Wkrótce ukaże się pana książka „Parlament antyeuropejski”, w której niemiłosiernie jeździ pan po swoich kolegach europarlamentarzystach. Obrażą się?
Nie powinni. Większość opowieści podlałem słodko-gorzkim sosem. Pewnie ze trzy osoby będą miały pretensje, ale o reszcie piszę całkiem pozytywnie.
Na przykład to, że doją europarlament z kasy jak tylko mogą.
Chciałem pokazać pewne nadużycia, bo jest ich w Brukseli strasznie dużo. A przecież europarlamentarzyści nie zarabiają źle. Pensja to ok. 7,5 tys. euro brutto. Do tego jeszcze dodatkowe diety za dni, w których odbywają się posiedzenia – w sumie ponad 300 euro za dzień.
Rozumiem, że aby dostać pieniądze, trzeba uczestniczyć w obradach.
Są na to sposoby. Wystarczy podpisać się na liście obecności między godzinami 7 a 22. A więc europoseł przyjeżdża do Brukseli w poniedziałek tuż przed 22, żeby zdążyć się podpisać i zgarnąć dietę. W kolejnych dniach odwiedza na chwilę salę obrad tylko po to, żeby złożyć autograf, a w piątek po podpisaniu listy z samego rana wraca do domu. Tygodniowo wychodzi dodatkowe 1500 euro.
Są jeszcze podróże.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.