Sylwester Latkowski: Chłopak z dobrego domu czy z podwórka?
Zbigniew Boniek: Z dobrego bydgoskiego podwórka. Mój dom był bardzo dobry, rodzice zawsze dbali, żeby mi niczego nie brakowało. Ale wszystkie umiejętności piłkarskie zdobyłem na podwórku, podwórko było wtedy zresztą jedyną atrakcją. W telewizorze jeden czy dwa programy, internet nie istniał.
Istniał jeszcze klub Zawisza Bydgoszcz.
Poszedłem tam, jak miałem dziewięć lat, i zostałem do 18. roku życia.
Co pana kręciło w piłce?
Wszystko.
Rodzice zachęcali do gry? Ojciec też grał w Zawiszy.
Kiedyś nawet był gdzieś blisko reprezentacji. Ale absolutnie nigdy mi nie mówił, żebym grał albo żebym nie grał w piłkę. Pierwszy raz przyszedł na mój mecz, gdy już grałem w pierwszej drużynie. Nie popychał mnie na boisko, sam chciałem. Pamiętam, że jak dostałem pierwsze stypendium sportowe, w zasadzie taką pierwszą wypłatę, to prawie się popłakałem. Schowałem ją do kieszeni, miałem chyba 16,5 roku. Pomyślałem, że jakby coś, to mogę już pomóc rodzicom, kupić pomarańcze czy ciasteczka Teatralne, które strasznie lubiłem. Że w końcu nie muszę nikogo o coś prosić.
Potem, już jako profesjonalista, musiał pan pracować na fikcyjnych PRL-owskich etatach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.