Gdy skoczek Wojciech Skupień opowiedział o imprezkach i przychodzeniu po pijanemu na odprawy, został karnie usunięty z kadry Gdy wszyscy rzucają się na Adama Małysza, krytykując go za słaby występ na ostatnich mistrzostwach świata, twierdzę, że naszemu skoczkowi należy się pomnik. Problemem nie jest Małysz, lecz to, że nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić, gdy jest w słabszej formie. Na zawody jeżdżą tabuny naszych skoczków, mimo że tylko Małysz skacze. Dla porównania: Włosi mieli tylko jednego zawodnika w światowej czołówce, Roberto Cecona, i tylko on jeździł na zawody. Reszta najpierw w kraju musiała udowodnić, że im także należy się miejsce w kadrze. U nas za szóste miejsce drużyny na średniej skoczni podczas ostatnich mistrzostw świata, które udało się zająć tylko dzięki upadkowi norweskiego skoczka, czterech zawodników ma już nominacje olimpijskie, i płaci im się comiesięczne stypendia. A przecież już dziś wiadomo, że oprócz Małysza żaden z nich na przyszłorocznych igrzyskach w Turynie nie ma szans. Problemem polskiego sportu nie jest nierówna forma znanych zawodników. Polski sport to po prostu bagno. Zawiadują nim osoby, które tworzą nawzajem kryjące się koterie, zamknięte na osoby z zewnątrz.
Skok na bar
Mizerię naszego sportu wyczynowego najlepiej obrazuje kariera skoczka narciarskiego Mateusza Rutkowskiego. Ten zawodnik miał być drugim Małyszem, a apetyty rozbudził złotym medalem na ubiegłorocznych mistrzostwach świata juniorów. Rutkowski pokonał m.in. Austriaka Thomasa Morgensterna. W przeszłości mistrzostwo świata juniorów zdobywali m.in. Fin Janne Ahonen, Austriak Andreas Widhoelzl czy Niemiec Michael Uhrmann. Dziś wszyscy ci zawodnicy to absolutny top światowych skoczków. Wszyscy oprócz Rutkowskiego, bo ten zamiast trenować i rozwijać swój talent, większość czasu spędza na imprezach. To zaledwie 18-letni zawodnik i sukces mógł mu uderzyć do głowy. Przerażające jest jednak to, że w Polskim Związku Narciarskim nie ma nikogo, kto dbałby o harmonijny rozwój kariery Rutkowskiego. Zamiast tego słuchamy w telewizji, jak Apoloniusz Tajner, dyrektor sportowy związku, chwali naszych zawodników za przeciętne skoki. Przecież to jawne kamuflowanie złej roboty, jaką wykonują w PZN.
Próbę rozbicia tego towarzystwa wzajemnej adoracji podjął Wojciech Skupień, jedyny, który potrafił powiedzieć, jak się prowadzą polscy skoczkowie. Opowiadał o imprezach i przychodzeniu po pijanemu na odprawy. W odwecie został karnie usunięty z kadry A i odebrano mu stypendium. Dopiero teraz, gdy po mistrzostwach świata okazało się, że metody treningowe Heinza Kuttina nie gwarantują sukcesu, zawodnika wysłano na zawody w Pucharze Interkontynentalnym.
Zmarnowane pokolenie
W 1993 r. polska reprezentacja piłkarska do lat 16 zdobyła mistrzostwo Europy oraz zajęła czwarte miejsce w mistrzostwach świata w swojej kategorii wiekowej. Wtedy nasi futboliści jak równy z równym konkurowali z takimi tuzami futbolu, jak: Francesco Totti, Gianluigi Buffon, Nwankwo Kanu czy Hidetoshi Nakata. Dziś to gwiazdy światowej piłki. A Polacy? Największe kariery z tego pokolenia zrobili Mirosław Szymkowiak, za którego turecki Trabzonspor zapłacił tej zimy 800 tys. euro, oraz Maciej Żurawski, gwiazda krajowej piłki, nie będąca w stanie zaistnieć za granicą. Kto dziś pamięta o Mariuszu Kukiełce czy Macieju Terleckim, których 12 lat temu wybrano do drużyny mistrzostw?
Sukces w młodzieżowych rozgrywkach piłkarskich Polska odniosła też w 1999 r. oraz 2001 r. I znów, gdy utalentowani juniorzy przeszli w wiek seniorski, rozmyli się w ligowej szarzyźnie - ponad przeciętność wybił się tylko Sebastian Mila, za którego klub Austria Wiedeń niedawno zapłacił 1,5 mln euro. Wystarczy to zestawić z nazwiskami graczy, z którymi Polacy rywalizowali pięć lat temu w tej samej kategorii wiekowej: Kaka, Andres D'Alessandro, Javier Saviola, Landon Donovan. Dziś każdy z nich jest gwiazdą światowego formatu, a największe europejskie kluby płacą za nich dziesiątki milionów euro.
Atmosfera, czyli smrodek
Dlaczego polscy juniorzy potrafią walczyć ze światową czołówką, a seniorzy są bez szans? Przyczyny tego stanu najlepiej pokazać na przykładzie klubu piłkarskiego Amica Wronki. Drużyna, wspierana przez duży koncern, teoretycznie ma wszystko, czego potrzeba do odnoszenia sukcesów. Tymczasem kompromituje polską piłkę w rozgrywkach o Puchar UEFA, nie będąc w stanie nawet zremisować w meczach z przeciętnymi drużynami. Jednocześnie nie ma sezonu, aby małymi Wronkami nie wstrząsnął jakiś skandal. Najpierw rozrabiał Remigiusz Sobociński, potem Dariusz Dudka zabił człowieka, prowadząc samochód po pijanemu, teraz swój talent przepija Marcin Burkhardt, którego jeszcze dwa lata temu uważano za jeden z największych talentów w europejskiej piłce.
Ryba psuje się od głowy. A w Amice głową jest Paweł Janas, który właściwie zorganizował profesjonalny futbol we Wronkach i nawet teraz - mimo że jest selekcjonerem reprezentacji - ma tam dużo do powiedzenia. Nie od dziś wiadomo, że Janas już od dawna nie ma trzeźwego spojrzenia na futbol. Nic więc dziwnego, że pod jego okiem Dudka i Burkhardt stają się kolejnymi wyrobnikami naszej ligi. Podobna amatorszczyzna obowiązuje właściwie wszędzie - od małych klubików powiatowych po największe związki sportowe. Brakuje siły, która mogłaby wstrząsnąć układami. Gdy tylko pojawiają się krytyczne głosy, natychmiast podnosi się larum działaczy narzekających, że psuje się atmosferę wokół naszego sportu. Tylko że to nie atmosfera, lecz smrodek. Taki smrodek unosi się wokół Adama Małysza, wokół Otylii Jędrzejczak, która od olimpiady właściwie nie trenuje. W naszym kraju przyjęło się, że nie można krytykować pomników naszego sportu.
W przyszłym roku w Niemczech odbędą się mistrzostwa świata w futbolu, więc także tamtejszym działaczom musi zależeć na dobrej atmosferze wokół piłki. Tymczasem nikt nawet nie próbował zatuszować skandalu, jaki powstał wokół sędziego piłkarskiego "drukującego" mecze, które wcześniej obstawiał w zakładach bukmacherskich. W Niemczech wychodzi się z założenia, że brudy trzeba prać od razu, nawet jeśli to popsuje wizerunek całego środowiska. U nas obowiązują hipokryzja i zakłamanie. Jeśli szybko nie rozbije się układów w naszym sporcie, jeśli nie przyjdą nowi ludzie, którzy posprzątają tę stajnię Augiasza, to polski sport nie ma przyszłości.
Notował Agaton Koziński
Mizerię naszego sportu wyczynowego najlepiej obrazuje kariera skoczka narciarskiego Mateusza Rutkowskiego. Ten zawodnik miał być drugim Małyszem, a apetyty rozbudził złotym medalem na ubiegłorocznych mistrzostwach świata juniorów. Rutkowski pokonał m.in. Austriaka Thomasa Morgensterna. W przeszłości mistrzostwo świata juniorów zdobywali m.in. Fin Janne Ahonen, Austriak Andreas Widhoelzl czy Niemiec Michael Uhrmann. Dziś wszyscy ci zawodnicy to absolutny top światowych skoczków. Wszyscy oprócz Rutkowskiego, bo ten zamiast trenować i rozwijać swój talent, większość czasu spędza na imprezach. To zaledwie 18-letni zawodnik i sukces mógł mu uderzyć do głowy. Przerażające jest jednak to, że w Polskim Związku Narciarskim nie ma nikogo, kto dbałby o harmonijny rozwój kariery Rutkowskiego. Zamiast tego słuchamy w telewizji, jak Apoloniusz Tajner, dyrektor sportowy związku, chwali naszych zawodników za przeciętne skoki. Przecież to jawne kamuflowanie złej roboty, jaką wykonują w PZN.
Próbę rozbicia tego towarzystwa wzajemnej adoracji podjął Wojciech Skupień, jedyny, który potrafił powiedzieć, jak się prowadzą polscy skoczkowie. Opowiadał o imprezach i przychodzeniu po pijanemu na odprawy. W odwecie został karnie usunięty z kadry A i odebrano mu stypendium. Dopiero teraz, gdy po mistrzostwach świata okazało się, że metody treningowe Heinza Kuttina nie gwarantują sukcesu, zawodnika wysłano na zawody w Pucharze Interkontynentalnym.
Zmarnowane pokolenie
W 1993 r. polska reprezentacja piłkarska do lat 16 zdobyła mistrzostwo Europy oraz zajęła czwarte miejsce w mistrzostwach świata w swojej kategorii wiekowej. Wtedy nasi futboliści jak równy z równym konkurowali z takimi tuzami futbolu, jak: Francesco Totti, Gianluigi Buffon, Nwankwo Kanu czy Hidetoshi Nakata. Dziś to gwiazdy światowej piłki. A Polacy? Największe kariery z tego pokolenia zrobili Mirosław Szymkowiak, za którego turecki Trabzonspor zapłacił tej zimy 800 tys. euro, oraz Maciej Żurawski, gwiazda krajowej piłki, nie będąca w stanie zaistnieć za granicą. Kto dziś pamięta o Mariuszu Kukiełce czy Macieju Terleckim, których 12 lat temu wybrano do drużyny mistrzostw?
Sukces w młodzieżowych rozgrywkach piłkarskich Polska odniosła też w 1999 r. oraz 2001 r. I znów, gdy utalentowani juniorzy przeszli w wiek seniorski, rozmyli się w ligowej szarzyźnie - ponad przeciętność wybił się tylko Sebastian Mila, za którego klub Austria Wiedeń niedawno zapłacił 1,5 mln euro. Wystarczy to zestawić z nazwiskami graczy, z którymi Polacy rywalizowali pięć lat temu w tej samej kategorii wiekowej: Kaka, Andres D'Alessandro, Javier Saviola, Landon Donovan. Dziś każdy z nich jest gwiazdą światowego formatu, a największe europejskie kluby płacą za nich dziesiątki milionów euro.
Atmosfera, czyli smrodek
Dlaczego polscy juniorzy potrafią walczyć ze światową czołówką, a seniorzy są bez szans? Przyczyny tego stanu najlepiej pokazać na przykładzie klubu piłkarskiego Amica Wronki. Drużyna, wspierana przez duży koncern, teoretycznie ma wszystko, czego potrzeba do odnoszenia sukcesów. Tymczasem kompromituje polską piłkę w rozgrywkach o Puchar UEFA, nie będąc w stanie nawet zremisować w meczach z przeciętnymi drużynami. Jednocześnie nie ma sezonu, aby małymi Wronkami nie wstrząsnął jakiś skandal. Najpierw rozrabiał Remigiusz Sobociński, potem Dariusz Dudka zabił człowieka, prowadząc samochód po pijanemu, teraz swój talent przepija Marcin Burkhardt, którego jeszcze dwa lata temu uważano za jeden z największych talentów w europejskiej piłce.
Ryba psuje się od głowy. A w Amice głową jest Paweł Janas, który właściwie zorganizował profesjonalny futbol we Wronkach i nawet teraz - mimo że jest selekcjonerem reprezentacji - ma tam dużo do powiedzenia. Nie od dziś wiadomo, że Janas już od dawna nie ma trzeźwego spojrzenia na futbol. Nic więc dziwnego, że pod jego okiem Dudka i Burkhardt stają się kolejnymi wyrobnikami naszej ligi. Podobna amatorszczyzna obowiązuje właściwie wszędzie - od małych klubików powiatowych po największe związki sportowe. Brakuje siły, która mogłaby wstrząsnąć układami. Gdy tylko pojawiają się krytyczne głosy, natychmiast podnosi się larum działaczy narzekających, że psuje się atmosferę wokół naszego sportu. Tylko że to nie atmosfera, lecz smrodek. Taki smrodek unosi się wokół Adama Małysza, wokół Otylii Jędrzejczak, która od olimpiady właściwie nie trenuje. W naszym kraju przyjęło się, że nie można krytykować pomników naszego sportu.
W przyszłym roku w Niemczech odbędą się mistrzostwa świata w futbolu, więc także tamtejszym działaczom musi zależeć na dobrej atmosferze wokół piłki. Tymczasem nikt nawet nie próbował zatuszować skandalu, jaki powstał wokół sędziego piłkarskiego "drukującego" mecze, które wcześniej obstawiał w zakładach bukmacherskich. W Niemczech wychodzi się z założenia, że brudy trzeba prać od razu, nawet jeśli to popsuje wizerunek całego środowiska. U nas obowiązują hipokryzja i zakłamanie. Jeśli szybko nie rozbije się układów w naszym sporcie, jeśli nie przyjdą nowi ludzie, którzy posprzątają tę stajnię Augiasza, to polski sport nie ma przyszłości.
Notował Agaton Koziński
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.