Ropa to błogosławieństwo i przekleństwo Rosji. Błogosławieństwo dla autokratów, a przekleństwo dla demokracji i reform. Od 1973 r., kiedy to OPEC podniosła cenę ropy z 3 dolarów do 12 za baryłkę, droga ropa jest kamizelką ratunkową niewydolnego mocarstwa. W 1979 r. w następstwie rewolucji w Iranie i spadku wydobycia w Arabii Saudyjskiej cena za baryłkę ropy naftowej podwoiła się i wynosiła 24 dolary. Leonid Breżniew uznał wtedy, że może sobie pozwolić na najechanie na Afganistan.
Gdy na początku lat 80. Saddam Husajn rozpoczął przewlekłą wojnę z Iranem, cena wzrosła do 36 dolarów. Potem jednak fortuna zaczęła się od Moskwy odwracać: wkrótce po dojściu Gorbaczowa do władzy w 1985 r. kraje OPEC zaczęły tracić klientów na rzecz tańszej ropy z Morza Północnego. Aż do upadku komunizmu cena ropy nie przekroczyła 20 dolarów za baryłkę. Rosja Jelcyna stanęła na skraju bankructwa. Za to szczęście uśmiechnęło się do Putina. Gdy ropa podrożała, Putin zhardział. Kontrola nad kurkiem zastąpiła rakiety jądrowe i dywizje pancerne jako źródło prestiżu kraju, a jednocześnie strachu sąsiadów.
Na fundamencie korupcji
Dziesięć lat temu ekonomiści z banku inwestycyjnego Goldman Sachs ukuli zgrabny termin BRIC od pierwszych liter nazw państw: Brazylia, Rosja, Indie i Chiny. Pasowało im to do akronimu, bo BRIC brzmi jak „brick", czyli po angielsku cegła – cegła gmachu przyszłości świata. Kraje BRIC to – w ocenie speców z Goldmana – przyszłe potęgi gospodarcze.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.