Jest grudzień 2010 r. Od Atlantyku wieje porywisty wiatr, a Grzegorz Hajdarowicz z rozmachem chwyta zielony orzech i próbuje go rozłupać metalowym ostrzem. Uderza raz, uderza drugi. Nic. Kokos pozostaje niewzruszony. – Chyba zostawmy to fachowcom – uśmiecha się do kamery i rzuca orzech na ziemię.
Andrzej Długosz, kiedyś działacz podziemia, a dziś PR-owiec związany z politykami PO, naciska klawisz komórki i wysyła SMS-a do Grzegorza Hajdarowicza: „Gratuluję konsekwencji!". Jest 1 lipca 2011 r. Dzień wcześniej Grzegorz Hajdarowicz kupił od Anglików 51 proc. udziałów w spółce wydającej „Rzeczpospolitą" i tygodnik „Uważam Rze".
Od tej pory w „Rzeczpospolitej" trwa nerwówka. Umowa sprzedaży jeszcze nie obowiązuje (musi się na nią zgodzić urząd ochrony konkurencji), a na dziennikarskiej giełdzie już pojawiają się nazwiska nowych naczelnych. Prawicowych i lewicowych. Jeden z nich nie kryje zadowolenia: – Przejęcie będzie twarde. Zero litości dla starej ekipy. Noc św. Bartłomieja za drzwiami.
To żarty, oficjalnie Hajdarowicz deklaruje, że nie zrobi czystek w redakcji. I na jednym wydechu dopowiada, że pierwsze poważne pieniądze zarobił na handlu lekarstwami, których nie znosi.
Zadyma
31 sierpnia 1982 r., Nowa Huta. Okolice Teatru Ludowego. Demonstracja w rocznicę porozumień gdańskich. Grupa młodych ludzi rozstawia miny domowej roboty. Mają wybuchać pod milicyjnymi nyskami. Jeden z radiowozów wpada na minę, klekocząc przedziurawioną oponą, hamuje na trawniku.
Krakowski opozycjonista Jerzy Mohl tak zapamięta ten moment: „W parę sekund później chłopak o mocno kręconych włosach w częściowo nasuniętej na twarz chuście, rozwala płytką chodnikową szybę wraz z kratą tak, że wpadają do środka. Tym zadymiarzem był Grzesiek Hajdarowicz". Rok później, 31 sierpnia 1983 r. Na barykadzie w poprzek ulicy w Nowej Hucie dziesięciu działaczy KPN ogląda swój arsenał: cztery butelki po kryniczance (plus jedna po occie) wypełnione benzyną. Czy to wtedy Hajdarowicz chwyta jedną z nich i biegnie w stronę polewaczki ZOMO? Tego dawni działacze KPN nie pamiętają. Ale cały Kraków wie, że atakował samochody ZOMO kilka razy. Andrzej Długosz, w latach 80. zadymiarz krakowskiego KPN-u: – Rzucaliśmy koktajlami Mołotowa. Udało się spalić polewaczkę pod uniwersytetem. Kto rzucił którą butelką? Nie powiem.
Skąd ten – nomen omen – płomienny antykomunizm? Ma kilkanaście lat, gdy po śmierci studenta Stanisława Pyjasa ulicami Krakowa przechodzi czarny marsz. Jeszcze w podstawówce trafia do harcerskiego szczepu Żurawie, w którym wychowawcą jest opozycjonista Jerzy Bukowski. Październik 1982 r. Z notatki SB po akcji malowania napisów w IX LO w Krakowie: „Czarną farbą wykonano szereg napisów o treści: »Jaruzelski – chory człowieku, dokąd prowadzisz?«, »Solidarność«, »KPN« oraz symbole Polski Walczącej". Jednym z autorów jest Hajdarowicz. Wieczorami maluje napisy na murach: „Jaruzelski będzie wisiał", „Precz z komuną", „Solidarność”.
Żeby SB nie poznała go na zdjęciach, Hajdarowicz na zadymy chodzi w masce przeciwgazowej. W chlebaku nosi procę i dwie garście metalowych kulek wydłubanych z łożysk. Kolega z opozycji: – Zawsze był w pierwszym szeregu, zawsze w spodniach moro, zawsze gotowy do fizycznej konfrontacji.
Tołpa
Końcówka lat 80. W budce telefonicznej Hajdarowicz w rękawiczkach wykręca numer telefonu, przykłada chusteczkę do mikrofonu, czeka. Kiedy po drugiej stronie słyszy głos, rzuca kilka obelg i odwiesza słuchawkę. To akcja nękania „kolaborantów": „Gazeta Krakowska" właśnie wydrukowała listę osób, które popierają budowę pomnika rosyjskiego marszałka Iwana Koniewa.
Zostaje skarbnikiem swojej grupy w KPN. Trochę przy okazji studiuje na wydziale politologii i prawa. Już wtedy ma pociąg do lansu i pieniędzy. – Pamiętam go z tych czasów – opowiada jedna z krakowskich znajomych Hajdarowicza. – Pierwszy w mieście miał chustkę arafatkę. Dziewczyny na jego widok sikały po nogach. I wtedy kończy się PRL.
Wygląda to tak, że w sklepach nie ma cukru i masła, a czekoladą i wódką handluje się na łóżkach polowych. Telewidzów uzdrawia z ekranu rosyjski cudotwórca Kaszpirowski. Prasa pełna jest zachwytów nad preparatem doktora Tołpy. Idzie nowe. Hajdarowicz pracuje w krakowskim dzienniku „Depesza". – Zainwestował w „Depeszę". Wiem, bo pracowałem tam jako dziennikarz – opowiada Andrzej Długosz. – To był pierwszy niekomunistyczny tytuł w Krakowie. Gazeta oczywiście padła, to był trudny czas. Grzesiek zajął się innymi rzeczami.
Hajdarowicz wyjeżdża do Ameryki. W Nowym Jorku, w przerwie między kelnerowaniem, redaguje gazetkę o nazwie „Polska Gazeta". Wraca, ma parę tysięcy dolarów i chrapkę na biznes. Prasa wciąż pełna jest zachwytów nad preparatem Tołpy, tabletkami z torfu, które mają leczyć raka. Rozchodzą się jak ciepłe bułeczki.
Hajdarowicz zostaje w 1991 r. radnym KPN, a prywatnie handluje preparatem Tołpy. Sam rozwozi go po Polsce. Zarabia pierwsze poważne pieniądze. Biznes pada, gdy okazuje się, że preparat to lipa. Przez ostatnich 20 lat sprzedaje leki, restrukturyzuje upadłe przedsiębiorstwa, handluje nieruchomościami, przejmuje jeden z NFI, wydaje pisemko rozprowadzane w aptekach, produkuje filmy i górnicze maszyny. Niemal zawsze w gronie tych samych współpracowników.
Większość z nich nie ma doświadczenia na rynku mediów.
„Przekrój"
W roku 1999 r. po raz pierwszy odkupuje pakiet udziałów od norweskiego koncernu Orkla, ówczesnego współwłaściciela „Przekroju". Ale wtedy drugi współwłaściciel, spółdzielnia dziennikarska, protestuje. „Przekrój" uda mu się przejąć dopiero w 2009 r., zaraz potem miesięcznik „Sukces".
Dziennikarze „Przekroju" dziś są nieco rozczarowani. – Temat „Hajdarowicz’" to temat epicki – opowiada jeden z nich. – Nie ma pisma, które dałoby swojego właściciela na okładkę. W „Sukcesie" to się zdarzyło, i to w chwili, gdy część ludzi zwalniano, a części obniżono pensje.
Inny dziennikarz: – Mówił, że podwoimy sprzedaż, a z „Przekroju" zrobi klejnot rodzinny. Potem dostawaliśmy e-maile w rodzaju tego o zakazie wnoszenia komórek na spotkania z Hajdarowiczem: „Dzwoniący telefon jest niedopuszczalny – G. Hajdarowicz tego nie toleruje".
W wywiadach biznesmen twierdził, że podwoi sprzedaż „Przekroju" w ciągu trzech lat (mimo że rynek mediów drukowanych od kilku lat dołuje). Wiosną tego roku sprzedawało się ok. 42 tys. egzemplarzy tygodnika – rok wcześniej 55 tys. Wszyscy, z którymi rozmawiam o Hajdarowiczu, są zgodni: ma fioła na punkcie iPadów. Dziennikarz „Przekroju": – Ogłosił, że jest pionierem „na polu zamykania treści w internecie". To oznaczało zwolnienia ludzi i przeniesienie pisma do Krakowa. W marcu zaczęliśmy sprzedaż tygodnika na iPady i – jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy opłaty za korzystanie ze strony internetowej.
Andrzej Długosz: – Rozmawiałem o tym sporo z Hajdarowiczem. Nawet jeżeli wydaje się to dziś przedwczesne, to w 2015 r. liczba 12 mln Polaków posiadających tablety, o których mówi Hajdarowicz, jest realna. Postęp technologiczny jest tak szybki, że wszystko jest możliwe.
Marcin Kędryna, redaktor ipadowego wydania miesięcznika „Malemen": – Jest taki stary dowcip. Co to jest: nie dzwoni i nie mieści się w tyłku? To ruska maszyna do dzwonienia i mieszczenia się w tyłku. Z aplikacją „Przekroju" było podobnie. Po pierwsze, nie działała, a jak się ją już udało uruchomić, to brakowało treści do publikacji.
„Rzeczpospolita"
Początek lipca. Ministerstwo Skarbu deklaruje, że może odsprzedać Hajdarowiczowi pozostałe 49 proc. „Rzeczpospolitej". Prawica bije na alarm. Do wyborów tylko kilka miesięcy, a niechętna rządowi gazeta przechodzi w ręce wydawcy lewicującego „Przekroju"? I skąd Hajdarowicz miał pieniądze? 20 z 80 mln pożyczył od swojego NFI. A co z resztą? Czy to prawda, że za „Rzeczpospolitą" zapłacił pieniędzmi z banku biznesmena oskarżonego kiedyś przez gazetę o współpracę z SB?
Grzegorz Hajdarowicz: – Od myślenia podnosi się IQ, więc nikomu nie będę zabraniał myśleć. Ale to sprawy objęte tajemnicą handlową. Mogę powiedzieć tyle, że transakcję finansujemy ze środków własnych, niewykluczone, że kiedyś będziemy z kimś współpracować. Tyle.
Internauci prześcigają się w domysłach: czy wciąż jest antykomunistą? Kto zastąpi obecnych szefów „Rzepy"? Na giełdzie nazwisk pojawiają się dziennikarze z Krakowa. Niektórzy z nich żartują: – Nie jesteś pierwszy. Tak, rozmawiałem z Grześkiem. Tak, o „Rzepie". Przejęcie redakcji ma być twarde. Żadnej litości dla ekipy kojarzonej z PiS.
Hajdarowicz: – Już do mnie dzwonili dziennikarze z Warszawy i pytali, czy to prawda, że naczelnym będzie Grzegorz Schetyna. Powiem tak: Benedykt XVI też nie jest brany pod uwagę.
Znajomy, Maciej Gawlikowski, tak charakteryzuje stosunki Hajdarowicza z PiS: – Grzegorz był na liście osób, które miały w 2009 r. zostać odznaczone przez Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Polonia Restituta. Nagle z tej listy zniknął. Nie wiem, jaka była jego reakcja, bo nie utrzymujemy bliskich kontaktów. To było bardzo nieładne zagranie i był to jeden z przejawów wzajemnej niechęci Grzegorza do PiS i PiS do Grzegorza.
Palma
Hajdarowicz prowadzi biznesy z dworku pod Krakowem. – Znamienne dla Grześka, że do kaplicy obok pałacyku sprowadził relikwie św. Grzegorza – zdradza jeden z krakowskich filmowców. Kwiecień 2011 r. Program w telewizji śniadaniowej: – Jak pan to robi, że z tak małego pokoju kieruje tyloma biznesami? I który z tych biznesów jest panu najbliższy? – pyta dziennikarka.
Hajdarowicz: – Tu łatwiej zebrać myśli i tworzyć nowe historie. Biznesy? Myślę, że te medialne, „Przekrój", „Sukces", no i film oczywiście. Ale też Brazylia.
Dziennikarka, trochę bez związku: – Czy to znaczy, że pan jest tym chłopcem z bajki „Zaczarowany ołówek"?
– To była piękna bajka, choć zaczarowany ołówek wymieniłem na tablet. Ale bajka się realizuje – uśmiecha się Hajdarowicz.
Złośliwi mówią, że kocha się w sobie z wzajemnością. Zdarza mu się opowiedzieć, że występował w telewizji i dostało się od niego Barackowi Obamie.
Lubi też opowiadać o Brazylii (jest konsulem honorowym tego kraju w Krakowie). Jakie biznesy prowadzi za Atlantykiem? Piotr Młyniec z Polsko-Brazylijskiej Izby Gospodarczej nabiera wody w usta. O cudzych biznesach wypowiadać się nie może. Sam Hajdarowicz chwali się plantacją palm nad zatoką Formosa w prowincji Rio Grande do Norte. Czasem opowiada, że zbuduje tam park technologiczny. Na razie pilnowaniem palm zajmuje się Wojciech Kordecki, były dyplomata i dostawca jadowitych pająków. Z tym że palmy są nie do końca Hajdarowicza, tylko spółki Sibra, w której ma udziały.
Jadwiga Wiśniowska, współpracownica Hajdarowicza: – Te dwa i pół tysiąca hektarów to pierwszy i jak na razie jedyny projekt, który realizujemy na terenie Brazylii.
Listopad 2010 r. Współpracownicy Hajdarowicza urządzają nad zatoką Formosa pokaz dwóch filmów, które produkował ich szef. Szumnie nazywają to festiwalem.
Ale pokaz ginie, rozpływa się w zapachu smażonej ryby. Przyćmiewa go Festival Gastronômico da Albacora – na tej samej plaży najlepsi kucharze serwują gościom dania z tuńczyka żółtopłetwego. Turyści zajadają się przysmakami. W konkurencji tuńczyk kontra Hajdarowicz tym razem zwycięża tuńczyk. Ale na pewno będą „następne razy". Tuńczyki muszą uważać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.