Piotrusiu! Jak świetnie wiesz, ostatnimi czasy dość długo bawiłem w Austrii, głównie w Salzburgu i jego górskich okolicach. Widziałem, jak radzą sobie tamtejsi chłopi i z czego są dumni. Oczywiście, z turystyki - odpowiesz z wrodzoną sobie bystrością. Lecz turystyka niejedno ma imię. Tak zwany produkt turystyczny to nie tylko piękne widoki, to również kuchnia oparta na miejscowych składnikach. Niby banał, lecz banał dla Austriaków czy Francuzów. Dla wielu z nas wciąż prawda nieobjawiona.
Najsmutniejsze jest to, że tych wielu da się precyzyjnie wskazać. To ci wszyscy, którzy odpowiadają za politykę państwa w dziedzinie rolnictwa i spożywczego przetwórstwa. Jesteśmy razem z Austrią w Unii Europejskiej, a jednak austriackim chłopom wolno więcej. Widziałem zagrody z wędzarniami pełnymi szynek, kiełbas i słonin. Widziałem maleńkie serowarnie, wyrabiające sery z niepasteryzowanego mleka, widziałem owoce zalane własnoręcznie wytworzonym bimbrem i na sprzedaż przeznaczone. A wszystko, co widziałem, było legalne, przynoszące chwałę regionowi i pożytek austriackiemu państwu.
W Polsce urzędnicy jakże często powtarzają - to sprzeczne z przepisami unii - jakże często kłamiąc. Władze sanitarne powołują się na unijne, często nie istniejące przepisy, by podtrzymywać swą wszechwładzę. Państwo strzeże monopolu na produkcję alkoholi, na czym traci budżet, czyli my wszyscy.
W okolicach Salzburga kilka przydomowych destylarni wytwarza endemiczny destylat z młodziutkich szyszek limby. To produkcja nieopłacalna dla żadnego gorzelniczego giganta. A ten destylat wymieniany jest we wszystkich kulinarnych przewodnikach, jedna z produkujących go rodzinnych firm uzyskała 19 na 20 możliwych punktów w prestiżowym przewodniku "Gault Millau". Byłem w tej firmie. Alembik w stodole, obok obornik, normalna wieś. Po prostu sanepidu na nich nie ma!
Całuję! RM
Drogi Przyjacielu!
Co prawda, to prawda! Sanepid należy ukrócić, polityków przetrzepać. Wszelako, wypadałoby też podnieść w narodzie poziom kultury dnia codziennego. Bowiem bez tego - jak mawiał Witkacy - nic z tego.
Przypomina mi się anegdota o chłopie, który zgłosił na policję, że mu traktor ukradli. "A gdzie był ten traktor?" - pyta posterunkowy. "Stał przed domem". "A wyście gdzie wtedy byli?". "W domu" - odpowiada rolnik. "I nie słyszeliście, jak traktor odjeżdża?!". "Nie, bo my wtedy rosół jedli". Ja bym raczej nie kupował artykułów spożywczych wyprodukowanych przez tego chłopa.
Ale też, z drugiej strony, to nie jest prawda, że u nas nic się nie dzieje. Coraz więcej się mówi o ochronie lokalnych tradycji, o krajowych i unijnych certyfikacjach. Czasem przybiera to nieco groteskowe formy (zapowiedź grupy wielkopolskich rolników, że wystąpią do unii o uznanie, iż biała kiełbasa to ich lokalny patent), ale coś drgnęło.
Moim zdaniem, żeby chronić, najpierw trzeba zacząć produkować, i to tak, by utrzymać stabilną jakość. Jeszcze trochę to potrwa.
Myślę też, że ma to ścisły związek z rozwojem tzw. agroturystyki. To przede wszystkim dla turystów tubylcy przypominają sobie lokalne smakołyki, jak kilka gospodyń pod Wiżajnami, na Małej Litwie, które założyły minispółdzielnię, przez którą sprzedają swoje przepyszne sery podpuszczkowe. Albo Tatarzy w Kruszynianach, którzy dopiero od niedawna karmią letników prawdziwymi tatarskimi kołdunami i pierekaczewnikiem.
Namawiam Cię, Przyjacielu, do cierpliwości, bo nie od razu Austrię zbudowano, ale nie wzywam do zaniechania dalszej walki o prawa człowieka do nieopisanej rozkoszy na podniebieniu.
Bikont Pyszny bez Certyfikatu
W Polsce urzędnicy jakże często powtarzają - to sprzeczne z przepisami unii - jakże często kłamiąc. Władze sanitarne powołują się na unijne, często nie istniejące przepisy, by podtrzymywać swą wszechwładzę. Państwo strzeże monopolu na produkcję alkoholi, na czym traci budżet, czyli my wszyscy.
W okolicach Salzburga kilka przydomowych destylarni wytwarza endemiczny destylat z młodziutkich szyszek limby. To produkcja nieopłacalna dla żadnego gorzelniczego giganta. A ten destylat wymieniany jest we wszystkich kulinarnych przewodnikach, jedna z produkujących go rodzinnych firm uzyskała 19 na 20 możliwych punktów w prestiżowym przewodniku "Gault Millau". Byłem w tej firmie. Alembik w stodole, obok obornik, normalna wieś. Po prostu sanepidu na nich nie ma!
Całuję! RM
Drogi Przyjacielu!
Co prawda, to prawda! Sanepid należy ukrócić, polityków przetrzepać. Wszelako, wypadałoby też podnieść w narodzie poziom kultury dnia codziennego. Bowiem bez tego - jak mawiał Witkacy - nic z tego.
Przypomina mi się anegdota o chłopie, który zgłosił na policję, że mu traktor ukradli. "A gdzie był ten traktor?" - pyta posterunkowy. "Stał przed domem". "A wyście gdzie wtedy byli?". "W domu" - odpowiada rolnik. "I nie słyszeliście, jak traktor odjeżdża?!". "Nie, bo my wtedy rosół jedli". Ja bym raczej nie kupował artykułów spożywczych wyprodukowanych przez tego chłopa.
Ale też, z drugiej strony, to nie jest prawda, że u nas nic się nie dzieje. Coraz więcej się mówi o ochronie lokalnych tradycji, o krajowych i unijnych certyfikacjach. Czasem przybiera to nieco groteskowe formy (zapowiedź grupy wielkopolskich rolników, że wystąpią do unii o uznanie, iż biała kiełbasa to ich lokalny patent), ale coś drgnęło.
Moim zdaniem, żeby chronić, najpierw trzeba zacząć produkować, i to tak, by utrzymać stabilną jakość. Jeszcze trochę to potrwa.
Myślę też, że ma to ścisły związek z rozwojem tzw. agroturystyki. To przede wszystkim dla turystów tubylcy przypominają sobie lokalne smakołyki, jak kilka gospodyń pod Wiżajnami, na Małej Litwie, które założyły minispółdzielnię, przez którą sprzedają swoje przepyszne sery podpuszczkowe. Albo Tatarzy w Kruszynianach, którzy dopiero od niedawna karmią letników prawdziwymi tatarskimi kołdunami i pierekaczewnikiem.
Namawiam Cię, Przyjacielu, do cierpliwości, bo nie od razu Austrię zbudowano, ale nie wzywam do zaniechania dalszej walki o prawa człowieka do nieopisanej rozkoszy na podniebieniu.
Bikont Pyszny bez Certyfikatu
Jaganockn - austriackie kluseczki myśliwskie (podaje Robert Makłowicz) |
---|
300 g mąki, 1 jajko, woda, sól, 1 cebula, płaska łyżka masła, 1 szklanka kurek (poza sezonem mrożonych), 150 g surowego wędzonego boczku, 200 g sera piwnego (romadur lub ołomuniecki twarożek), pęczek szczypiorku Z mąki, jajka, soli i wody wyrobić ciasto, twardsze niż na nasze kładzione kluski. Kłaść na osolony wrzątek przez sitko do robienia kluseczek lub łyżeczką, ugotować, odcedzić, przepłukać zimną wodą. Na patelni lekko zrumienić w maśle pokrojony w kostkę boczek, dodać drobno posiekaną cebulę i kurki, smażyć razem kilka minut, dodać kluseczki, po kilku minutach starty ser, podawać na patelni posypane posiekanym szczypiorkiem. |
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.