Nim bielizna ci nie spadnie, raz się żyje, a raz kradnie Dawno, dawno temu pożyteczne zajęcie zwane tańcem erotycznym było zastrzeżone tylko dla kobiet. Dziś w dobie równouprawnienia rozbierać za pieniądze mogą się wszyscy. W ciągu ostatnich, wyzwolonych lat kobiety przywłaszczyły sobie wiele rekwizytów męskiego świata. Zabrały nam spodnie, marynarki, krawaty, palenie cygar, uprawianie boksu i zawód żołnierza. Z męskich rzeczy nie ukradzionych przez kobiety zostały nam już tylko jaja i kalesony. Jest kwestią czasu, kiedy i te ostatnie bastiony męskości padną pod kobiecym butem. W odwecie faceci ukradli kobietom striptiz.
Dobry męski striptizer potrafi zarobić dziś więcej niż nawet najbardziej atrakcyjna tancerka. W Dzień Kobiet zamówienia na męski striptiz są tak duże, że wszyscy czynni na rynku tancerze urobieni są po pachy, a niektórzy nawet po pośladki.
W weekend poprzedzający święto kobiet stawki rozbieraczy poszły o sto procent w górę. Każdy najmniejszy nawet klub czy zapyziała tancbuda przygotowały specjalne programy, w których główną atrakcją byli umięśnieni tancerze paradujący po scenie w stringach albo i bez. Modę na męski striptiz wywołała w Polsce przezabawna angielska komedia "Full Monthy", która pojawiła się na ekranach w połowie lat 90. Opowiada ona historię kilku bezrobotnych mieszkańców robotniczego molocha, którzy pozbawieni pracy i perspektyw zakładają w desperacji grupę artystyczną wykonującą tańce na golasa. Gdy film pojawił się na ekranach, dyskutowano, czy w Polsce taka sytuacja byłaby możliwa. Odpowiedź szybko przyniosło samo życie. Pozbawieni roboty stoczniowcy, hutnicy, górnicy masowo zaczęli zasilać szeregi striptizerów. O ile przed premierą "Goło i wesoło" (pod takim tytułem film wyświetlany był w Polsce) działały nad Wisłą zaledwie trzy zawodowe ekipy (w tym słynna warszawska grupa Men of the Night), o tyle po filmie pojawiło się ich kilkadziesiąt.
Obecnie liczba zespołów jest tak duża, że ci najlepsi szukają pracy za granicą. Stare Niemki, grube Angielki czy napalone Francuzki też mają prawo pooglądać sobie zdrowe słowiańskie pośladki facetów z kraju Chopina, wódki i kiełbasy. Kilka grup tancerzy wyjechało nawet na występy do Japonii, gdzie - jak wiadomo - są inne kryteria rozmiarów. O tym, że rynek męskich striptizerów prężnie się w Polsce rozwija, świadczy fakt, że już pojawili się ekstremiści gatunku. Przykładem legendarny Oskar z Pruszcza Gdańskiego, striptizer parodysta reklamujący się jako "tancerz o najmniejszym członku w kosmosie", czy popularny w niektórych klubach zboczony nauczyciel fizyki z Katowic pan Gwidon, występujący jako "striptizer emeryt ze Śląska".
Jeżeli dyskutuje się gdzieś jeszcze na stary temat, czy peerelowskie święto kobiet jest komuś potrzebne, czy nie, to odpowiadam: tak, jest potrzebne! Jest potrzebne męskim striptizerom, by mogli sobie dorobić do swych marnych pensji spawaczy czy tokarzy. Kilka lat temu obchodzono hucznie stulecie striptizu, na pamiątkę obnażenia gołego cycka w paryskim kabarecie. Niebawem rozpoczną się równie ciekawe obchody pierwszego męskiego striptizu. Polscy tancerze są już moralnie i duchowo przygotowani do tego święta. Zawzięcie trenują skomplikowane układy taneczne. Kompletują stroje i prężą muskuły. Gdy wybije godzina, będą bardziej gotowi niż rolnicy przed wejściem do unii.
Ostatnio striptiz męski jest na topie nie tylko we frywolnych dyskotekach. Proces FOZZ ujawnił nagie fakty o bezradności państwa. W licznych procesach zbójów z Samoobrony adwokaci wypinają tyłki na sąd, udając bardzo chorowitych. Państwowa kasa ogołocona przez lewicowych cinkciarzy od Millera też świeci golizną. W ramach akcji "Od premiera do striptizera" obnażył się duchowo także premier Marek Belka, który sam nie wie, czy jest w rządzie, czy w opozycji, i jaką ma partyjną legitymację. Zdaniem naukowców, striptiz dlatego cieszy się w kołach rządowych i prezydenckich powszechnym poparciem, bo dzięki niemu można powoli rozbierać państwo. Modne staje się hasło "Nim bielizna ci nie spadnie, raz się żyje, a raz kradnie".
W weekend poprzedzający święto kobiet stawki rozbieraczy poszły o sto procent w górę. Każdy najmniejszy nawet klub czy zapyziała tancbuda przygotowały specjalne programy, w których główną atrakcją byli umięśnieni tancerze paradujący po scenie w stringach albo i bez. Modę na męski striptiz wywołała w Polsce przezabawna angielska komedia "Full Monthy", która pojawiła się na ekranach w połowie lat 90. Opowiada ona historię kilku bezrobotnych mieszkańców robotniczego molocha, którzy pozbawieni pracy i perspektyw zakładają w desperacji grupę artystyczną wykonującą tańce na golasa. Gdy film pojawił się na ekranach, dyskutowano, czy w Polsce taka sytuacja byłaby możliwa. Odpowiedź szybko przyniosło samo życie. Pozbawieni roboty stoczniowcy, hutnicy, górnicy masowo zaczęli zasilać szeregi striptizerów. O ile przed premierą "Goło i wesoło" (pod takim tytułem film wyświetlany był w Polsce) działały nad Wisłą zaledwie trzy zawodowe ekipy (w tym słynna warszawska grupa Men of the Night), o tyle po filmie pojawiło się ich kilkadziesiąt.
Obecnie liczba zespołów jest tak duża, że ci najlepsi szukają pracy za granicą. Stare Niemki, grube Angielki czy napalone Francuzki też mają prawo pooglądać sobie zdrowe słowiańskie pośladki facetów z kraju Chopina, wódki i kiełbasy. Kilka grup tancerzy wyjechało nawet na występy do Japonii, gdzie - jak wiadomo - są inne kryteria rozmiarów. O tym, że rynek męskich striptizerów prężnie się w Polsce rozwija, świadczy fakt, że już pojawili się ekstremiści gatunku. Przykładem legendarny Oskar z Pruszcza Gdańskiego, striptizer parodysta reklamujący się jako "tancerz o najmniejszym członku w kosmosie", czy popularny w niektórych klubach zboczony nauczyciel fizyki z Katowic pan Gwidon, występujący jako "striptizer emeryt ze Śląska".
Jeżeli dyskutuje się gdzieś jeszcze na stary temat, czy peerelowskie święto kobiet jest komuś potrzebne, czy nie, to odpowiadam: tak, jest potrzebne! Jest potrzebne męskim striptizerom, by mogli sobie dorobić do swych marnych pensji spawaczy czy tokarzy. Kilka lat temu obchodzono hucznie stulecie striptizu, na pamiątkę obnażenia gołego cycka w paryskim kabarecie. Niebawem rozpoczną się równie ciekawe obchody pierwszego męskiego striptizu. Polscy tancerze są już moralnie i duchowo przygotowani do tego święta. Zawzięcie trenują skomplikowane układy taneczne. Kompletują stroje i prężą muskuły. Gdy wybije godzina, będą bardziej gotowi niż rolnicy przed wejściem do unii.
Ostatnio striptiz męski jest na topie nie tylko we frywolnych dyskotekach. Proces FOZZ ujawnił nagie fakty o bezradności państwa. W licznych procesach zbójów z Samoobrony adwokaci wypinają tyłki na sąd, udając bardzo chorowitych. Państwowa kasa ogołocona przez lewicowych cinkciarzy od Millera też świeci golizną. W ramach akcji "Od premiera do striptizera" obnażył się duchowo także premier Marek Belka, który sam nie wie, czy jest w rządzie, czy w opozycji, i jaką ma partyjną legitymację. Zdaniem naukowców, striptiz dlatego cieszy się w kołach rządowych i prezydenckich powszechnym poparciem, bo dzięki niemu można powoli rozbierać państwo. Modne staje się hasło "Nim bielizna ci nie spadnie, raz się żyje, a raz kradnie".
Więcej możesz przeczytać w 10/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.