Czy Jan Rokita chce zabrać wszystkich Polaków na wycieczkę do Argentyny? Jan Rokita zapowiada, że kiedy zostanie premierem, dokonana "jednostronnej euroizacji", czyli wprowadzi euro w sposób niezgodny z prawem unijnym. Tu wpada jednak w pułapkę. Nie można wprowadzić euro bez zgody wspólnoty, bowiem pieniądz ten jest emitowany przez Europejski Bank Centralny. Polska nie byłaby zatem współemitentem tego pieniądza, lecz tylko jego użytkownikiem, którego obieg pieniężny zależałby od napływu walut. Polska nie jest jednak małą Czarnogórą korzystającą ze stałego dowozu gotówki przez turystów, a zatem perturbacje pieniężne mogłyby wstrząsać gospodarką silniej niż wahania kursowe. Przemiennie groziłyby nam impulsy pieniężne i zatory płatnicze, które trzeba by rozładowywać za pomocą jakichś substytutów pieniężnych. Zabiegowi jednostronnej euroizacji sprzeciwia się jednak także NBP. Nie wiadomo zatem, kto by owe substytuty miał emitować. Jan Rokita musiałby założyć w tym celu nowy bank emisyjny. Wtedy jednak lepiej, by ów nowy pieniądz od razu nazwać eurokitą.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1162/s44.jpg)
Siekierka Rokity
Co zapowiedział Rokita? Tak naprawdę niełatwo to powiedzieć, bowiem podczas spotkania z przedstawicielami Amerykańskiej Izby Handlowej mówił nie o jednej, lecz o dwóch różnych zmianach, z których pierwsza polega na przyjęciu sztywnego kursu złotego do euro, a druga na owej euroizacji, czyli zastąpieniu złotego walutą europejską. To drugie rozwiązanie (pierwsze jest oczywiście możliwe, choć w obecnej sytuacji fiskalnej Polski raczej trudno byłoby znaleźć poważnych ekonomistów, którzy by coś takiego proponowali) napotykałoby jednak szalone trudności prawne, tak wewnętrzne, jak i międzynarodowe. Uzasadnienie takiego kroku lękiem przed reformami fiskalnymi (czyli mówiąc prościej - redukcją deficytu budżetowego) i przeciwdziałaniem umacnianiu złotego jest horrorem ekonomicznym na poziomie ekonomistów LPR czy Samoobrony. I wreszcie wymachiwanie siekierką w stronę NBP ("Zrobię tak, jeśli NBP swoimi interwencjami nie osłabi złotego") nie daje najlepszej prognozy współpracy przyszłego (?) premiera z władzami monetarnymi.
Wojna z unią?
Unia Europejska przewiduje tylko jedną drogę wprowadzenia euro. Trzeba wypełnić kryteria konwergencji (niska inflacja i stopy procentowe oraz deficyt budżetowy mniejszy niż 3 proc. PKB), wejść do tzw. systemu ERM2, polegającego na utrzymaniu faktycznego kursu w przedziale wahań +/-15 proc. wobec zadeklarowanego parytetu w stosunku do euro. W tym reżimie kursowym kraj musi wytrzymać dwa lata. I wtedy może przejść na euro.
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1162/s45w.jpg)
Polska kryteriów konwergencji nie wypełnia. Może przy odważnych reformach wypełnić je w roku 2007, a to oznacza, że euro wprowadzić może (i powinna) najwcześniej w 2010 r. Drogi na skróty nie ma. Członek wspólnoty europejskiej nie może bowiem jednostronnie złamać unijnego prawa i euroizować waluty bez spełnienia wymienionych warunków.
Jest to tak oczywiste, że nawet Marek Belka przerwał swój monolog Hamleta wypowiadany jednocześnie na dwóch scenach (dramatycznej im. Stefana Batorego i komediowej, czyli w Sejmie RP) i spokojnie oświadczył, że proponowane działanie oznaczałoby wypowiedzenie wojny unii. Trafił celnie, ale przyznać trzeba, że Jan Rokita podstawił mu się jak Michalczewski Fabrice`owi Tiozzo.
Jeszcze gorzej od strony prawnej prezentuje się kwestia podjęcia decyzji o likwidacji złotego przez rząd. Konstytucja RP jednoznacznie stwierdza, że "centralnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski" i że "przysługuje mu wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej". Z kolei ustawa o NBP stanowi, iż "znakami pieniężnymi Rzeczpospolitej Polskiej są banknoty i monety opiewające na złote i grosze, a zasady ustalania kursu walutowego w stosunku do walut obcych ustala Rada Ministrów w porozumieniu z Radą" (czyli Radą Polityki Pieniężnej). Oznacza to, że bez zmiany nie tylko ustawy o NBP, ale i konstytucji wprowadzenie euro bez zgody RPP jest niemożliwe.
Kierunek Argentyna
Najgorsza jest jednak treść ekonomiczna wypowiedzi Jana Rokity. Złoty umacnia się z dwóch powodów: fundamentalnego, bowiem wciąż jest niedowartościowany i wszystkie niemal towary są w Polsce tańsze niż w unii. Tego nie zmieni żaden dekret ani ustawa. Wyjścia są dwa: fatalne - przyspieszona inflacja wyrównująca ceny - lub, co jest znacznie lepsze, zgoda na stopniowe umacnianie się złotego i przejście na euro po kursie zbliżonym do parytetu siły nabywczej. Gospodarka jako całość na tym nie straci. Dodatkowym czynnikiem przyspieszającym umacnianie złotego jest olbrzymi deficyt budżetu, który winduje na bardzo wysoki poziom stopy procentowe i przyciąga do Polski zagraniczny kapitał finansowy. Jak długo będzie musiał napływać on w dotychczasowych rozmiarach, aby sfinansować nasze nadmierne wydatki, żadna interwencja walutowa NBP nie może być skuteczna i oznaczać może jedynie wyrzucanie rezerw walutowych na ulicę z okien banku. Dlatego także wprowadzenie sztywnego kursu złotego w sytuacji niezrównoważonych finansów publicznych nie jest rozwiązaniem dobrze widzianym przez ekonomistów. Mówiąc najkrócej, oznaczałoby śmiałe wkroczenie na drogę, którą w końcu lat 90. podążała Argentyna.
Fot. K. MIkuła
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.