Moja beza ma wiele tajemnic, jedna z nich polega na szczodrym geście, inna na sztuce cierpliwości. Moja beza jest długo suszona ciepłym powietrzem, dzięki czemu pięknie się kruszy, jest delikatna i rozpływa się w ustach. Nie smakuje jak skamielina, nie wygląda jak bryłka zlepiona z kawałków grubej soli. Ma specjalną, tajną recepturę, której nikomu nie udało się skopiować, mimo naprawdę usilnych starań. Jednym z docenianych w Warszawie deserów była i jest beza orzechowa z kremem daktylowo-kawowym. Powtórzona bezlitośnie i na twardo. Nie dało się tego jeść. Podobnie jak kopii mojej bezy pistacjowej, która padła ofiarą innego naśladowcy. Niby podobna, ale jakoś dziwnie zzieleniała. Czyżby z zazdrości? Nie, to po prostu tani barwnik. Chemia zamiast prawdziwej pistacji. Pistacje są szalenie delikatne, więc krem z nich jest ledwie zielony, ale jakże wyrazisty w smaku. Szczytem szaleństwa była odkryta przeze mnie niedawno imitacja mojej bezy migdałowej z kremem waniliowo-pomarańczowym z dodatkiem Cointreau. W bezie migdałowej główną rolę grają uprażone w cukrze i utłuczone młotkiem migdały.
W kopii – od metra surowych migdałowych płatków bez smaku. U mnie prawdziwa wanilia, tam wanilina. U mnie żółtka, tam... o żółtkach zapomnieli albo były za drogie. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że Chanel kopiowano od zawsze, ale przynajmniej te podróbki jakoś trzymały się kupy, tymczasem te wszystkie bezy à la Magda i à la Słodki są po prostu dramatyczne i nie nadają się do niczego. Uprzedzam zatem wszystkich naśladowców: będę bronić swojej własności intelektualnej. Nie mam zamiaru dzielić się z nikim wymyśloną przeze mnie bezą. Gdyby jeszcze ta podróbka była dobra, to pal licho. Niestety, imitacje, o których piszę, a których nagle namnożyło się całe mnóstwo, są na tyle złe, że muszę zawalczyć o dobre imię swoje i moich cukierni. Tak Słodkiego, jak i Embassy. Im bardziej dbam o to, żeby jedna nie udawała drugiej, tym bardziej fałszerze próbują wszystko zrobić prawie jak w obu. Wymyśliłam więc, że muszę swoje prace odpowiednio sygnować. Już niebawem każdy, kto dostanie kawałek mojej bezy, będzie miał stuprocentową pewność, że jest moja, że biorę za nią pełną odpowiedzialność i firmuję ją swoim nazwiskiem. Rozumiem, że inne miejsca chcą robić to samo co ja, ale wiem też, że im bardziej próbują mnie kopiować, tym bardziej wpadają we własne sidła. Mogą stawać na głowie, ale ich kopie będą tylko prawie tak samo dobre.
Ciekawe, że nikt do tej pory nie próbował kopiować moich drożdżowych jagodzianek. Życzyłabym sobie oczywiście, żeby sekret drożdżowego ciasta został w mojej rodzinie na zawsze, ale przecież nie tylko w cieście ukryta jest rozkosz smaku jagodzianki. Wydaje mi się, że żadnego podrabiającego nie będzie po prostu stać na wpakowanie takiej ilości jagód w tak małą bułeczkę. Podobnie rzecz ma się z bezami, ich składnikami i dekoracją.
Właśnie teraz, w połowie lipca, obchodzę swoje urodziny. W tym roku z tej okazji został wymyślony nowy tort, którego idea, mam nadzieję, nie zostanie od razu pogwałcona przez naśladowców. Tort SiSi. Cudowny. W środku krem z prawdziwą wanilią, koglem-moglem i ajerkoniakiem, przekładany cienkimi waflami z migdałów i miodu. Warstwy zmrożonych poziomek zatopionych w szklistym, rubinowym syropie. Do tego dwie poduszki lekkiej bezy, a na wierzchu prześliczna szachownica z poziomek i stokrotek. Smakuje jak milion dolarów, ale można jeść tylko latem, popijając schłodzonym mazagranem z odrobiną szampana. Za tydzień napiszę, jak go przyrządzić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.