Bruno był macho. Przez pierwsze trzy lata nie do ogarnięcia. Niesforny, nieposłuszny i pełen wdzięku. Często patrzyłam, jak goni nieprzytomnie za jakąś suczką. OK – myślałam sobie – kupię innego! Nie będę przecież ganiała za dziadem. Ale ganiałam, mąż i dziecko też. Potrafił uciec i wrócić cały zakrwawiony po rozlicznych bójkach. Na wsi miał swoją miłość. Suczkę sąsiada, który kompletnie o nią nie dbał. Czasem, na wsi, taki brak troski jest zbawienny. Pies nie siedzi w budzie przywiązany na krótkim łańcuchu, łatwiej mu wtedy zdobyć pożywienie i nawiązać nowe przyjaźnie.
Karina Schwerzler, pełnomocnik wojewody świętokrzyskiego ds. ochrony zwierząt (często jeździ na interwencje): - W Białce koło Iłży pomagałam w likwidacji fabryki smalcu z psów, którą urządzono w gminnym schronisku dla bezdomnych zwierząt. Skórę z psów zrywano tam na żywca, ponoć wtedy smalec jest zdrowszy. Potem odrąbywano im głowę. To, co przykuło moją uwagę, to fakt, że w każdym pomieszczeniu domu właścicieli wisiały święte obrazki, a ogrodzenie przystrojone był flagami papieskimi i maryjnymi.Szakalica
Tak nazwaliśmy psa sąsiadów. Szakalica ożywiała się, gdy przyjeżdżaliśmy na wakacje. Zamiast suchego chleba rzucanego jej od czasu do czasu miała wtedy wszystko, czego dusza zapragnie. Gorzej było zimą. Zostawiałam właścicielowi paczki z karmą, ale za dużo pił, by pamiętać o żywieniu psa. Pamiętam, że gdy była już bardzo stara, miała jakieś 20 lat, przyszły ogromne mrozy. Do stodoły, w której mieszkała, zaniosłam puchową kołdrę, przynosiłam jedzenie. Nie jadła. I mimo puchów zamarzała. Ale przeżyła.
Odtąd nabrałam podejrzenia, że na wsiach polskich hodowany jest nowy gatunek zwierzęcia: odpornego na mrozy, upały, cierpienia. Jak wilk. Próbowałam interweniować u księdza. W końcu to niewiele kosztuje powiedzenie podczas kazania, że zwierzę cierpi, gdy w 30-stopniowym upale całymi dniami nie daje mu się wody. Ksiądz powiedział, że o dzieci nienarodzone trzeba się troszczyć, o zdrowie papieża Benedykta, o Polskę też nie zawadzi, ale nie o zwierza. Pies (kot, koń, krowa, jeż…) to rzeczy dane przez Pana człowiekowi, by panował nad nimi, posiadał i pozbywał się ich, kiedy mu tylko przyjdzie ochota.Karina: - We wrześniu 2011 r. znalazłam psa powieszonego na brzozie. Metoda ta jest bardzo popularna w moim regionie. Ludzie wyginają brzozę, przywiązują do niej psa z pętlą na szyi, puszczają drzewo, które wracając do pionu, zaciska pętlę. Widziałam to wielokrotnie.
Wiosną, gdy Szakalica miała cieczkę, Bruno po raz kolejny próbował ją zdobyć. Była znacznie większa niż on. Bruno zagonił ją więc do stodoły, wykopał gigantyczny dół, zepchnął ją tam, co zniwelowało różnice wzrostu, i osiągnął swój erotyczny sukces. Suka musiała być bezpłodna, nigdy nie miała małych. Umarła samotnie na polu, wiosną, ze starości. Bruno odszedł kilka lat później.Karina: - Lipiec 2003. Dwóch mężczyzn „rozkrzyżowało" psa na płocie i tłukło łopatami, potem zakopano go żywcem. Odkopaliśmy go. Zrobiliśmy sekcję. Czaszka była w malusieńkich kawałkach.
BuniaZnaleziona w plastikowej torbie wraz „z braćmi i siostrami". Ktoś wyrzucił szczeniaki na śmietnik. Bo wyszły nierasowe. Wszystkie udało się „zagospodarować”, pozostała jedna suczka, która sprawiała wrażenie autystycznej. Duża, puchata, nieśmiała, porażająco smutna. Przyjaciółka wpadła z nią do mnie, mówiąc, że leci za granicę i ktoś powinien się psem zaopiekować. Ja?! Dlaczego ja?! Mam już Bruna! „Dasz sobie radę” – powiedziała.
Zadzwoniłam do Wandy Nowickiej, o której wiedziałam, że ma dzieci, mieszka w dzielnicy, gdzie jest dużo zieleni, i nie ma jeszcze psa, czyli ma wszystko, czego potrzeba, by być dobrą matką adopcyjną. Wanda obejrzała psa. „Dobrze, wezmę ją, ale za miesiąc, bo teraz wyjeżdżam". Pomyślałam, miesiąc przeczekam. Bunia uczyła się sikać na podwórku, chodzić na smyczy, spać na posłaniu. Nie chcę, żeby pies miał jakieś inne cyrkowe umiejętności. To nienaturalne. Starałam się nie przywiązywać do niej, jednak kiedy Wanda wróciła, miałam duży problem. Już wiedziałam, że nigdy nikomu Buni nie oddam. Wanda nie zmartwiła się jakoś, w końcu psów do adopcji jest mnóstwo.13-letnia Bunia po dziś dzień jest kwintesencją wierności, czułości, przywiązania i niewiarygodnej empatii. Gdy złamałam rękę na biegówkach i leżałam na śniegu w głębokim lesie, wcisnęła mi się pod ramię, by mnie grzać i łagodzić ból złamanego łokcia, wytrwała tak bez ruchu kilka godzin. Pamiętam też dzień tragicznej śmierci mojego teścia. Byliśmy w szoku, a Bruno siedział przy moim mężu, liżąc go po rekach, zapominając o jedzeniu, spacerach i śnie.
Koty
Z kotami mam problem, bo ich nie rozumiem. Na wsi z kotami jest taki problem, że pojawiają się znikąd, długo się je oswaja, ale nigdy na tyle, by zapakować do samochodu, zawieść do miasta i wykastrować. No a poza tym, jak taki kot da sobie na wsi radę „bez jaj"? Kocice rodzą małe, zagrzebując się w ukrytych miejscach i gdy małe koty stają się widoczne, już nie dają się oswoić. Pozostaje je żywić i dbać o nie zimą. Teraz pod dachem mam parę półoswojonych, rozpieszczonych i bardzo sympatycznych kotów. W nocy do wystawionych misek z jedzeniem przychodzą zwierzaki z sąsiedztwa oraz jeże. Jeż też da się oswoić. Ma swoje zwyczaje, jest regularny jak zegarek i ma wielki urok.
Karina: - Maj 2002, hucisko koło Stąporkowa: trzech braci spaliło w piecu pięć małych żywych kotów. Sierpień 2010: jadąc autem, zauważyłam zakrwawiony worek, a w nim kota z uciętą nogą i ogonem. Udało mi się go uratować.Basia i Kasia
Na wsi zawsze towarzyszy nam koń. Baśka mieszkała u sąsiadów. Rano podczas żniw słyszałam wrzaski: „Baśka, ty k…". Przyjezdni znajomi myśleli, że chodzi o przemoc domową. Ale nie, to koń szedł do pracy. Kiedyś Baśka miała źrebię. Źrebię miało na imię Kasia. Przez dwa lata latała po wielkich łąkach Mazur Garbatych. Aż do dnia, gdy we wsi pojawił się handlarz koniną. Próbowałam ją wykupić. Ale właścicielowi chodziło nie tylko o pieniądze, on chciał się pozbyć problemu. Zwierzę kosztuje, wymaga pracy. To się ma zwrócić. A ja nie miałam czasu, by załatwić pomoc.
Kasia pojechała do włoskiej rzeźni. Basię, która ma dziś prawie 30 lat, postanowiłam uratować. Właściciele ulegli. Gdy tylko nadjeżdżam, słyszę tupot kopyt i rżenie. Baśka rozpoznaje głos silnika mojego samochodu. Nie chodzi nawet o jedzenie, bo je ma. O miłość chodzi, no i żeby sobie trochę pogadać.Karina: - W marcu 2006 r. odebrałam obywatelowi Anglii Stevenowi Drew (sąd pozwolił na upublicznienie danych) tak potwornie zmaltretowane i zagłodzone konie, że nie udało się ich już uratować. W aucie dostawczym znalazłam kilka głów koni.
Zwierzę nie jest rzeczą
Nikt mi nie powie, że pies czy kot są rzeczą lub że mają mentalność dwuletniego dziecka. Zwierzęta to pełnoprawne istoty, posiadające osobowość i zróżnicowany system komunikacji (Fakt, że niezapośredniczony przez słowa, ale przecież nic tak jak słowa nie oddala nas od istoty rzeczy!), mają też całą gamę uczuć i sposobów ich wyrażania. Każde z nich posiada jakąś koncepcję szczęśliwego życia i tylko jedno mają wspólne: lęk przed cierpieniem i złą śmiercią. Człowiek też ma ten lęk, ale potrafi go zracjonalizować lub wpisać w sens własnego życia. Zwierzę nie.
To tylko pies, tak mówisz...Tylko pies
A ja Ci powiem
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
a kiedy się pożegnać trzeba...
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy Tobie jest psie niebo!
Z Tobą zostaje jego dusza...!
(B. Borzymowska)
WYIMEK
Gdy złamałam rękę na biegówkach i leżałam na śniegu w lesie, Bunia wcisnęła mi się pod ramię, by mnie grzać i łagodzić ból złamanego łokcia
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.