różnice w wierze, różnice kultur, doświadczeń życiowych wymagają od nich większej wstrzemięźliwości i ostrożności. Że stanowią autentyczne zagrożenie dla dotychczasowego stylu życia i ich dobrobytu.
Cała retoryka integrowania kultur, budowania nowej społeczności wolnej od uprzedzeń i animozji rasowych czy religijnych sprowadzała się do kilku utartych formułek i politycznie poprawnych sloganów. W rzeczywistości państwa obróciły się w bezosobowe, pozbawione wartości przestrzenie do życia, w których różne narody żyły coraz dalej od siebie w coraz większej nienawiści. To też wynika ze wspomnianego raportu. Poziom nienawiści we Francji jest już tak wielki, że minister ds. służb specjalnych sugeruje oficjalnie rozgraniczać Frankonów od muzułmanów. Na pozór to może być tylko semantyczna różnica, ale w rzeczywistości to rewolucyjna zmiana. Zupełnie nowa filozofia w postrzeganiu źródeł europejskich problemów społecznych. Nie żeby oznaczała ich koniec. Przeciwnie, to może być początek nowych dramatów w Europie. Otwartych wojen domowych. Coś, co porównać można pewnie tylko z doświadczeniami Izraela. Ale jedno wiemy już na pewno: coraz mniej mamy w Europie bezpiecznych miejsc i coraz mniej czasu, żeby ratować to, co wydaje nam się jeszcze, że jest europejskim stylem życia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.