W sobotni poranek w jednej z warszawskich Cukierni Sowa ustawia się długa kolejka. Jedni kupują ciasta na wynos, inni odbierają zamówione torty, jeszcze inni proszą o kawę i biorą słodycze do stolika.
– Zawsze mamy tak duży ruch w weekendy – komentuje ekspedientka, młoda kobieta ze wschodnim akcentem, która waży dla mnie tort. Kosztuje 69 zł – niemało, ale jak na warszawskie ceny i nie najdrożej (99,9 zł za kilogram też nie jest czymś nadzwyczajnym). Do tego zrobiony na prawdziwych: śmietanie, maśle i jajkach. W środku: świeże maliny, biała czekolada, puszysta bita śmietana i delikatny biszkopt. I na tym to polega – lubimy cukiernie, które przypominają domowe smaki i którym wierzymy, że używają naturalnych składników. Lokalne cukiernie cieszą się więc szczególnymi względami. Za marką Sowa nie kryje się jednak znajomy rzemieślnik. Tort zresztą też nie powstał w stolicy. Samochód, który go przywiózł, wyruszył bladym świtem, aby pokonać 300 km z Bydgoszczy, gdzie narodziło się pierwsze polskie cukiernicze imperium.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.