Pamięta pan swoje pierwsze pieniądze zainwestowane na warszawskiej giełdzie?
Obserwowałem polski rynek kapitałowy od momentu jego powstania po transformacji ustrojowej. Przez pierwsze dwa lata niewiele się na nim działo, ale już pod koniec 1992 r. udało mi się odłożyć, jak na tamte czasy, sporą sumę pieniędzy. Między innymi dzięki zyskom ze sprzedaży złomu z naszego regionu Europy do polskich hut oraz jego eksportu na Zachód. Gdy warszawska giełda zaczęła być modna i akcje w 1993 r. rosły jak na drożdżach, zdecydowałem się wziąć udział w publicznej ofercie Banku Śląskiego. Wszyscy wokoło byli przekonani, że zarobią. To nie była zwykła hossa. To była po prostu euforia, w której brała udział czekającaw kolejkach do biur maklerskich cała Polska. Był okres, że każdy inwestor był po każdej sesji o 10 proc. bogatszy, bo tylko tyle mogły się maksymalnie zmieniać kursy na GPW. Pamiętam, że popyt na akcje BSK był tak duży, że jedna osoba mogła ich otrzymać maksymalnie trzy. Ponieważ zawsze miałem instynkt do interesów, to skorzystałem z uprzejmości 250 osób, które zapisały się niejako w moim imieniu na te papiery. Jednak sztuką było nie tylko się zapisać, ale i szybko potwierdzić świadectwa depozytowe, które pozwalały na rejestrację akcji i ich sprzedaż, jeszcze przy wysokim kursie niedługo po debiucie. Mnie się to udało. Zarobiłem wówczas naprawdę spore pieniądze. I nie byłem jedyny.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.