Jak Giertych twierdzi, że Ziemia kręci się dookoła Słońca, to ludzie rozumni ogłaszają, że jest na odwrót Autorytety się zatroskały. Radykalizacja nadciąga. Partie po prawej stronie sceny politycznej na wyprzódki się radykalizują. - A dlaczego te partie tak się radykalizują? - dziwili się ludzie nieświadomi. - Ano, radykalizują się tak, gdyż są prawicowe - odpowiadały autorytety. - Taka już natura prawicy, że nic tylko by się radykalizowała i przykład z najgorszego, bo najbardziej radykalnego brała.
Najbardziej radykalny w Polsce, wiadomo, jest Giertych. Tak więc partie prawicowe musiały się pod jego batutą ustawić i tańczyć, jak im lider LPR zagrał. A konkretnie: powtarzać za nim zaczęły, bo jak mówią to samo, to znaczy - powtarzają. Co Giertych mówił, to nieważne, bo jak twierdzi on, że Ziemia kręci się dookoła Słońca, to ludzie rozumni ogłaszają, że jest na odwrót, a jak utrzymuje, że w demokracji ludzie wybierają swoich przedstawicieli, to ludzie przyzwoici oburzają się i słuchać takich świństw nie chcą. Postawę tę steoretyzował na sejmowej mównicy lider SDPL, od roku Katon polskiej lewicy, Marek Borowski.
Taki PiS to w ramach radykalizacji komisję specjalną do walki z korupcją chciałby powołać, co jest skandalem i zamachem na demokrację. Zupełnie co innego niż zachodni Europejczycy, którzy komisje takie powołują powodowani troską o państwo. Z kolei Rokita w ramach radykalizacji chciałby ożywić polską demokrację, czego już słuchać nawet nieprzyzwoicie. Zresztą, radykalizacja prawicy jest taką oczywistością, że przykładów żadnych na to nie potrzeba, tak jak nie podają ich autorytety polskich mediów i salonów.
Krakowskie autorytety - intelektualiści - list wystosowały, gdzie - owszem - za korupcję upomniały SLD, uznając jednak bezbłędnie za głównego wroga prawicę. Świadczy to o przezorności, która nigdy autorytetów nie opuszcza i która pozwala zajrzeć pod podszewkę rzeczy i dostrzegać prawdziwe zagrożenie. Nieważne, że na ławę oskarżonych trafiają całe klany postkomunistów, którzy dalej rządzą w najlepsze, zwiększają dług publiczny i bezrobocie - autorytety martwią się prawicą. Trzy lata temu, kiedy Leszek Miller był blisko przejęcia "Rzeczpospolitej", superautorytet Krakowa, Józefa Hennelowa (ta z "Tygodnika"), martwiła się jej prawicowym odchyleniem.
Równie mocno jak radykalizacją prawicy autorytety martwiły się brakiem centrum. Sprawa centrum jest tajemnicza. Wydawałoby się, że demokracja to konkurencja polityczna między alternatywnymi propozycjami nazwanymi umownie lewicą i prawicą, w której środek siłą rzeczy musi być ścierany i wchłaniany przez głównych rywali. Tak jest na całym świecie, ale nie w Polsce, gdzie "Gazeta Wyborcza", "Polityka", "Tygodnik Powszechny" i Monika Olejnik przekonują, że dla naszej demokracji najważniejsze jest centrum, bez którego demokracja stoczy się w niebyt, czyli radykalizm. Bo w Polsce to centrum walczy z radykalizmem, nie trzeba dodawać, że prawicowym.
Jeśli jednak polskie autorytety ogłosiły zagrożenie radykalizmem, to można było mieć pewność, że po to tylko, aby osobiście stawić mu czoło. W Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego powstała nowa siła. Siła ta może nie całkiem nowa, gdyż przez Tadeusza Mazowieckiego wcielana, ale jednak jak nowa, gdyż UW w swoje szeregi przyjęła wicepremiera Jerzego Hausnera i zaprosiła premiera Marka Belkę, a także - w ramach permanentnego przekraczania dawnych podziałów - wielu zabłąkanych postkomunistów. Możemy się już domyślić, nad jakimi sprawami radzili mężowie zatroskani sprawami publicznymi: Michnik i Urban.
Nowa siła, aby się przeciwstawić populistycznej demagogii, ogłosiła program, w którym uznała się za partię rozsądku i umiaru, w przyszłość, a nie przeszłość patrzącą. Premier Hausner drogę jej wskazuje. Znany jest przecież ze swojej walki o gospodarczą reformę tak heroicznej, że z reformy wyłącznie Hausner pozostał, co jest sukcesem, bo przecież autor reformy jest w niej najważniejszy.
Najważniejsze są postacie, które deklarację programową Partii Demokratycznej podpisały. Tylu tam znamienitych pisarzy, reżyserów i aktorów, że nawet więcej spektakli politycznych można by nimi obsadzić. Niektórzy wzruszają wręcz - jak Jerzy Pilch, który z Gustawa opętanego erotycznymi problemami w Konrada się przeistoczył, własną piersią przed nawałą radykalizmu Polskę bronić gotowego. Największe uniesienie budzi jednak Daniel Olbrychski, który znowu szablę Kmicica wyjął przeciw hydrze radykalizmu. I tylko niektórzy szeptali, że to nie Kmicic już, a Dyndalski jedynie.
Taki PiS to w ramach radykalizacji komisję specjalną do walki z korupcją chciałby powołać, co jest skandalem i zamachem na demokrację. Zupełnie co innego niż zachodni Europejczycy, którzy komisje takie powołują powodowani troską o państwo. Z kolei Rokita w ramach radykalizacji chciałby ożywić polską demokrację, czego już słuchać nawet nieprzyzwoicie. Zresztą, radykalizacja prawicy jest taką oczywistością, że przykładów żadnych na to nie potrzeba, tak jak nie podają ich autorytety polskich mediów i salonów.
Krakowskie autorytety - intelektualiści - list wystosowały, gdzie - owszem - za korupcję upomniały SLD, uznając jednak bezbłędnie za głównego wroga prawicę. Świadczy to o przezorności, która nigdy autorytetów nie opuszcza i która pozwala zajrzeć pod podszewkę rzeczy i dostrzegać prawdziwe zagrożenie. Nieważne, że na ławę oskarżonych trafiają całe klany postkomunistów, którzy dalej rządzą w najlepsze, zwiększają dług publiczny i bezrobocie - autorytety martwią się prawicą. Trzy lata temu, kiedy Leszek Miller był blisko przejęcia "Rzeczpospolitej", superautorytet Krakowa, Józefa Hennelowa (ta z "Tygodnika"), martwiła się jej prawicowym odchyleniem.
Równie mocno jak radykalizacją prawicy autorytety martwiły się brakiem centrum. Sprawa centrum jest tajemnicza. Wydawałoby się, że demokracja to konkurencja polityczna między alternatywnymi propozycjami nazwanymi umownie lewicą i prawicą, w której środek siłą rzeczy musi być ścierany i wchłaniany przez głównych rywali. Tak jest na całym świecie, ale nie w Polsce, gdzie "Gazeta Wyborcza", "Polityka", "Tygodnik Powszechny" i Monika Olejnik przekonują, że dla naszej demokracji najważniejsze jest centrum, bez którego demokracja stoczy się w niebyt, czyli radykalizm. Bo w Polsce to centrum walczy z radykalizmem, nie trzeba dodawać, że prawicowym.
Jeśli jednak polskie autorytety ogłosiły zagrożenie radykalizmem, to można było mieć pewność, że po to tylko, aby osobiście stawić mu czoło. W Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego powstała nowa siła. Siła ta może nie całkiem nowa, gdyż przez Tadeusza Mazowieckiego wcielana, ale jednak jak nowa, gdyż UW w swoje szeregi przyjęła wicepremiera Jerzego Hausnera i zaprosiła premiera Marka Belkę, a także - w ramach permanentnego przekraczania dawnych podziałów - wielu zabłąkanych postkomunistów. Możemy się już domyślić, nad jakimi sprawami radzili mężowie zatroskani sprawami publicznymi: Michnik i Urban.
Nowa siła, aby się przeciwstawić populistycznej demagogii, ogłosiła program, w którym uznała się za partię rozsądku i umiaru, w przyszłość, a nie przeszłość patrzącą. Premier Hausner drogę jej wskazuje. Znany jest przecież ze swojej walki o gospodarczą reformę tak heroicznej, że z reformy wyłącznie Hausner pozostał, co jest sukcesem, bo przecież autor reformy jest w niej najważniejszy.
Najważniejsze są postacie, które deklarację programową Partii Demokratycznej podpisały. Tylu tam znamienitych pisarzy, reżyserów i aktorów, że nawet więcej spektakli politycznych można by nimi obsadzić. Niektórzy wzruszają wręcz - jak Jerzy Pilch, który z Gustawa opętanego erotycznymi problemami w Konrada się przeistoczył, własną piersią przed nawałą radykalizmu Polskę bronić gotowego. Największe uniesienie budzi jednak Daniel Olbrychski, który znowu szablę Kmicica wyjął przeciw hydrze radykalizmu. I tylko niektórzy szeptali, że to nie Kmicic już, a Dyndalski jedynie.
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.