Do pełni szczęścia 65-letniemu prezydentowi Chin Xi Jinpingowi brakuje już tylko Tajwanu. Po tym, jak stał się najpotężniejszym politykiem chińskim od czasu Mao Tse Tunga, niezależność wyspy, uważanej przez Pekin za zbuntowaną prowincję, uwiera go coraz bardziej. – Każda próba dzielenia naszej ukochanej ojczyzny będzie skazana na niepowodzenie, zostanie potępiona przez ludzi i ukarana przez historię – groził pod koniec marca Xi. Zaraz potem chińskie flota i lotnictwo zaczęły regularne patrole w Cieśninie Tajwańskiej oddzielającej wyspę od Chińskiej Republiki Ludowej. Najpierw pojawił się tam jedyny chiński lotniskowiec „Liaoning” wraz z grupą okrętów eskortujących. Potem, nie dalej jak tydzień temu, Chiny wysłały w okolice Tajwanu bombowce eskortowane przez samoloty myśliwskie. Nie ma na świecie eksperta, który by nie przyznał, że takie zabawy mogą się łatwo rozwinąć w konflikt zbrojny. Co prawda, armia chińska jest dziesięciokrotnieliczniejsza od tajwańskiej, ale Tajwańczycy są wyposażeni w najnowszą broń amerykańską, nie tylko supernowoczesne niszczyciele rakietowe, lecz także lotnictwo i baterie rakiet Patriot, niwelujące przewagę komunistów. Poza tym za Tajwanem stoją także Japonia i Stany Zjednoczone, szukające sposobów na ograniczenie imperialnych zapędów Pekinu. Oznacza to, że ewentualny lokalny konflikt w Cieśninie Tajwańskiej może szybko się przerodzić w wojnę Wschodu i Zachodu.
W grze o Tajwan nie chodzi wyłącznie o osobiste ambicje prezydenta Xi, który chciałby przejść do historii jako przywódca, który zjednoczył wszystkie części Chin. Pekin bardzo irytuje też sukces demokracji na wyspie, która od opanowania w 1949 r. Chin przez komunistów zachowuje pełną niezależność. Komuniści bronią swoich autorytarnych rządów w Państwie Środka argumentem, że w chińskim społeczeństwie demokracja nie ma szans rozwoju. Przykład Tajwanu demaskuje to kłamstwo. W rankingu demokracji na świecie, publikowanym przez amerykański instytut Freedom House, Tajwan ma 91 na 100 możliwych punktów. To więcej niż Polska, Francja, Włochy czy nawet USA, nie wspominając o potężnym chińskim sąsiedzie, któremu przyznano zaledwie 15 pkt. Powód drugi jest taki, że demokratyczny i prozachodni Tajwan jest jak korek zamykający chińskim komunistom drogę na Pacyfik. Bez wchłonięcia Tajwanu, nazywanego od końca II wojny światowej niezatapialnym lotniskowcem USA u wybrzeży Chin, komuniści nie będą mogli w pełni kontrolować handlowych szlaków morskich. A to od nich zależy pomyślność chińskiej gospodarki i realizacja mocarstwowych planów Xi Jinpinga. To m.in. z powodu oporu dumnych ze swojej demokracji i niezależności Tajwańczyków Pekin wydaje biliony dolarów na budowę lądowych połączeń z odbiorcami na Zachodzie.
Realizację strategii Jedwabnego Szlaku przyspieszono, gdy w 2016 r. wybory na wyspie wygrała partia DPP opowiadająca się za niepodległością Tajwanu od Chin (obecnie zarówno rząd w Pekinie, jak i ten w Tajpej uważają się za jedyną legalną reprezentację Państwa Środka – patrz ramka). Wynik wyborów sprowokował Pekin do nękania wyspy rozmaitymi szykanami. Ograniczono ruch turystyczny z Chin – w rezultacie w ciągu roku spadł o 40 proc. Chiny zaczęły też otwierać nowe korytarze powietrzne dla ruchu pasażerskiego, przecinające się ze szlakami lotów samolotów tajwańskich. Tajpej protestowało, wskazując na zagrożenie katastrofą, ale ponieważ z powodu nacisków Pekinu wyspa nie jest członkiem International Civil Aviation Organization, nie na wiele się to zdało. Chińscy cenzorzy zaczęli też zamykać witryny firm międzynarodowych, które na liście krajów, w których mają swoje biznesy, traktowały Tajwan jako oddzielne państwo. Taki los spotkał m.in. Zarę i Marriotta. Skoro w Pekinie przywiązują wagę do takich drobiazgów, można sobie wyobrazić atak szału, który tam nastąpił po tym, jak prezydent Donald Trump zadzwonił do wybranej w demokratycznych wyborach prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen i jeszcze pochwalił się tym na Twitterze. Dla komunistów jest ona jedynie administratorem jednej z ich prowincji.
Koniec ciuciubabki z pekinem
Do telefonu, który rozpoczął nową zimną wojnę między USA a Chinami, miał namówić Trumpa John Bolton, były ambasador amerykański przy ONZ. Ten polityczny jastrząb, blisko związany z administracją George’a W. Busha, został właśnie nowym doradcą Białego Domu do spraw bezpieczeństwa narodowego. Dla Tajwanu to świetna wiadomość, bo Bolton wielokrotnie publicznie mówił, że USA powinny nawiązać oficjalne stosunki dyplomatyczne z wyspą. Sugerował także przeniesienie tam amerykańskiej bazy wojskowej z japońskiej wyspy Okinawa. I bez niego Ameryka wykonała jednak ostatnio wiele irytujących Chiny gestów wobec Tajwanu.
Trzy tygodnie temu Donald Trump podpisał ustawę znoszącą ograniczenia w oficjalnych kontaktach polityków USA i Tajwanu na najwyższym szczeblu. Dotąd w tej kwestii obowiązywała schizofrenia. Z jednej strony USA, jako gwarant bezpieczeństwa Tajwanu, dostarczały sojusznikowi nowoczesną broń i zapewniały wsparcie polityczne. Z drugiej, żeby nie drażnić Pekinu, Amerykanie zachowywali się, jakby Tajwanu oficjalnie nie było. Biały Dom unikał wszelkich formalnych spotkań na szczeblu politycznym, mocno gimnastykując się, żeby pogodzić to z sojuszem łączącym od dziesięcioleci oba kraje. Amerykański Departament Stanu opracował nawet specjalny przewodnik dla swoich dyplomatów, określający szczegółowo, co wolno, a czego nie w relacjach z Tajwanem. Jeszcze jesienią zeszłego roku dla ugłaskania coraz bardziej wrogo nastawionych do Trumpa Chińczyków wydano nawet zakaz eksponowania na stronach resortu dyplomacji symboli tajwańskiej suwerenności. Z witryn rządu USA wykasowano wszystkie zdjęcia z flagą tajwańską, wywołując zrozumiałe oburzenie rządu w Tajpej. Teraz cała gra w ciuciubabkę, uwzględniająca chińskie pretensje do kontroli nad wyspą, się skończyła.
Tajpej odwiedził już wysoki rangą urzędnik Departamentu Stanu Alex Wong, zapewniając prezydent Tsai Ing-wen o pełnym wsparciu ze strony administracji Trumpa. Po nim na wyspę przyleciała Susan Thornton, kierująca w Departamencie Stanu polityką wobec Azji Wschodniej. W Kaohsiung na południu Tajwanu, 13. największym porcie świata, spotkała się z elitą rządzącej partii DPP, co jeszcze rok temu byłoby absolutnie nie do pomyślenia. Pekin zżyma się na te ożywienie kontaktów, obawiając się, że może się to skończyć nawiązaniem oficjalnych relacji dyplomatycznych obu krajów. Chińczyków niepokoi też zacieśnienie współpracy wojskowej. Dotąd Amerykanie nie sprzedawali tajwańskim sojusznikom niektórych rodzajów broni, żeby nie drażnić niepotrzebnie Chin. To się jednak także zmienia. Po raz pierwszy od 16 lat doroczne spotkanie przedstawicieli amerykańskiego i tajwańskiego sektora obronnego ma się odbyć w Tajpej, a nie w Stanach. Mowa jest też o zagęszczeniu częstotliwości spotkań do dwóch rocznie. To nie jest jedynie pusty gest, bo Tajwan przeznacza na obronność 2 proc. PKB, co w 2018 r. oznaczać będzie prawie 11 mld dolarów. To mniej więcej tyle samo, ile w tym roku przeznaczy na armię dwa razy ludniejsza i 10 razy większa Polska.
Przeciąganie Watykanu
W Tajpej bardziej niż chińskich bombowców nad chronionym przez amerykańskie patrioty niebie obawiają się wojny handlowej USA z Chinami. Trump postanowił rzucić wyzwanie chińskiej dominacji w światowym handlu, podnosząc cła na import towarów z Chin o wartości ponad 50 mld dolarów rocznie. Może to uderzyć rykoszetem w Tajwan, który jest światowym potentatem w produkcji półprzewodników, ekranów LCD i modułów komunikacji bezprzewodowej. Większość produkcji trafia oczywiście do Chin, a także na rynek amerykański. Dlatego rząd w Tajpej już rozpoczął negocjacje z USA w sprawie wprowadzenia dla produktów z wyspy okresu przejściowego w nowej polityce celnej Waszyngtonu. To może być kolejny powód do zadrażnień z Pekinem, który się upiera, że Tajwan jest częścią chińskiego obszaru celnego. Komuniści mają do dyspozycji także inne narzędzia nacisku na rząd w Tajpej. Od czasu objęcia tam władzy przez zwolenników niepodległości wyspy Chiny przyspieszyły operację pozbawiania jej resztek dyploma tycznego uznania w świecie.
Z krótkiej listy państw, uznających suwerenność Tajwanu, odpadły ostatnio Panama i afrykańskie São Tomé przekupione przez Państwo Środka. Teraz szykuje się jeszcze potężniejszy cios, bo Chiny są na najlepszej drodze do przywrócenia stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Ceną za to może być zerwanie przez kurię stosunków dyplomatycznych z Tajwanem. W przeciwieństwie do komunistycznych Chin katolicy na Tajwanie nie tylko mają pełną swobodę wyznania, ale odgrywają też ważną rolę polityczną. Katolikiem jest wiceprezydent Tajwanu Chen Chien-jen. Przeciągnięcie Watykanu na stronę Pekinu byłoby dla Tajpej klęską pogłębiającą izolację kraju. Rządzący wyspą politycy pokładają nadzieje w konflikcie USA z Chinami, licząc na swoją strategiczną pozycję. Na razie Trump jest gotów grać ostro tajwańską kartą z Chinami. Jak długo gra będzie się toczyć, prezydent Chin Xi Jinping będzie musiał czekać cierpliwie na umieszczenie tajwańskiej wisienki na swoim imperialnym torcie.
O umowie Watykanu z Chinami pisaliśmy wnumerze 8/2018, a o dożywotniej kadencji prezydenta Xi Jinpinga – w numerze 10/2018. Teksty są dostępne w archiwum wydań na Wprost.pl
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.