To nieprzyjemne uczucie znaleźć się w prądzie, z którego trudno się wyrwać, by wylądować na właściwym brzegu. Dlatego bez jakiejkolwiek ironii współczuję profesorom Hausnerowi i Kołodce. Obaj są dobrze wykształconymi ekonomistami i doskonale wiedzą, że socjalizm się skończył. Wiedzą, że skończył się zarówno jako koncepcja ustrojowa, jak i jako polityka trzeciej drogi, prowadząca jedynie do załamania finansów publicznych, i nie tylko finansów. Obaj wybrali jednak lewicę, której większość niewiele rozumie z logiki gospodarowania, woli dzielić, niż wytwarzać, i skłania się ku bardzo kosztownemu populizmowi, na jaki po prostu nie ma pieniędzy. W tej sytuacji naprawdę nie ma im czego zazdrościć. Mając pełną świadomość nieuchronności odejścia od dotychczasowej polityki społeczno-gospodarczej, stali się w jakiejś mierze niewolnikami zbankrutowanej polityki alokacyjnej i regulacyjnej, bronionej przez partyjnych kolegów. Współczuję im w końcu dlatego, że to przecież nie tylko oni są winowajcami zejścia Polski na trzecią drogę, gwarantującą nam wzrost deficytu budżetowego i długu publicznego. To przecież nasza kochana "Solidarność" uznała 12 lat temu, że dość wyrzeczeń, że trzeba ludziom "coś dać". Notabene już wtedy pisałem na tych łamach, że nie bardzo rozumiem pretensje o te wyrzeczenia i roszczenia z tego tytułu. Ich adresat właśnie upadł, nie mogąc podołać wyzwaniom współczesności i zapewnić przyzwoitej stopy życiowej. Przypomniałem też wtedy, że odbudowa jest zawsze trudna, że jeszcze w 1960 r., dziesięć lat po uruchomieniu społecznej gospodarki rynkowej w zachodnich Niemczech, płace w tym kraju były o połowę niższe niż we Francji czy Wielkiej Brytanii. U nas jednak politycy do dziś nie bardzo wiedzą, czym była społeczna gospodarka rynkowa w RFN przed jej "socjaldemokratyzacją". Dlatego trudno się było dziwić, że w roku 1993 "Solidarność" obaliła rząd Hanny Suchockiej, a po następnych czterech latach powierzyła ster rządów profesorowi chemii, ekonomicznemu doradcy wiązku. W rezultacie od dziesięciu już lat mamy w Polsce kontredans partii ubiegających się o doraźne względy wyborców, a zapominających o tworzeniu warunków sprzyjających inwestycjom i racjonalnemu gospodarowaniu. Konsekwencją tej samobójczej polityki musiało być zahamowanie wzrostu gospodarczego, spadek stopy inwestycji i bezrobocie. I oczywiście, kryzys finansów publicznych. Co gorsze, mówienie o reformie finansów publicznych bez gruntownej rewizji całej polityki gospodarczej jest kolejnym unikiem, chowaniem głowy w piasek. Nie uda się przecież uzdrowić ani finansów, ani całej gospodarki bez zmiany priorytetów, bez rezygnacji z dotychczasowej struktury wydatków budżetowych, bez stworzenia warunków prywatnej akumulacji i zyskownych inwestycji. Dość już nadrzędności podziału nad produkcją! Nie ulega wątpliwości, że z tych oczywistości profesorowie Hausner i Kołodko zdają sobie doskonale sprawę. Oczywiście, nie ma sensu analizować różnic między programami obu ministrów. Mimo dobrych chęci autorów nie są to programy na miarę wyzwań polskiej gospodarki. Lewicy nie stać jeszcze na wyraźne stwierdzenie, że rozwój zależy od dynamiki gospodarki prywatnej, nadal traktowanej instrumentalnie i podejrzliwie, a nie jako fundament ustroju gospodarczego. Gołym okiem widać przecież, jak trudno o zmianę preferencji i punktów ciężkości w finansach publicznych, jak wąskie jest pole manewru autorów i potencjalnych realizatorów tych programów, jak małe są szanse rzeczywistego przełomu w polityce gospodarczej. Ciekaw jestem, czy nasza lewica wyciągnie właściwe wnioski ze swych historycznych doświadczeń (klęsk!) i potrafi sobie powiedzieć, że nie tędy droga w XXI wiek. Doświadczenia XIX i XX wieku nie powinny pozostawiać w tej mierze żadnych wątpliwości.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.