Kiedy byłem mały, miałem zabawki zrobione z sosnowych szyszek, żołędzi i zapałek. Wilk, baranek i leśny dziadek. Patrzyłem na nie godzinami i marzyłem, by zaczęły się poruszać. W którymś momencie moja wyobraźnia dokonała cudu – poruszyły się. Chodziły po półkach, stole, łóżku i podłodze. Uciekały i goniły się wzajemnie, a ja nie mogłem nadążyć za nimi wzrokiem. Być może pomagałem im własnymi rękami, nieważne – w mojej głowie wirowały fantastyczne zdarzenia z ich udziałem, po których zasypiałem w siódmym niebie.
Zostało mi to do dziś. W ramach bałaganu w moim studiu można znaleźć magiczne przedmioty sprzed lat. Jak choćby metalowe pudełko po plastrach opatrunkowych Band Aid z czasów, kiedy takich plastrów w Polsce nikt na oczy nie widział. Trzymam w nim kostki do gitary, które kupiłem 35 lat temu. Sięgam po nie z rzadka, gdy mam zagrać wyjątkowy koncert. Nie dotykam tylko szylkretowych, zrobionych z grzbietu żółwia, bo już wiem, że każdy wydobyty nimi dźwięk boli.
Z tego samego powodu nie kupujemy od lat choinek ścinanych, tylko ukorzenione. Po świętach sadzimy je w ogrodzie, a że miejsca mało, to ostatnia rośnie sobie w wielkiej donicy przed domem. W tym samym ogrodzie leży w ziemi pod kamieniem nasz jamnik Suseł, który kilka miesięcy temu rzucił się pod autobus. To są nasze święte miejsca i talizmany.
Czy za 30 lat tablet będzie talizmanem malutkiej dziewczynki z filmu? Nie wiem. Kilka dni temu w Empiku uczynni sprzedawcy usiłowali znaleźć poszukiwane przeze mnie DVD. Kątem oka dostrzegłem, jak do jednej z pracownic podchodzi starszy skulony mężczyzna w ciemnych okularach. „Czy macie państwo płyty Violetty Villas? I Janusza Gniadkowskiego, i Grzesiuka?". „Oczywiście!" – odpowiedziała dziewczyna, podeszła do półki z kompaktami. Płyt Villas leżało tam zatrzęsienie, sięgnęła po pierwszą z brzegu. Starszy pan zaooponował: „Och nie! Mnie chodzi o prawdziwe płyty, wie pani, płyty p r e c y z y j n e" – zatoczył koło rękami. „Ach, winyle? Niestety, winylowych nie ma” – odpowiedziała dziewczyna. Pan był zmartwiony.
Wyjąłem iPhonea. Nieopodal znajdował się sklep dla maniaków winyli o rockandrollowej nazwie Hey Joe. Znalazłem numer, zadzwoniłem i wyjaśniłem, że chcę pomóc starszemu panu w zdobyciu płyt Villas, Grzesiuka i Gniadkowskiego. „Mamy, jasne!" – odparł głos w słuchawce. „Za chwilę będziemy" – powiedziałem. Spojrzałem na starszego pana i rzuciłem: „No, to śmigamy". Był zdumiony. Po 10 minutach dotykał ukochanych płyt. Nie wiem, dlaczego akurat te zdarzenia wybrałem dzisiaj do opisania. Może dlatego, że idą święta, a moje skundlone myśli, niczym zwierzęta, starają się przemówić ludzkim głosem?
ZBIGNIEW HOŁDYS Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.