Półtora wieku temu John Stuart Mill rozważał, jakim państwom należy udzielać pomocy w walce o wolność, i doszedł do wniosku, że tylko tym, których społeczeństwa wykazują wolę wolności. Dlatego nie widział wśród wolnych państw Rosji, ale widział Polskę i Włochy. W 1918 r. prezydent Woodrow Wilson przedstawił doktrynę „samostanowienia narodowego", wedle której wolne miały być te państwa, których obywatele tego chcieli i dawali dowody tego pragnienia. Doktryna ta w istocie obowiązuje do dzisiaj (przykładem jest Kosowo).
Naturalnie nie zawsze pomoc Zachodu była możliwa, bo przeciwnik był zbyt potężny. Jednak paniczny strach zachodniego liberalizmu przed wywołaniem wojny doprowadził do bardzo wielu nieszczęść. Strach ten przełamał George W. Bush, który rozpoczął wojnę w Iraku, co było najgłupszą decyzją w najnowszych czasach i do dzisiaj poważnie ciąży na zachowaniu USA, a pośrednio i reszty „wolnego świata". Potem przyszedł Afganistan, z którym nie wiadomo, jak sobie poradzić. W rezultacie nastąpił paraliż zachodnich ideałów. Zachód, który zachwycał się „trzecią falą demokratyzacji” 1989-1990 (Samuel Huntington) zupełnie nie wie, jak sobie poradzić z „czwartą falą demokratyzacji”. Nie wie nawet, czy ją popiera inaczej niż za pomocą banałów wzywających Kaddafiego do nieużywania siły w stosunku do ludności cywilnej. Najchętniej zostawiono by Libię i następne kraje, które już czekają w demokratyzacyjnej kolejce, samym sobie – przecież dojdzie w końcu do jakiegoś rozwiązania. Wielu tyranów, którzy są teraz atakowani przez własne społeczeństwa, w ostatnim okresie złagodniało i stało się cichymi sojusznikami Zachodu. Wystarczy przypomnieć, jak prezydent Sarkozy podejmował Kaddafiego w Paryżu.
Moralne oburzenie jest w tym przypadku na miejscu, ale moralność nie ma wielkiego znaczenia w polityce, zwłaszcza międzynarodowej. Oburzenie czy strach może budzić bezradność tak jawnie demonstrowana, a nawet pochwalana. Trwa niemal wyścig deklaracji, że społeczeństwu libijskiemu nie udzieli się żadnej pomocy poza humanitarną. Nie wiadomo, po co deklarują to polskie władze, których i tak nie stać na żadne istotne kroki polityczne czy wojskowe.
Jak na tej podstawie mają oceniać postawę Zachodu ludzie, którzy wychowani po części na zachodnich ideałach i mediach widzą teraz bezradność Zachodu? Reakcja wobec Libii spowoduje upadek pozycji międzynarodowej zarówno USA, jak i Unii Europejskiej w krajach aspirujących do demokratycznej zmiany. Zachód sam rezygnuje z przywództwa, zostawiając sprawy swojemu biegowi. Ale w jego miejsce pojawią się inni. Już czeka Iran, już czekają Chiny, już czeka Rosja.
Rozumiem, że nikt nie lubi wojny, a już najbardziej liberałowie, którzy we wszystkich sytuacjach, gdy groził zbrojny konflikt, wycofywali poparcie dla zainteresowanych wolnością krajów. Prawdą jest, że wiele udało się osiągnąć bez wojny, dzięki negocjacjom czy presji, ale nie zawsze to wystarczy, a zupełnie niepotrzebne są deklaracje, że za żadne skarby nie zaangażujemy się militarnie. Można się nie angażować, nie trzeba tego jednak mówić, bo pomaga się przeciwnikowi. Rozumiał to Henry Kissinger, ale nie rozumieją przywódcy takich martwych politycznie tworów jak UE, która na jednym posiedzeniu potępia wydarzenia w Libii i łamanie praw człowieka na Białorusi.
Zachód już nie tylko nie potrafi się angażować w obronie demokracji, lecz nie potrafi nawet straszyć skutecznie i odważnie. Pozostaje dramatyczne pytanie, czy taki Zachód jest w stanie długo przetrwać. Uzależniony od surowców, dramatycznie zadłużony i straszliwie przestraszony. Czy chcemy przez następne dekady żyć w świecie, w którym nam będzie zapewne znośnie, ale który będzie w coraz większym stopniu bierny i zależny od cywilizacji niezachodnich? Huntington pisał o „zderzeniu cywilizacji", a nam przychodzi myśleć o obumieraniu naszej cywilizacji jako tej jedynej opartej na ideałach demokracji i liberalizmu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.