Politycy chcą nowych immunitetów
Dotarły do mnie porażające i przerażające informacje. W Polsce muzycy grają na instrumentach, kierowcy kierują samochodami, dziennikarze piszą artykuły, policjanci łapią złodziei, a tajne służby sprawdzają polityków, których podejrzewają o lewe interesy.
Tym ostatnim sensacyjnym spostrzeżeniem podzielił się z posłami z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych były szef MSWiA Janusz Kaczmarek, a tabun polityków i dziennikarzy powtórzył je jako dowód, że Polska jest afrykańskim bantustanem. Pewnie według tych specjalistów Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralne Biuro Antykorupcyjne powinny się zajmować łapaniem złodziei słoików z piwnic i rowerów spod osiedlowych trzepaków. A prokurator generalny, zamiast koordynować działalność służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, powinien siedzieć w gabinecie i robić na drutach.
Oczywiście, trudno dziś przesądzić, czy ABW i CBA miały uzasadnione powody, by zajmować się wymienionymi przez Kaczmarka politykami. Ale kto by tego dociekał? Większość obserwatorów oburzyło już samo zajmowanie się politykami. Jak to wytłumaczyć? Bardzo prosto – wielu spośród tych „specjalistów" mentalnie ciągle tkwi w PRL, gdzie podstawowym zadaniem tajnych służb była powszechna inwigilacja obywateli, a nie polityków, którzy mieli nad specsłużbami pełną władzę, nie ograniczoną żadną kontrolą.
Problem jest zresztą o wiele poważniejszy. Wydarzenia ostatnich dni wskazują na to, że politycy próbują wprowadzić dla siebie nowe immunitety. Od wielu tygodni nie słyszałem o żadnej aferze z politykiem w roli głównej, do której wyjaśnienia nie chciano by powoływać komisji śledczej. Statystycznie rzecz biorąc, politycy popełniają przestępstwa tak samo często (i tak samo poważne) jak lekarze, muzycy i zegarmistrze. Dlaczego więc podejrzanym o nie politykom ma przysługiwać więcej praw do obrony niż przedstawicielom innych zawodów? Nieprzypadkowo wspominam o prawie do obrony. O ile w poprzedniej kadencji Sejmu komisje śledcze miały służyć wyjaśnieniu przestępstw popełnianych przez polityków, o tyle teraz chwilowo rządząca w parlamencie koalicja PO-SLD-LiS-PSL próbuje zamienić komisje w organy służące obronie polityków oskarżanych o przestępstwa – przede wszystkim Andrzeja Leppera i Janusza Kaczmarka.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze towarzyszący komisjomanii wielki lament przeciwko interesowaniu się przez organy ścigania czy media rodzinami polityków. To też nieznana w cywilizowanym świecie forma immunitetu dla polityków. A przecież bycie posłem czy ministrem nie jest w Polsce obowiązkowe. Dlatego służby i dziennikarze, tak jak na całym świecie, mają prawo interesować się tym, czy żona albo szwagier wysoko postawionego polityka nie mają dzięki jego pozycji forów w prowadzonych przez siebie interesach.
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że komisjomanię i „koalicję szwagrów" z premierem Kaczmarkiem na czele (a w przyszłości być może z premierem Kwaśniewskim i prezydentem Tuskiem) bracia Kaczyńscy i PiS mają „na ogonie" na własne życzenie. Kiedy z hukiem dymisjonowano najpierw Andrzeja Leppera, a później Janusza Kaczmarka, pewnie większa część opinii publicznej była po stronie premiera i ministra sprawiedliwości. Ale mijają tygodnie, a obaj pozostający „w kręgu podejrzeń" politycy nie mają postawionych żadnych zarzutów. Teraz, nawet jeśli zostaną im wreszcie postawione, to opozycji łatwo będzie je „sprzedać" opinii publicznej jako zemstę IV RP za ujawnienie mechanizmów jej funkcjonowania. I wnioskować o powołanie komisji śledczej w sprawie ich postawienia.
Tym ostatnim sensacyjnym spostrzeżeniem podzielił się z posłami z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych były szef MSWiA Janusz Kaczmarek, a tabun polityków i dziennikarzy powtórzył je jako dowód, że Polska jest afrykańskim bantustanem. Pewnie według tych specjalistów Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralne Biuro Antykorupcyjne powinny się zajmować łapaniem złodziei słoików z piwnic i rowerów spod osiedlowych trzepaków. A prokurator generalny, zamiast koordynować działalność służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, powinien siedzieć w gabinecie i robić na drutach.
Oczywiście, trudno dziś przesądzić, czy ABW i CBA miały uzasadnione powody, by zajmować się wymienionymi przez Kaczmarka politykami. Ale kto by tego dociekał? Większość obserwatorów oburzyło już samo zajmowanie się politykami. Jak to wytłumaczyć? Bardzo prosto – wielu spośród tych „specjalistów" mentalnie ciągle tkwi w PRL, gdzie podstawowym zadaniem tajnych służb była powszechna inwigilacja obywateli, a nie polityków, którzy mieli nad specsłużbami pełną władzę, nie ograniczoną żadną kontrolą.
Problem jest zresztą o wiele poważniejszy. Wydarzenia ostatnich dni wskazują na to, że politycy próbują wprowadzić dla siebie nowe immunitety. Od wielu tygodni nie słyszałem o żadnej aferze z politykiem w roli głównej, do której wyjaśnienia nie chciano by powoływać komisji śledczej. Statystycznie rzecz biorąc, politycy popełniają przestępstwa tak samo często (i tak samo poważne) jak lekarze, muzycy i zegarmistrze. Dlaczego więc podejrzanym o nie politykom ma przysługiwać więcej praw do obrony niż przedstawicielom innych zawodów? Nieprzypadkowo wspominam o prawie do obrony. O ile w poprzedniej kadencji Sejmu komisje śledcze miały służyć wyjaśnieniu przestępstw popełnianych przez polityków, o tyle teraz chwilowo rządząca w parlamencie koalicja PO-SLD-LiS-PSL próbuje zamienić komisje w organy służące obronie polityków oskarżanych o przestępstwa – przede wszystkim Andrzeja Leppera i Janusza Kaczmarka.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze towarzyszący komisjomanii wielki lament przeciwko interesowaniu się przez organy ścigania czy media rodzinami polityków. To też nieznana w cywilizowanym świecie forma immunitetu dla polityków. A przecież bycie posłem czy ministrem nie jest w Polsce obowiązkowe. Dlatego służby i dziennikarze, tak jak na całym świecie, mają prawo interesować się tym, czy żona albo szwagier wysoko postawionego polityka nie mają dzięki jego pozycji forów w prowadzonych przez siebie interesach.
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że komisjomanię i „koalicję szwagrów" z premierem Kaczmarkiem na czele (a w przyszłości być może z premierem Kwaśniewskim i prezydentem Tuskiem) bracia Kaczyńscy i PiS mają „na ogonie" na własne życzenie. Kiedy z hukiem dymisjonowano najpierw Andrzeja Leppera, a później Janusza Kaczmarka, pewnie większa część opinii publicznej była po stronie premiera i ministra sprawiedliwości. Ale mijają tygodnie, a obaj pozostający „w kręgu podejrzeń" politycy nie mają postawionych żadnych zarzutów. Teraz, nawet jeśli zostaną im wreszcie postawione, to opozycji łatwo będzie je „sprzedać" opinii publicznej jako zemstę IV RP za ujawnienie mechanizmów jej funkcjonowania. I wnioskować o powołanie komisji śledczej w sprawie ich postawienia.
Więcej możesz przeczytać w 35/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.