Zamykanie się ministrów przed robotnikami jest nie tylko nietaktem, ale też fałszuje obraz historii. Z tego, co wiem, na Wawelu nie było strajków stoczniowców i nie stanęły krzyże zabitych w 1970 r.
Dwadzieścia lat temu głównym aktorem i rzecznikiem zmian w Polsce była „Solidarność" i współpracująca z nią, choć mająca własne ambicje, elita opozycji związana z Komitetem Obywatelskim. Co do tego nikt chyba nie ma wątpliwości. Ograniczone wybory z 4 czerwca 1989 r. nie były tak oczywistym przełomem jak dokonanawcześniej, 17 kwietnia, ponowna legalizacja NSZZ „Solidarność". Ten właśnie moment stanowił symboliczne zwycięstwo nad komuną, bo dowodził, że mimo stanu wojennego związek przetrwał jako znak sprzeciwu wobec reżimu. Stan wojenny z tej perspektywy okazał się nie tylko błędem, zbrodnią, ale i klęską. Wojskowo-policyjny reżim przegrał trwające prawie dekadę starcie. „Solidarność” liczebnością, składem, robotniczym zapleczem, spokojem i ideami odbierała dawnemu ustrojowi jego najskromniej nawet pomyślane uprawomocnienie. Dlatego ponowna rejestracja „Solidarności” była najpewniejszą gwarancją zmian. Łatwiej zbałamucić, oszukać czy unieszkodliwić grupę posłów, niż znów frontalnie uderzyć w związek. Drugiej konfrontacji z „Solidarnością” partia rządząca nie mogła wygrać. Brakowało jej sił militarnych i ideologicznego uzasadnienia.
Więcej możesz przeczytać w 23/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.