Trwamy już 500 dni. Hura! – obwieścił rząd. Prezydent mógłby go przebić trwaniem przez 1200 dni. A niektórzy posłowie mogą to przelicytować trwaniem nawet przez 7500 dni. Mamy więc telewizję Trwam w wydaniu nie-Rydzykowym. Polska trwaniem stoi. Tyle że samo trwanie to nic specjalnego, bo taki dąb Bartek w Świętokrzyskiem trwa już sobie jakieś 240 000 dni. I nic z tego nie wynika.
Filozofię bezpretensjonalnego trwania lansował bohater książki Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być" – Ross O’Grodnick. Jako ogrodnik rozczulał się nad roślinami rosnącymi „mimo woli". I konkluzja była taka, że ich los jest bez znaczenia, a coś rosnąć musi. Zdaje się, że podobnie jest z polskimi politykami, w tym z prezydentem i premierem. Mówią nam coraz częściej: trwamy sobie i możecie nam nagwizdać.
Przy okazji 500 dni rządu mogliśmy się dowiedzieć, że w różnych dziedzinach polskiego życia generalnie coś się dzieje. I ktoś tam trwa. Robi się. Kiedy klasyka Nikodema Dyzmę (skądinąd Jerzy Kosiński, wzorując się na tej postaci, tworzył O’Grodnicka) dyrektor banku zbożowego pytał, co odpowiedzieć klientowi, Dyzma odparł: „Nie mówimy tak, ale nie mówimy też nie. Sprawa jest w załatwianiu". W Polsce też wszystko jest „w załatwianiu", co oznacza, że może nigdy nie zostać załatwione, ale nie ma takiej pewności. Bo a nuż coś się uda i malkontentom będzie łyso. A ogólniej z enuncjacji polityków wynika, że powinniśmy być im wdzięczni za trwanie i sprawy „w załatwianiu", bo dzięki temu wiele nie popsuli.
Mamy więc w naszym kraju (ale to trend światowy, o czym najlepiej świadczy prezydentura Baracka Obamy) teraz modę na minimal politics, tak jak w latach 60. XX wieku mieliśmy modę na minimal art. W dziełach takich twórców jak Robert Morris, Donald Judd, Robert Duran, Carl Andre czy Sol LeWitt chodziło o spokój, bezruch, ciszę, kontemplację i medytację. W polskiej (i nie tylko) polityce chodzi o to samo. I powinniśmy być politykom za to wdzięczni, bo to bardzo miłe stany. W dodatku minimal politics jest reakcją na polityczny hiperrealizm z przeszłości (w sztuce XX wieku było właściwie odwrotnie: hiperrealizm był reakcją na minimal art). Polityczny hiperrealizm polegał na tym, że były jakieś wielkie idee, pomysły, plany, mobilizowano narody do wielkich czynów. I to było naprawdę niebezpieczne. Znacznie bezpieczniejsze są spokój, cisza i bezruch.
Kiedy wymagamy od polityków, by głosili wielkie idee i starali się do nich mobilizować społeczeństwa, czyli w efekcie coś po sobie pozostawili, bezsensownie się ich czepiamy. Na obecnym etapie rozwoju to jest niepotrzebne, a nawet szkodliwe. Oni uprawiają minimal politics, więc nie możemy od nich wymagać hiperrealizmu. Gdy to pojmiemy, przestaniemy się frustrować. Wtedy nie będziemy się czepiać tego, że słabo idzie z autostradami, liniami kolejowymi, osiągnięciami naukowymi czy sukcesami sportowymi, tylko będziemy zadowoleni, że te sprawy są „w załatwianiu". Podobnie jest w wymiarze sprawiedliwości, gdzie na przykład kwestia finansowania kampanii Janusza Palikota jest „w załatwianiu" w różnych instancjach, co tchnie optymizmem, bo mogłaby przecież zostać ostatecznie zakopana.
Dzięki minimal politics dla własnego dobra nie wiemy, czy mamy właściwie w Polsce kryzys, czy nie. Po prostu sprawa jest „w załatwianiu". Podobnie jak „w załatwianiu" jest walka z kryzysem. Tylko czasem nie da się tego długo ciągnąć, bo musi zapaść jakieś rozstrzygnięcie. Tak było w sprawie kandydowania Radka Sikorskiego na sekretarza generalnego NATO. Inni się po prostu nie poznali na naszej wyrafinowanej strategii i na nasze „w załatwianiu" odpowiedzieli załatwieniem nas na cacy. Oby strategia trwania i minimal politics nie skończyła się takim załatwieniem nas na cacy we wszystkim, co ważne. Polscy politycy, z prezydentem i premierem, mówią nam coraz częściej: trwamy sobie i możecie nam nagwizdać
Przy okazji 500 dni rządu mogliśmy się dowiedzieć, że w różnych dziedzinach polskiego życia generalnie coś się dzieje. I ktoś tam trwa. Robi się. Kiedy klasyka Nikodema Dyzmę (skądinąd Jerzy Kosiński, wzorując się na tej postaci, tworzył O’Grodnicka) dyrektor banku zbożowego pytał, co odpowiedzieć klientowi, Dyzma odparł: „Nie mówimy tak, ale nie mówimy też nie. Sprawa jest w załatwianiu". W Polsce też wszystko jest „w załatwianiu", co oznacza, że może nigdy nie zostać załatwione, ale nie ma takiej pewności. Bo a nuż coś się uda i malkontentom będzie łyso. A ogólniej z enuncjacji polityków wynika, że powinniśmy być im wdzięczni za trwanie i sprawy „w załatwianiu", bo dzięki temu wiele nie popsuli.
Mamy więc w naszym kraju (ale to trend światowy, o czym najlepiej świadczy prezydentura Baracka Obamy) teraz modę na minimal politics, tak jak w latach 60. XX wieku mieliśmy modę na minimal art. W dziełach takich twórców jak Robert Morris, Donald Judd, Robert Duran, Carl Andre czy Sol LeWitt chodziło o spokój, bezruch, ciszę, kontemplację i medytację. W polskiej (i nie tylko) polityce chodzi o to samo. I powinniśmy być politykom za to wdzięczni, bo to bardzo miłe stany. W dodatku minimal politics jest reakcją na polityczny hiperrealizm z przeszłości (w sztuce XX wieku było właściwie odwrotnie: hiperrealizm był reakcją na minimal art). Polityczny hiperrealizm polegał na tym, że były jakieś wielkie idee, pomysły, plany, mobilizowano narody do wielkich czynów. I to było naprawdę niebezpieczne. Znacznie bezpieczniejsze są spokój, cisza i bezruch.
Kiedy wymagamy od polityków, by głosili wielkie idee i starali się do nich mobilizować społeczeństwa, czyli w efekcie coś po sobie pozostawili, bezsensownie się ich czepiamy. Na obecnym etapie rozwoju to jest niepotrzebne, a nawet szkodliwe. Oni uprawiają minimal politics, więc nie możemy od nich wymagać hiperrealizmu. Gdy to pojmiemy, przestaniemy się frustrować. Wtedy nie będziemy się czepiać tego, że słabo idzie z autostradami, liniami kolejowymi, osiągnięciami naukowymi czy sukcesami sportowymi, tylko będziemy zadowoleni, że te sprawy są „w załatwianiu". Podobnie jest w wymiarze sprawiedliwości, gdzie na przykład kwestia finansowania kampanii Janusza Palikota jest „w załatwianiu" w różnych instancjach, co tchnie optymizmem, bo mogłaby przecież zostać ostatecznie zakopana.
Dzięki minimal politics dla własnego dobra nie wiemy, czy mamy właściwie w Polsce kryzys, czy nie. Po prostu sprawa jest „w załatwianiu". Podobnie jak „w załatwianiu" jest walka z kryzysem. Tylko czasem nie da się tego długo ciągnąć, bo musi zapaść jakieś rozstrzygnięcie. Tak było w sprawie kandydowania Radka Sikorskiego na sekretarza generalnego NATO. Inni się po prostu nie poznali na naszej wyrafinowanej strategii i na nasze „w załatwianiu" odpowiedzieli załatwieniem nas na cacy. Oby strategia trwania i minimal politics nie skończyła się takim załatwieniem nas na cacy we wszystkim, co ważne. Polscy politycy, z prezydentem i premierem, mówią nam coraz częściej: trwamy sobie i możecie nam nagwizdać
Więcej możesz przeczytać w 17/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.