Mówiono o nim „cudowne dziecko kina”. Swój debiut pokazał na festiwalu w Cannes dwa miesiące po 20. urodzinach. Pięć lat później, gdy prezentował świetną „Mamę”, w miejscowym sklepie Fnac można było kupić box z jego wybranymi (!) filmami. Dzisiaj już nikt nie ekscytuje się jego wiekiem. Ma na koncie osiem pełnych metraży i należy do panteonu światowych reżyserów – z charakterystycznym stylem, kolekcją najważniejszych nagród, zaufaniem widzów i uznaniem krytyków oraz świadomością ceny, którą musiał zapłacić za swoją pozycję.
„Matthias i Maxime” to fi lm człowieka zmęczonego. Opowieść o ludziach, którzy muszą zadać sobie pytanie, w jakim miejscu życia się znaleźli. – Skończyłem trzydziestkę – mówi mi reżyser. – To specyfi czny czas: kiedy ciągle jest się młodym, ale już nie najmłodszym. Człowiekowi wydaje się, że dogryzł się wreszcie do jakiejś prawdy o sobie, rozpoznał swoje potrzeby i oczekiwania wobec świata. A nagle patrzy w lustro i okazuje się, że być może to nieprawda.
Tytułowi bohaterowie przyjaźnią się od dziecka. Matt zrobił karierę, ma stałą partnerkę, wygodne życie. Max (w tej roli sam Dolan) pracuje jako barman, zajmuje się matką narkomanką po odwyku i przygotowuje do wyjazdu na dwa lata do Australii. Na imprezie siostra kumpla poprosi ich, żeby zagrali w jej etiudzie scenę pocałunku. Niby nic. Ale Matt nie będzie w stanie o tym momencie bliskości zapomnieć. A gdy już zaczyna kwestionować jedną sferę życie, kolejne pytania spadną na niego jak lawina.
„Matthias i Maxime” jest obok debiutanckiego „Zabiłem moją matkę” najspokojniejszym i najbardziej intymnym filmem Kanadyjczyka. I te dwie opowieści, które oddziela dekada, oddają drogę, którą przeszedł. A razem z nim: jego generacja. Sam mówi: – Robię filmy dla wszystkich. Wiem jednak, że są one szczególnie ważne dla ludzi w moim wieku. Bo oni czekają na sztukę, która odbije ich rzeczywistość.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.